Obiecywałem sobie, że nie będę już pisał ani o kredytach frankowych, ani o kredytach w ogóle. A jednak opinie podważające rzetelność oraz wiarygodność wskaźnika referencyjnego WIBOR wywołały mnie do tablicy. Wszak próby jego kwestionowania są podyktowane wyłącznie chęcią uwolnienia się od zobowiązania kredytowego, stosując znaną i niestety sprawdzoną metodę frankowiczów: „nic nie wiedziałem, nic nie słyszałem, za nic nie odpowiadam”.

Piotr Czarnecki praktyk i doradca biznesowy, wykładowca akademicki z ponad 35-letnim doświadczeniem w bankowości, telekomunikacji i biznesie cyfrowym. W latach 2003–2018 był prezesem Raiffeisen Bank Polska SA
W toku publicznej dyskusji powstało wiele niejasności oraz nadinterpretacji, m.in. związanych z postanowieniem Sądu Okręgowego w Katowicach z listopada 2022 r., o zabezpieczeniu spłaty kredytu hipotecznego udzielonego w złotówkach przez ING (ostatecznie usuniętym przez ten sąd z obrotu prawnego). Dwaj kolejni sędziowie, niezależnie od siebie, zdecydowali o wyrzuceniu wskaźnika WIBOR z umów kredytów hipotecznych udzielonych przez Alior Bank i BNP Paribas, jako zabezpieczenia na czas trwania właściwych procesów.
Te dosyć kuriozalne postanowienia uruchomiły akcję propagandową zaprawionych w bojach frankowych kancelarii prawnych, pod nośnymi hasłami: „Anuluj WIBOR w swojej umowie!” lub „Unieważniamy klauzule o zmiennej stopie WIBOR w Twojej umowie kredytowej”. Po fali pozwów (jest ich teraz w sądach ponad 110 tys.) związanych z próbami unieważniania kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich, jesteśmy w przededniu jeszcze większej katastrofy, związanej z kwestionowaniem WIBOR-u i unieważnianiem umów w złotych. Czyli idziemy drogą podważenia podstaw finansowych niemal wszystkich kredytów na polskim rynku!
Pozwy dotyczące WIBOR-u opierają się na dwóch filarach – pierwszy to ryzyko stopy procentowej, które jest odzwierciedleniem filozofii kwestionowania wzrostu kursu w przypadku kredytów frankowych i związanego z tym ryzyka walutowego. Drugi – kwestionowanie przejrzystości procesu ustalania WIBOR-u. Ale tutaj, mimo ogromnej chęci ze strony prawników, żeby użyć klucza frankowego – stawka ta nie jest ustalana przez konkretny bank, lecz przez niezależny i nadzorowany podmiot. Wywodzenie więc, że WIBOR jest niereprezentatywny i oderwany od realiów, jest po prostu prawniczym wybiegiem służącym uprawdopodobnieniu roszczeń z pozwu. Ale właśnie to ewidentne przekłamanie ma przekonać sąd, że WIBOR w umowie narusza interes kredytobiorcy, bo jest nietransparentnie ustalany, a więc cała umowa kredytowa z tego powodu jest nieważna.
Tymczasem nikt nigdy nie udowodnił, że doszło do manipulacji przy jego wyliczaniu. Trzeba też od razu zaznaczyć, że manipulacja wskaźnikiem referencyjnym WIBOR jest czynem zabronionym przepisami rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady UE z 16 kwietnia 2014 r. w sprawie nadużyć na rynku. Zgodnie ze stanowiskiem przedstawionym przez KNF w grudniu 2022 r. na polskim rynku nie uprawdopodobniono ani nie udowodniono nikomu takich działań. Samo opracowanie wskaźnika WIBOR odbywa się zgodnie z wymaganiami określonymi w rozporządzeniu Parlamentu i Rady UE w sprawie indeksów stosowanych jako wskaźniki referencyjne w instrumentach finansowych i umowach finansowych (BMR). To właśnie przepisy BMR wprowadziły wymóg stosowania przez banki wskaźnika referencyjnego opracowanego przez administratora, którym na polskim rynku jest GPW Benchmark S.A., podmiot wpisany do rejestru ESMA, pozostający w grupie kapitałowej Giełdy Papierów Wartościowych, spełniający wiele wymogów prawnych oraz poddawany regularnym audytom zewnętrznym, zaś nadzór nad nim w tym zakresie sprawuje KNF.
I właśnie Komisja Nadzoru Finansowego potwierdziła, że „wszelkie doniesienia o rzekomej niewiarygodności wskaźnika referencyjnego WIBOR czy manipulowaniu nim należy uznać za całkowicie bezzasadne i szkodliwe dla polskiego rynku finansowego”.
