Banki upadają w weekendy. Gdyby bankructwa zdarzały się w dni powszednie, byłoby za dużo zamieszania. Ma to swoje plusy, ale ma też minusy.
Trzy tygodnie temu weekend stał pod znakiem szukania sposobu na uratowanie szwajcarskiego Credit Suisse. Przed czterema tygodniami amerykańskie władze zajmowały się swoimi bankami regionalnymi. A jednak przez ostatnie dwa weekendy w światowych finansach nie mieliśmy żadnego przypadku upadłości dużego banku. Dziwne, prawda?
Dlaczego właśnie w weekendy? Odpowiedź jest prosta: bo wtedy najłatwiej przeprowadzić jakiekolwiek działania. Politycy, nadzorcy, a nawet pracownicy banku mają wprawdzie trochę więcej pracy, ale innym zainteresowanym szkodzi się stosunkowo najmniej.
Plan na wszelki wypadek
Weźmy przykład przymusowej restrukturyzacji (ang. resolution). Jak w przypadku Silicon Valley Bank, od którego zaczęły się ostatnie problemy z sektora finansowego. Początek tygodnia stał dla SVB pod znakiem przyspieszenia odpływu depozytów i dużych spadków ceny akcji. Im szybciej klienci wycofywali pieniądze, tym bardziej szły w dół notowania banku. Sytuację pogorszyły jeszcze informacja o stratach na obligacjach i nieudana próba zasypania ich nową emisją akcji. Jeszcze w czwartek przed zamknięciem SVB jego prezes zapewniał, że pieniędzy jest pod dostatkiem i że instytucja powinna sobie poradzić. Udało się dociągnąć do piątku wieczorem, gdy gruchnęła wieść o zamknięciu banku, odebraniu go dotychczasowym właścicielom i szukaniu dla niego nowego nabywcy.
To ostatnie udało się dopiero po dwóch tygodniach. Depozyty i kredyty (nie całą działalność) przejął inny regionalny bank z USA. Pierwszy weekend był potrzebny do tego, żeby przeprowadzić resolution: podzielić bank (bo straty i cała toksyczna działalność pozostają w tzw. podmiocie rezydualnym, który w ostatecznym rozrachunku bankrutuje), pozbyć się starych władz i zainstalować nowe, wprowadzić pracowników do pracy w starym-nowym banku itp. I przy okazji zorientować się nieco dokładniej, jak wygląda standing finansowy ratowanej instytucji.
Sam sposób restrukturyzacji jest właściwie z góry ustalony – dla każdego banku jest przygotowany scenariusz przymusowej restrukturyzacji z gotowymi opcjami podziału, sprzedaży aktywów, pasywów i placówek. Trzeba go tylko zrealizować.
Cel jest taki, żeby w miarę możliwości uratować tyle depozytów klientów banku, ile się da. Żeby nie było potrzeby wypłaty kwot gwarantowanych (u nas i w innych krajach Unii Europejskiej to równowartość 100 tys. euro, w Ameryce 250 tys. dol.). Ale żeby klientów zbytnio nie denerwować, trzeba to robić tak, by mogli możliwie normalnie dysponować swoimi pieniędzmi. A ponieważ w weekendy nie robi się przelewów i większość oddziałów jest zamknięta, to jest ten czas, gdy można operować. W podobny sposób została załatwiona sprawa innego regionalnego banku w USA – Signature.
Weekendowy też był finał historii Credit Suisse. Panika nie wybuchła z niczego. Bank całymi latami miał kiepskie wyniki, a afera goniła aferę. W podsumowaniu 2022 r. przyznał się do trwającego od dłuższego czasu odpływu depozytów. Punktem zapalnym była jednak dopiero deklaracja dużego akcjonariusza, że nie będzie uczestniczył w dokapitalizowaniu banku (przebiła się w mediach w przeciwieństwie do tego, że rezygnacja miała de facto przyczyny techniczne – wiązałaby się z przekroczeniem progu głosów na walnym zgromadzeniu, co w przypadku banków wymaga zgód nadzorców, a w spółkach giełdowych może oznaczać konieczność zaoferowania kupna akcji od innych udziałowców).
Wtedy poszło już szybko. Zamieszanie starał się nieco mitygować bank centralny, obiecując liczoną w dziesiątkach miliardów franków linię kredytową dla pogrążonego w kłopotach banku. I znów udało się dociągnąć do piątku. Starania o rozwiązanie „problemu Credit Suisse” trwały od dłuższego czasu, ale odbywały się w zaciszu gabinetów polityków, finansistów i nadzorców. W ostatni weekend było już o nich głośno. Wtedy kluczowe stało się to, by zamknąć sprawę przed niedzielnym wieczorem. I tak się stało – do kupna CS udało się nakłonić większego konkurenta, UBS.
Można sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby nabywcy nie znaleziono: jeszcze większa panika. I jeszcze większa przecena akcji, która zapewne obejmowałaby kolejne banki w coraz większej liczbie krajów. Skuteczne załatwienie jednego przypadku pomaga w uniknięciu szerszego kryzysu.
