Tak gwałtownej eskalacji wojny między Izraelem a Palestyną nikt się nie spodziewał. Jednocześnie historia pokazuje, praktycznie, każdy kryzys na Bliskim Wschodzie jest złą wiadomością, dla rynków ropy naftowej. Ceny ropy naftowej Brent wahają się. Przed atakiem Hamasu cena wynosiła 85 dolarów za baryłkę, obecnie to już 93 dolary. Konflikt izraelsko-palestyński, dla i tak już napiętych rynków ropy naftowej, to kolejne zawirowania i niepewność. Skutki tego odczuwają kierowcy, obawiając się powrotu wyższych cen na stacjach paliw. Aktualną sytuację należy rozpatrzeć z perspektywy kilku, najbardziej prawdopodobnych, scenariuszy.

Ile trzeba będzie płacić za tankowanie?

Na początku jednak należy przyjrzeć się faktycznej sytuacji narynku. Cena ropy naftowej Brent w ostatnich dniach jest istotnie zmienna, jednak nie przekroczyła 95 dolarów za baryłkę. Przed atakiem Hamasu na Izrael, czyli 6 października 2023 r. wynosiła ona 85 dolarów. Jak każdy konflikt na Bliskim Wschodzie, tak i wojna między Izraelem a Hamasem jest złą wiadomością dla rynków ropy naftowej. Atmosfera jest już i tak mocno napięta, z powodu ograniczenia produkcji ropy przez Królestwo Arabii Saudyjskiej i Federację Rosyjską oraz spodziewanego większego popytu ze strony Chińskiej Republiki Ludowej. Do tego doszło zamknięcie przez Izrael swoich pól gazowych, co jest jednoznaczne z ograniczeniem dostaw do Arabskiej Republiki Egiptu, skąd surowiec trafiał także do Europy. Można spodziewać się ograniczenia podaży surowców energetycznych, co z natury wiąże się ze wzrostem cen, w tym przypadku potęgowanym przez prognozowane zwiększenie popytu.

W mediach natomiast powyborcza, ale nadal polityczna, dyskusja o cenach paliw w Polsce. Zasadnicze pytani brzmi: czy kierowcy tankujący np. na Orlenie zapłacą więcej niż przed 15 października 2023 r.? Temat nie jest tak oczywisty jak uważają niektórzy komentatorzy. Polityka cenowa krajowej spółki uwzględnia własną, długoterminową strategię rynkową. Musi jednak uwzględniać zmieniające się ryzyka zewnętrzne. A te w ostatnich dniach przybrały na znaczeniu: przechwycenie przez amerykański okręt stacjonujący na Morzu Czerwonym pocisków wystrzelonych w kierunku Izraela przez plemię Huti, kontrolujące Republikę Jemeńską czy ostrzelanie baz amerykańskich w Republice Iraku, powoduje radykalny wzrost napięcia na Bliskim Wschodzie, znacząco wykraczający poza krytyczną sytuację w Strefie Gazy. Może to doprowadzić do eskalacji konfliktu, który prawdopodobnie wpłynie na wycenę surowca.

Co może się wydarzyć?

Tak naprawdę wszystko zależy od rozwoju wydarzeń na Bliskim Wschodzie. Zdaniem międzynarodowych ekonomistów, gwałtowny wzrost cen nastąpiłby w przypadku ostrzelania przez Izrael i zniszczenia instalacji naftowych w Islamskiej Republice Iranu. Taki scenariusz wprost włącza go w konflikt, a posiadający zasoby ropy mógłby zamknąć cieśninę Ormuz (pomiędzy Zatoką Perską i Zatoką Omańską) przez którą codziennie przepływa 20 proc. światowych dostaw ropy i 90 proc. eksportu ropy z Zatoki Perskiej. Aby zminimalizować ryzyko jego wystąpienia, zarówno Demokraci jak i Republikanie w Stanach Zjednoczonych Ameryki naciskają na swojego prezydenta Joe Bidena, żeby ograniczył sprzedaż irańskiej ropy, doprowadzając tym samym do ograniczenia środków, z których finansowany jest irański system polityczny. Wszystko wskazuje na to, że podjęto działania w tym kierunku, zgadzając się na tymczasowe zawieszenie niektórych sankcji na sektor naftowy, gazowy i złota Boliwariańska Republika Wenezueli. Takie działania powinno łagodzić odbiór społeczny chaosu, spowodowanego wojną na Bliskim Wschodzie.