Do zarzutów tych odniósł się również Komitet Stabilności Finansowej (KSF), który w swoim komunikacie z grudnia 2022 r. jednoznacznie stwierdził, że „(…) formułowanie i powielanie twierdzeń o rzekomych nieprawidłowościach przy opracowywaniu wskaźnika referencyjnego stopy procentowej WIBOR jest nieuprawnione i szkodliwe dla pewności obrotu na krajowym rynku finansowym. Komitet ostrzega, że dalsze kwestionowanie rzetelności WIBOR stanowiłoby źródło ryzyka dla stabilności systemu finansowego ze względu na skalę umów i instrumentów finansowych, w których stosowany jest ten wskaźnik referencyjny”.
Można (i trzeba) zadać wobec tego pytanie: dlaczego ruszyła akcja pozwów złotowych opartych na WIBOR-ze?
Niestety najprostsza odpowiedź jest taka, że przy okazji „sprawy frankowej” zostały złamane fundamentalne zasady rządzące nie tylko rynkiem bankowym, ale szerzej – całym obrotem gospodarczym. W wyniku akcji politycznych i działań prawnych podważono legalne i udzielone zgodnie z prawem kredyty walutowe, co wywróciło do góry nogami paradygmat działania na rynku kredytowym („pożyczyłeś – musisz oddać”). Rozwiązanie tego bankowego węzła gordyjskiego już kosztuje banki grube miliardy złotych w rezerwach, a szacunki KNF mówią o kwocie od 35 mld zł (gdyby teoretycznie wszyscy frankowicze zawarli ugodę z bankiem na przewalutowanie w złotych), aż do 234 mld zł w wariancie unieważniającym wszystkie umowy, bez zwrotu kapitału i jego kosztu. A tego już polski sektor bankowy bezkrwawo nie wytrzyma…
Drugi powód to sytuacja na rynku. Wraz ze wzrostem stóp procentowych ustalanych przez Radę Polityki Pieniężnej w górę szedł także WIBOR, czyli stawka, na jakiej są oparte zarówno krótkoterminowe (konsumpcyjne), jak i długoterminowe (inwestycyjne i hipoteczne) kredyty w złotych.
WIBOR 3M i 6M jeszcze na początku września 2021 r. wynosił mniej niż 0,3 proc., a obecnie 6,9–7,0 proc. Wzrósł więc w tym okresie prawie 25-krotnie, a były i takie dni w listopadzie 2022 r., gdy WIBOR dochodził do poziomów 7,8 proc. W efekcie raty kredytów hipotecznych nierzadko podwoiły się w ciągu roku, wywołując kolejną falę żądań o interwencję w obronie pokrzywdzonych kredytobiorców. Polityczna i populistyczna akcja „wakacji kredytowych dla wszystkich” na koszt banków (tylko w 2022 r. za ok. 14 mld zł, łącznie z 2023 r. 20 mld zł), jak widać nie zaspokoiła apetytów ani kredytobiorców, ani prawników.
Kredyt mieszkaniowy staje się w konsekwencji dla banków produktem najwyższego ryzyka i jako taki zaczyna być traktowany z najwyższą ostrożnością. A to wpływa natychmiast na jego dostępność, więc skutki tej sytuacji widać od razu w statystykach.
Łączne zadłużenie gospodarstw domowych na koniec listopada 2022 r. z tytułu wszystkich produktów kredytowych wyniosło 728,1 mld zł. W strukturze wartościowej portfela wyraźnie dominują kredyty mieszkaniowe, stanowiące 71,1 proc. portfela, w kwocie 517,8 mld zł. Kredyty gotówkowe stanowią 21,4 proc. wartości portfela. Udział obu produktów w łącznym zadłużeniu polskich gospodarstw domowych wynosi aż 93 proc. A jakość portfela kredytowego jest całkiem dobra: udział wartości kredytów opóźnionych w spłacie ponad 90 dni wynosi 5,3 proc. Niestety, jak podaje BIK, widać ogromne spadki r/r udzielanych kredytów mieszkaniowych: 69,6 proc., jeśli chodzi o ich liczbę oraz 70,7 proc. wartościowo i w konsekwencji cały 2022 r. prawdopodobnie zamknie się akcją kredytową na poziomie 46 mld zł – najniższą od 2017 r.
