Można się domyślać, że rząd zakłada zakończenie obniżki VAT wprowadzonej w ramach tarczy antyinflacyjnej. A to daje „mechaniczny” wzrost inflacji o ok. 1 pkt proc. - mówi Ludwik Kotecki, członek Rady Polityki Pieniężnej z ramienia Senatu.
Odpowiedź jest oczywista. Mamy poluzowanie w stosunku do tego, co nam sygnalizowało do tej pory Ministerstwo Finansów. W aktualizacji programu konwergencji z maja wskazywało, że deficyt sektora finansów publicznych będzie w przyszłym roku wynosił 3,4 proc. PKB. Teraz mówi o 4,5 proc. Kierunek zmian z punktu widzenia ograniczania inflacji jest niekorzystny.
Dla nas ważne, że w przyszłym roku Komisja Europejska kończy ze specjalnymi klauzulami covidowymi, które powodowały zawieszenie paktu stabilności i wzrostu, czyli unijnych reguł fiskalnych. Prowadząc taką politykę budżetową, jaką zapowiedziano parę dni temu, narażamy się – można to powiedzieć ze 100-proc. pewnością – na procedurę nadmiernego deficytu. Będzie to oznaczało konieczność zaciskania polityki fiskalnej w kolejnych latach, przedstawienia i wdrożenia działań oszczędnościowych. Trudniej będzie schodzić z deficytu na poziomie 4,5 proc. niż z 3,4 proc.
Nie mogę się opierać na tym, co dopiero ma być i nie wiadomo, jak będzie wyglądać. Mówię o tym, co mamy na stole. Jest faktem, że z ograniczaniem deficytu będzie dużo trudniej.
Co prawda może się okazać, że tzw. deficyt strukturalny jest zgodny z paktem – chodzi o obniżanie tego deficytu co najmniej o 0,5 pkt proc. PKB w porównaniu z poprzednim rokiem. Ministerstwo sugeruje to w uzasadnieniu projektu, ale nie pokazuje liczb. Jednocześnie mamy raczej optymistyczny scenariusz makroekonomiczny na ten i przyszły rok, sugerujący optymistyczne oszacowania dochodów podatkowych.
Ale trzeba wziąć pod uwagę lukę popytową. W tym roku ona jest ujemna i zapewne będzie większa, niż myśleliśmy jeszcze niedawno. Już od jakiegoś czasu widzieliśmy, że oczekiwane ożywienie koniunktury w II kw. nie nastąpiło, było raczej pogłębienie tendencji recesyjnych, szczególnie jeśli chodzi o konsumpcję. W III kw. wzrost PKB będzie zapewne lekko poniżej zera, a w sumie pierwsze trzy kwartały będą recesyjne. Pytanie, co będzie się z działo z luką popytową w 2024 r. Gdyby była taka sama jak w tym, to zmiana deficytu strukturalnego byłaby taka sama jak deficytu nominalnego. Ale jeśli ona zacznie się domykać, to wtedy potrzebne będzie większe nominalne dostosowanie.
Kolejna oczywistość: nie obniżać – to minimum, co możemy zrobić. Nie ma przestrzeni do obniżek. Zwracam uwagę, że zakładana struktura projektowanych wydatków budżetu także nie jest korzystna. Gdyby wzrost inwestycji publicznych był powodem wzrostu deficytu, sytuacja byłaby inna.
Tak. W ten sposób nie można usprawiedliwiać tak wysokiego deficytu. To jest zresztą ten moment, kiedy także sektor publiczny zaczyna płacić za wysoką inflację – napędza ona także wydatki publiczne. Ale jest też strona dochodowa i ona też ma znaczenie dla polityki pieniężnej. Weźmy wpływy z VAT.