Jednak w takim scenariuszu kluczowe jest zachowanie Królestwa Arabii Saudyjskiej. Ocenia się, że Saudowie mogą być zadowoleni z podwyżek cen ropy, chociaż z drugiej strony nie chcą skokowego wzrostu cen, bo to napędziłoby inflację i recesję w krajach importujących ropę. To z kolei w dłuższej perspektywie mogłoby zdusić popyt na ten surowiec.

Stabilizacja i dywersja

Analitycy zwracają uwagę, że podniesienie poziomu produkcji ropy, w Stanach Zjednoczonych Ameryki, wpływa stabilizująco na sytuację. Jak wskazuje Departament Energii, produkcja ropy naftowej w pierwszym tygodniu października osiągnęła 13,2 miliona baryłek dziennie, przekraczając poprzedni rekord ustanowiony w 2020 roku o 100 tys. baryłek. Tygodniowa krajowa produkcja ropy podwoiła się od pierwszego tygodnia października 2012 r. do chwili obecnej. Jednocześnie zostały podjęte akcje o silnym charakterze dywersyjnym. Podmorski rurociąg w Republice Estonii został uszkodzony i krążą już informacje, że nie było to spowodowane awarią. Biorąc pod uwagę rozpoczęcie sezonu grzewczego, ograniczenie dostaw gazu spowoduje konieczność zastępowania go innym surowcem energetycznym. Jakim? Oczywiście ropą naftową.

Trzy scenariusze, jeden korzystny

Eksperci, zgodnie przedstawiają trzy możliwe kierunki rozwoju tej sytuacji. Pierwszy, najlepszy dla światowej gospodarki, zakłada, że wojna będzie dotyczyła tylko lądowej Strefy Gazy, a ceny za baryłkę utrzymają się na aktualnym poziomie – około 93 USD za baryłkę.

Drugi kierunek zakłada szerszy konflikt regionalny, rozpoczynający się od walk Izraela z Hezbollahem z Republiki Libańskiej, wspieranym przez Islamską Republikę Iranu, a ostatecznie wciągający w konflikt to państwo. W takich okolicznościach cena ropy naftowej może zbliżyć się nawet do 150 USD za baryłkę, powodując powrót inflacji do dwucyfrowego poziomu w Stanach Zjednoczonych Ameryki i Europie. Groźba globalnej recesji skłoniłaby banki centralne do obniżenia stóp procentowych i wznowienia programów luzowania ilościowego. Jednak, aby ropa naftowa osiągnęła trzycyfrową kwotę za baryłkę, przepływ surowca na światowe rynki musiałby zostać przerwany, prawdopodobnie poprzez zamknięcie cieśniny Ormuz, przez którą codziennie przepływa prawie 20 proc. światowych dostaw.

Trzeci kierunek, określiłbym go mianem najczarniejszej projekcji, wygłosił historyk Niall Ferguson. Szkocki profesor z Uniwersytetu Oksfordzkiego stawia tezę, że Chińska Republika Ludowa wykorzysta kryzys do nałożenia blokady na Republikę Chińską (Tajwan), a tym samym zamieni regionalny konflikt na Bliskim Wschodzie w trzecią wojnę światową. Łatwo wyobrazić sobie konsekwencje walk dwóch największych, światowych gospodarek: zerwanie globalnych łańcuchów dostaw, spadek zaufania i załamanie cen aktywów.

Ostatecznie ceny na stacjach mogą ulec zmianom. Jednak mam nadzieję na to, jak i pewnie większość Polaków, że Orlen nie ulegnie presji i nadal będzie konsekwentnie stabilizował krajowy rynek. Polska gospodarka potrzebuje wyciszenia, które nomen omen może napędzić ją do systematycznego wzrostu i ponownego rozwoju.

Juliusz Bolek

Przewodniczący Rady Dyrektorów Instytutu Biznesu, finansista i politolog