Podnoszą się oczywiście głosy, że skoro WIBOR (oparty na międzybankowych depozytach terminowych) jest w porządku, to po co go zmieniać i wdrażać reformę wskaźników? Reforma ta, zmierzająca w kierunku wprowadzenia wskaźników referencyjnych stopy procentowej wykorzystujących wyłącznie dane wejściowe dotyczące transakcji depozytów międzybankowych „overnight” (w skrócie O/N, to jednodniowy depozyt złożony na noc, zwracany następnego dnia do południa) jest wyrazem globalnego trendu. Dlatego Komitet Sterujący Narodowej Grupy Roboczej podjął decyzję o wyborze indeksu WIRON (Warsaw Interest Rate Overnight) jako alternatywnego wskaźnika referencyjnego stopy procentowej. W domyśle po to, żeby było taniej dla kredytobiorców. Czy tak rzeczywiście będzie? Jeśli już, to różnice nie będą znaczące: przykładowo – 3.03.2023 r. WIBOR 3M wynosił 6,92 proc., a WIRON 3M 6,01503 proc..
Sektor bankowy został w ostatnich latach, niewspółmiernie do innych gałęzi przemysłu i działów gospodarki, obciążony podatkami i zrzutkami ekstra, właściwie z jednego powodu. Nazwałbym go – „dewizą Kwinto”…czyli: „bo tam są pieniądze!”.
Tyle że banki przecież nie mają „swoich pieniędzy” – przechowują i zarządzają pieniędzmi klientów. Banki mają w bilansie tylko ok. 16 proc. swoich środków, w formie kapitałów i funduszy własnych, a pozostałe 84 proc. należy do klientów. Dlatego każde działanie osłabiające rentowność, naruszające płynność, zwiększające ryzyko działania jest bezpośrednim zagrożeniem wypłacalności banku, czyli zdolności do oddania pieniędzy klientom, z należytym oprocentowaniem i dokładnie wtedy, gdy tego żądają.
Tak jak pretekstem do podważania umów frankowych było uwolnienie i załamanie kursu franka osiem lat temu, tak dzisiaj za kwestionowaniem zapisów złotowych umów kredytowych stoi wysoka inflacja i drastyczny wzrost stóp procentowych. Tendencja, którą zaczęły stosować sądy w stosunku do kredytów frankowych, unieważniając cały kredyt z marginalnych i nieproporcjonalnych do skali naruszeń powodów, zaczyna być stosowana przez „kreatywne” kancelarie prawnicze w celu wywrócenia istniejącego porządku prawnego i regulacyjnego na polskim rynku. Jeśli teraz sądy zaczną iść tą zabójczą dla banków drogą, to za chwilę okaże się, że wszystkie kredyty w Polsce mają „wady prawne”, ze skutkiem całkowitej nieważności umów! A to już jest prosta recepta na osłabienie lub nawet upadek części sektora bankowego, czyli zafundowania sobie kryzysu bankowego w pełnej skali (i na własne życzenie), przy którym problemy z wysoką inflacją czy ze spadkiem PKB będą wydawały się zaledwie delikatnym bólem głowy.
Dlatego obok apeli i publikowanych komunikatów przez KNF czy KSF potrzebne są konkretne i zdecydowane działania regulacyjne, które tej kolejnej destrukcji na polskim rynku bankowym położą kres. Nie zrobiono tego z kredytami frankowymi i mamy dzisiaj z nimi potężny problem.
Banki nie potrzebują specjalnej ochrony, ale też nie zasługują na traktowanie gorsze od innych podmiotów na rynku, bo mają do spełnienia w krajowej gospodarce bardzo ważną rolę – umożliwiają jej sprawne działanie i rozwój. Na całym świecie sektor bankowy jest nie tylko partnerem biznesowym, ale przede wszystkim stanowi krwiobieg gospodarki. Bo idąc dalej tą destrukcyjną i nieodpowiedzialną drogą – nie będzie kredytów, aby wystarczająco „oliwić” biznes i wzmacniać konsumpcję, ani nie zagwarantujemy bezpiecznego zarządzania oszczędnościami, a w konsekwencji nie będziemy mogli mieć zdrowej polskiej gospodarki.
I jeszcze na koniec moje memento dla kreatywnych prawników specjalizujących się w pozwach bankowych: nie robicie tego przecież dla umownego „dobra klientów”, tylko dla kasy. Uważajcie na skutki waszych działań, bo sektor bankowy nie jest krową, którą wszyscy mogą bezkarnie doić. A każde, nawet tak zarobione, pieniądze trzeba gdzieś potem rozliczać i deponować. Dlatego przypominam, że gwarancje zwrotu środków są tylko do 100 tys. euro na firmę – również kancelarię prawną. Chyba że cyniczne i świadome swojej destrukcyjnej roli kancelarie trzymają środki poza Polską w bankach, które nie są narażone na kreowane przez nie szaleństwo. Może warto jednak uruchomić wyobraźnię i poczuć odpowiedzialność za podejmowane działania – zanim będzie za późno… ©℗