W maju zeszłego roku polska waluta była jedną z najsłabszych na świecie. Rok później złoty znacząco się umocnił. Cóż takiego się stało, że polski pieniądz jest tak pewny siebie?

Po 24 lutego 2022 r. wydawało się, że złotego czeka potężne załamanie. Polska stała się państwem frontowym, więc inwestowanie u nas było – i w jakimś stopniu jeszcze pozostaje – ogromnie ryzykowne. Dodatkowo związany z wybuchem wojny w Ukrainie kryzys energetyczny doprowadził do wzrostu cen węgla, gazu i ropy, co postawiło importującą te surowce Polskę pod ogromną presją. Mimo tego Warszawa nie zdecydowała się podnieść drastycznie stóp procentowych, by nie tłumić wzrostu gospodarczego i by nie doprowadzić do erupcji bezrobocia. Kosztem takiej polityki było osłabienie polskiego pieniądza – w maju zeszłego roku złoty stał się jedną z najsłabszych walut świata. Jednak rok później sytuacja jest już diametralnie inna. Złotówka znacząco się umocniła, chociaż końca wojny w Ukrainie nie widać. I choć ujawniono informacje, iż na terytorium naszego kraju spadła rosyjska rakieta i że znaleziono szczątki białoruskiego balonu.

Odzyskiwanie formy

W najgorszym dla złotego momencie zeszłego roku za dolara trzeba było płacić niemal 5 zł, obecnie kurs spadł już do 4,15 zł. W 2021 r. dolar był tańszy niż 4 zł, więc polska waluta nadal nie odrobiła wojennych strat, ale jest na dobrej ku temu drodze. Tym bardziej że w stosunku do euro odrobiła je już z nawiązką: kurs euro/złoty jest teraz najniższy od dwóch lat. Czemu to zawdzięczamy?

Bez wątpienia wpływ na to ma sytuacja na froncie. Wojna ukazała słabość Rosji: nie ma ryzyka, że podporządkuje sobie Ukrainę, co umożliwiłoby jej dalszą destabilizację regionu. Kreml nie jest też w stanie zagrozić inwazją należącym do NATO państwom Europy Środkowo-Wschodniej, mało jest też prawdopodobne, że odważy się któreś z nich np. ostrzelać. To częściowo przywróciło dawny poziom zaufania inwestorów do tego regionu. Bo umacniają się właściwie wszystkie waluty państw tej części kontynentu, które nie przyjęły jeszcze euro. Złoty od początku roku wzmocnił się wobec dolara o ponad 5 proc., a jeszcze lepszy wynik zanotował węgierski forint – aż 8 proc. Inne waluty państw wschodniej flanki NATO nie osiągnęły aż tak efektownych wyników. Czeska korona od początku roku umocniła się względem dolara o ponad 2 proc., a rumuński lej o niecały 1 proc.

Na dobrą kondycję złotego muszą więc wpływać też inne czynniki. Jednym z nich jest eksport, który od lat ciągnie gospodarkę w górę, ale w ostatnim czasie bije rekordy. Według danych OECD w zeszłym roku wartość polskiego eksportu sięgnęła prawie dwóch trzecich PKB. Przed pandemią była to ponad połowa, a w momencie wejścia Polski do UE tylko jedna trzecia. To zdecydowanie najlepszy wynik ze wszystkich dużych państw UE. Przed nami znajdują się tylko kraje wyraźnie mniejsze – np. państwa bałtyckie czy Słowacja.

W tym roku ten wynik zapewne pobijemy, gdyż sprzedaż zagraniczna ma się doskonale. Według danych NBP w marcu wartość eksportu sięgnęła 141 mld zł, a więc była o 14 proc. wyższa niż w analogicznym okresie roku poprzedniego. Równocześnie o ponad 4 proc. spadła wartość importu, co było skutkiem m.in. uspokojenia na rynku paliw. Dzięki temu zanotowaliśmy nadwyżkę handlową i dodatnie saldo rachunku bieżącego w wysokości 7,7 mld zł. W marcu zeszłego roku byliśmy na pokaźnym minusie: -18 mld zł.

Daleko od rekordów

Dzięki świetnym wynikom sprzedaży zagranicznej i spadkowi cen paliw eksport i import zaliczyły „mijankę”. W ten sposób do Polski płynie więcej pieniędzy niż z niej wypływa, a to zwykle skutkuje umacnianiem się krajowej waluty. Gdyby nad Wisłę trafiły jeszcze miliardy euro z KPO, złoty mógłby być jeszcze silniejszy. Tym bardziej że nadal ma duże pole do popisu, bo wciąż jest słabszy niż przed pandemią, choć już wtedy był uznawany za zbyt słaby. W lipcu 2019 r. UniCredit opublikował analizę dotyczą naszej waluty. „(...) PLN jest niedowartościowany o 5 proc. w porównaniu z realnym kursem walutowym. To ekstremalny wynik, co sugeruje, że ta waluta jest niezwykle tania” – pisali analitycy włoskiego banku. Wskazywali też, że złoty jest niedowartościowany właściwie od 2015 r., co gwarantuje jego aprecjację w średnim terminie. Gdy Włosi publikowali analizę, kurs dolar/złoty wynosił 3,80. Ale pół roku później przyszła pandemia, a następnie wojna w Ukrainie, co skomplikowało sytuację naszej waluty. Oczywiście złoty jest bardzo daleki od swoich rekordów. Latem 2008 r. za dolara płaciliśmy zaledwie nieco ponad 2 zł, a za euro 3,20 zł. To był bardzo krótki moment chwały, gdyż już w styczniu 2009 r. dolar kosztował 3,20 zł, zaś euro 4,30 zł. Polska waluta potrafiła być w przeszłości jednak znacznie mocniejsza niż dziś, choć byliśmy wtedy na dużo niższym poziomie rozwoju.