Ta liczba wskazuje na spore ich przeszacowanie. Przeszacowana jest zresztą również baza dla tego wzrostu, czyli wpływy tegoroczne. Mamy przecież recesję konsumencką. Jeśli chodzi o przyszły rok, nikt o tym nie mówi wprost, ale można się domyślać, że ten wzrost zakłada zakończenie obniżki VAT wprowadzonej w ramach tarczy anty inflacyjnej. A to daje „mechaniczny” wzrost inflacji o ok. 1 pkt proc. Zresztą przeszacowane są też inne dochody podatkowe. Mają one wzrosnąć o prawie 16 proc. przy optymistycznie założonym wzroście PKB o 3 proc. i 6,6-proc. inflacji.
I teraz wracam do pytania, co ze stopami: Mamy luźniejszą politykę fiskalną, słabszą sytuację makro, ale też statystycznie wyższą inflację. W takich warunkach NBP nie może ciąć stóp, bo nie ma pewności, że inflacja będzie spadać. A przecież to jej obniżenie jest ustawowym celem polityki pieniężnej. Zwracam uwagę na jeszcze jedną rzecz, o której właściwie się nie mówi – projekcje NBP pokazywały, że inflacja zbliża się do celu na koniec horyzontu projekcji, czyli w końcówce 2025 r., ale kolejne projekcje pokazują, że to zbliżanie się idzie coraz bardziej opornie. Wysoka inflacja już zbiera żniwo. Jak mówiłem, w konsumpcji mamy recesję. Im dłużej będziemy tolerować wysoką inflację, tym bardziej gospodarka będzie za to płacić słabym wzrostem.
To jest rzecz, która chyba zasługuje na największą uwagę. Skala planowanej emisji długu pozostaje bez precedensu. Wzrost tych potrzeb o 50 proc. w porównaniu z tym rokiem musi robić wrażenie. Tu jest wiele znaków zapytania. Wpisano np. 28 mld zł pożyczki z UE w ramach Krajowego Planu Odbudowy, którego przecież jeszcze nie ma. Finansowanie zagraniczne ma wzrosnąć o ponad 400 proc. Rynek krajowy też będzie testowany pod względem pojemności i apetytu na obligacje. Czy uda się to sfinansować w bezpieczny sposób? To będzie musiało kosztować. Pytanie, jakich rentowności będą żądali inwestorzy i jakie będą koszty obsługi długu.
NBP nie jest od pomagania ministrowi finansów, tylko od pomagania Polakom poprzez sprowadzanie inflacji do celu. Nic lepszego NBP nie może dla gospodarki i dla społeczeństwa zrobić. Na razie się to jednak udaje w bardzo umiarkowanym stopniu. Spadek inflacji zawdzięczamy czynnikom zewnętrznym. Na zdecydowany spadek inflacji krajowej wciąż z nadzieją czekamy.
Z emisją długu publicznego w przyszłym roku wiąże się jeszcze jedna kwestia. W przyszłym roku przypada termin wykupu dla pierwszej, sporej, części covidowych obligacji skarbowych, Banku Gospodarstwa Krajowego i Polskiego Funduszu Rozwoju, które są „na bilansie” NBP. NBP nie realizuje co prawda aktywnego zacieśnienia ilościowego – nie sprzedaje posiadanych obligacji, ale już zacieśnienie pasywne tak. To znaczy zapadające obligacje są przedstawiane do wykupu emitentowi. Przy inflacji trzy–cztery razy wyższej niż cel NBP nie ma miejsca na inne zachowanie. A to oznacza, że będzie potrzeba znalezienia alternatywnego inwestora także na tę część długu, która jest dziś w NBP i zapada w przyszłym roku.
To kwota patykiem na wodzie pisana. Jaki będzie zysk, dowiemy się nie wcześniej niż 31 grudnia wieczorem. Tu kluczowe znaczenie ma kurs złotego w końcu roku. Wpisanie tych 6 mld zł do dochodów jest po prostu nieodpowiedzialne. Zwykle NBP nie przesyłał MF na tym etapie prac nad budżetem żadnej projekcji dotyczącej wysokości zysku, bo takiej projekcji nie można odpowiedzialnie zrobić i się pod nią podpisać. Przypomnę nieśmiało, że NBP w zeszłym roku zanotował ogromną, prawie 17-mld stratę. ©℗