Piąteczek po polsku
Załatwianie grubszych spraw w weekendy nie zostało wymyślone wczoraj. Pomysł był znany – i niejednokrotnie wykorzystywany – również u nas. A mamy spore doświadczenie, bo jesteśmy już po czterech przymusowych restrukturyzacjach banków.
Pierwsza, dotycząca Podkarpackiego Banku Spółdzielczego w Sanoku, została ogłoszona w piątek rano. W weekend jego podstawowa działalność została przeniesiona do banku pomostowego. Klienci mieli kłopot z dostępem do pieniędzy jeszcze w poniedziałek. „Obsługa klientów PBS, ze względu na techniczne wymogi związane z przeniesieniem działalności do Banku Nowego BFG S.A., zostaje czasowo zawieszona. Oznacza to przerwę techniczną w serwisach bankowości internetowej i mobilnej oraz w oddziałach banku. Nie będą też działać karty i bankomaty PBS” – informował odpowiedzialny za resolution w Polsce Bankowy Fundusz Gwarancyjny. We wtorek po restrukturyzacji dostęp wrócił (były oczywiście inne problemy, na czele z umorzeniem części depozytów należących do samorządów czy firm, ale mówimy o sytuacji klienta, osoby fizycznej).
Kolejna decyzja – w sprawie BS w Przemkowie – została ogłoszona w czwartek, ale – uwaga – był to czwartek przed weekendem majówkowym, co oznacza dodatkowy dzień wolny, który można było wykorzystać na przeprowadzenie operacji. „Bankowość elektroniczna i karty działają nieprzerwanie na dotychczasowych zasadach” – informowano.
Dodatkowy wolny dzień przydał się również przy restrukturyzacji Idea Banku – informacja również pojawiła się w czwartek, ale był to ostatni dzień 2020 r. Na przeprowadzenie operacji znów wykorzystano przedłużony weekend. Pracownicy Idea Banku, a jeszcze bardziej akcjonariusze, mieli sylwestra spisanego na straty. Rzecz jasna ci drudzy stracili nie tylko wyjście na bal. Były to pracowite sylwester i Nowy Rok (kolejne dni oczywiście również) także dla ludzi z BFG czy Banku Pekao przejmującego podstawową działalność Idea Banku.
Trochę inaczej było w przypadku przymusowej restrukturyzacji Getin Noble Banku. Tu decyzja została ogłoszona w piątkowy poranek. „Dla klientów GNB nic się nie zmienia. Wszyscy klienci są i będą obsługiwani tak jak do tej pory, mają nieprzerwany dostęp do wszystkich swoich środków pieniężnych” – informował BFG. Tym razem na operację był tylko zwykły weekend. Jeśli się wyróżniał, to tym, że było to zamknięcie kwartału – pewne ułatwienie z perspektywy księgowych.
Piątek czy początek kilku dni wolnych może też komplikować sytuację. Przed weekendem na rynkach finansowych robi się nerwowo. Panika wśród posiadaczy akcji Credit Suisse (trudno mówić inaczej, skoro w ostatnim tygodniu niezależnego funkcjonowania banku jego akcje straciły na wartości prawie 60 proc. – po 25-proc. spadku tydzień wcześniej) brała się również z tego, że nie było wiadomo, co się stanie do poniedziałku. Niepewność przenosiła się również na innych.
Proszę zapiąć pasy
Zasada nie ogranicza się zresztą do banków. Jeśli inwestorzy widzą podwyższone ryzyko, to wolą zamknąć pozycję przed zakończeniem tygodnia pracy. Nawet jeśli trochę stracili, to przynajmniej wiedzą, na czym stoją. A piątkowy wieczór to także ulubiona pora agencji ratingowych na ogłaszanie zmian ocen wiarygodności kredytowej. Nie mówiąc już o rządach, które wtedy właśnie informują o decyzjach w sprawie dewaluacji walut.
W finansach niewiele reguł jest wyrytych w kamieniu. Może się zdarzyć, że kolejne kryzysowe sytuacje trzeba będzie rozwiązywać i w dni powszednie. A może problemów już nie będzie? „W chwili, gdy piszę ten list, obecny kryzys jeszcze się nie skończył, a nawet jeśli jest już za nami, jego reperkusje będą odczuwane przez wiele lat” – napisał kilka dni temu w liście do akcjonariuszy Jamie Dimon, wieloletni prezes JP Morgan, jednego z najważniejszych banków w Ameryce i nie tylko. Dimon orientuje się dobrze choćby dlatego, że organizował kryzysową linię kredytową dla jeszcze jednego regionalnego banku w USA – First Republic. Wprawdzie w tym samym liście uspokajał, że trwające zamieszanie to nie to samo co w czasie globalnego kryzysu 2008 r. (był już wtedy od paru lat szefem JP Morgana), ale na wszelki wypadek pasy lepiej mieć zapięte. ©℗