Obecne kursy dolar/złoty oraz euro/złoty są dalekie nawet od granicy opłacalności eksportu, wyliczanego przez NBP poziomu, poniżej którego sprzedaż zagraniczna powinna – przynajmniej w teorii – hamować. W ostatnim kwartale 2022 r. ta granica została określona na 4,22 zł za euro i 3,96 zł za dolara. Złoty wciąż więc może się względnie bezpiecznie umocnić o 20–30 gr. Dla dobra naszej sprzedaży zagranicznej lepiej jednak, by się nie zbliżał do rekordów z 2008 r.

Obecnie dalsza aprecjacja złotego przyniosłaby jednak eksporterom wytchnienie, a nie ból głowy. Trzeba pamiętać, że nasza produkcja nie jest autarkiczna – najpierw musimy kupić oraz sprowadzić materiały i półprodukty. Nasze produkty eksportowe w większości nie są wytwarzane u nas od zera, jesteśmy tylko jednym z ogniw globalnego łańcucha produkcji. Widać to doskonale w saldzie obrotów towarowych. Przykładowo, według NBP, w ostatnim kwartale 2022 r. w handlu zagranicznym zanotowaliśmy ok. 35 mld zł nadwyżki na towarach konsumpcyjnych, 20 mld zł na sprzęcie transportowym i 15 mld zł na żywności. Wbrew obiegowej opinii to nie rolnictwo ciągnie nasz eksport, tylko przemysł.

Równocześnie zanotowaliśmy 20 mld zł deficytu handlowego w obrocie towarami zaopatrzeniowymi i tyle samo w przypadku dóbr inwestycyjnych. Oprócz tego prawie 60 mld zł deficytu na handlu paliwami. Mocniejszy złoty obniży więc koszty produkcji przemysłu, który importuje na potęgę półprodukty i zużywa importowane surowce energetyczne. Poprawi to konkurencyjność eksportu, co powinno wpłynąć na hamowanie inflacji.

Dylemat trzeciej dekady

Dwutorowe i przeciwstawne działanie kursu wymiany na krajową gospodarkę w 2020 r. zbadał prof. Özcan Karahan z tureckiego Bandırma Onyedi Eylül Üniversitesi. Celem badania było sprawdzenie, czy na tamtejszy wzrost gospodarczy i eksport korzystniej wpływa osłabienie się waluty (spadek cen eksportu), czy umocnienie (spadek kosztów produkcji). Według Karahana w okresie 2002–2019 słabsza lira była dla tureckiej gospodarki korzystniejsza, ale pojawiające się szoki walutowe (gwałtowny spadek kursu) działały na nią bardzo niekorzystnie – chociaż trwało to relatywnie krótko. Karahan postulował, by decydenci przykładali dużą wagę do zapobiegania dużym wahaniom kursu liry i utrzymywania celu inflacyjnego. Jak wiemy, Erdoğan nie posłuchał tej rady, co dwa–trzy lata później doprowadziło do inflacji na poziomie 80 proc. (to dane oficjalne) i ogromnego deficytu handlowego – w samym styczniu tego roku wyniósł on aż 14 mld dol. Przypadek Turcji pokazuje, że mocne skupienie się na proeksportowym działaniu taniej waluty może być niekorzystne.

Inne interesujące wnioski dla Polski znajdziemy w publikacji Europejskiego Banku Centralnego z 2016 r.: „The real exchange rate and economic growth: revisiting the case using external instruments”. Autorzy raportu przeanalizowali wyniki ze 150 krajów w okresie 1970–2010. Potwierdzili, że niski kurs wymiany faktycznie działa korzystnie na eksport i wzrost, ale dotyczy to państw rozwijających się. W państwach rozwiniętych słaba waluta przestaje mieć pozytywny wpływ na rozwój, przeciwnie – zaczyna przynosić szkody.

Polska z PKB per capita (według parytetu siły nabywczej) przekraczającym 43 tys. dol. bez wątpienia należy już do grona krajów rozwiniętych. Niedługo staniemy więc przed pytaniem, czy nie należałoby wreszcie zadbać o wzmocnienie złotego. Polityka słabej waluty przez lata przynosiła nam obfite owoce, jednak być może zbliża się moment wyczerpania potencjału takiego modelu rozwoju. Dzięki słabemu złotemu przyciągnęliśmy ogrom bezpośrednich inwestycji zagranicznych i staliśmy się tygrysem eksportowym. Ceną za to są jednak utkwienie na pozycji taniej siły roboczej Europy i wysokie ceny zaawansowanych produktów technologicznych – np. elektroniki. Poza tym Warszawa ma spore ambicje międzynarodowe, a kiepska waluta im bez wątpienia nie pomoże.

Odpowiedzieć na to pytanie nie musimy dziś albo jutro, ale w tej dekadzie na pewno. Oby to pytanie nie umknęło polskim politykom, których głównym zajęciem, od dłuższego już czasu, jest intensywne zwalczanie się nawzajem, a nie kreślenie dalekosiężnych kierunków rozwojowych. ©℗