Pomysł na powołanie do życia wspólnej waluty w Ameryce Południowej, ogłoszony przy okazji wizyty prezydenta Brazylii Luiza Inácia Luli da Silvy w Argentynie, wydaje się koncepcją dość egzotyczną.
Brazylia i Argentyna mają być założycielami nowego pieniądza, ale unia walutowa będzie otwarta na pozostałe państwa kontynentu. Potencjalni założyciele to dwie największe gospodarki Ameryki Południowej. Według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego pod względem wartości PKB Brazylia zajmuje 12. miejsce na świecie, Argentyna jest 24. i sąsiaduje z Polską. Problem pierwszy z brzegu, ale zarazem najważniejszy: jaką wiarygodność będzie miał sur – bo tak się ma nazywać nowy pieniądz – za którym będzie stała Argentyna, notoryczny bankrut? Kraj z inflacją sięgającą 100 proc., obecnie bez możliwości pożyczania pieniędzy na rynkach finansowych, żyjący z kroplówki MFW. Czy Brazylia, uważana za jedną z rodzących się globalnych potęg, da radę udźwignąć problemy swojego sąsiada? Zdrowe ekonomicznie Chile podżyruje Wenezuelę?
Nie będzie specjalnie kontrowersyjną prognoza, że sur podzieli los eco, czyli waluty, którą próbują od dwóch dekad utworzyć państwa Afryki Zachodniej wchodzące w skład Afrykańskiej Wspólnoty Gospodarczej. Ostatni termin wprowadzenia eco, wyznaczony na 2020 r., miała storpedować pandemia koronawirusa. Kolejny został wyznaczony na 2027 r. Realny problem polega na tym, że potencjalnym członkom unii walutowej trudno prześlizgnąć się nad poprzeczką kryteriów kwalifikujących do uczestnictwa w projekcie. Chodzi m.in. o jedno cyfrową inflację i deficyt finansów publicznych na poziomie niższym niż 4 proc. Według prognoz MFW Nigeria, regionalny lider i kolejne z państw, które mogą w przyszłości znaczyć coraz więcej, żadnego z dwóch podstawowych kryteriów do 2027 r. nie spełni.
Jeśli inspiracją dla nowych obszarów walutowych ma być historia strefy euro, na której utworzeniu skorzystać mieli wszyscy jej członkowie, choć w różnym stopniu, to warto zwrócić uwagę, że kolejne ekonomiczne kryzysy pokazują, jak trudno żyje się niektórym europejskim państwom bez buforu w postaci płynnego kursu walutowego. Prawdopodobnie pod wpływem problemów wspólnej waluty do teorii optymalnych obszarów walutowych ekonomiści dodają kolejne warunki, które muszą spełniać państwa, żeby wspólny projekt miał szanse się powieść.
Potencjalnie sur może zjednoczyć w unii walutowej państwa, których udział w globalnym PKB sięgnie 5 proc. Byłby to największy pod tym względem obszar, poza strefą euro, posługujący się wspólnym pieniądzem. I nawet jeśli nie powstanie, to jest jednak przejawem globalnej tendencji polegającej na stopniowym odchodzeniu od amerykańskiego dolara jako głównej waluty w światowej gospodarce. Oczywiście USD wciąż taką walutą jest i długo pozostanie. Tempo, w jakim traci na znaczeniu, jest bardzo powolne, trudno wręcz je z roku na rok zauważyć. Ale weźmy np. rezerwy walutowe banków centralnych. W 2020 r. udział w nich dolara po raz pierwszy od 25 lat spadł poniżej 60 proc. I według danych MFW na koniec września 2022 r. powyżej tej granicy nie powrócił. Odkąd w 1999 r. pojawiło się euro, udział dolara w rezerwach obniżył się o 25 pkt proc. W ostatnich kwartałach banki centralne w dywersyfikacji swoich rezerw duże znaczenie poświęciły złotu.
W tym wieku nie zdarzyło się jeszcze, żeby PKB USA wzrosło szybciej niż globalna gospodarka. Punkt po punkcie Stany Zjednoczone znaczą w skali globalnej coraz mniej. W 2007 r. różnica w tempie wzrostu była najwyższa na niekorzyść USA i wyniosła 3,6 pkt proc. Globalny PKB wzrósł 5,6 proc., amerykański zwiększył się o 2,0 proc. W latach 2018–2021 trend wyhamował i różnica spadła do 0,3–0,7 pkt proc. W 2023 r. udział USA w globalnej gospodarce zbliży się do 25 proc. Udział Chin, głównego konkurenta pod tym względem, wyniesie 18 proc.
Jedna z koncepcji mówi, że w dalszej przyszłości nie będzie jednej, głównej globalnej waluty. Być może w każdym regionie świata międzynarodowy handel będzie się odbywał w dużym stopniu na podstawie waluty regionalnych liderów. Może w euro, chińskim juanie, brazylijskim realu. Zmiana w największym stopniu dotknie lidera, któremu trudniej będzie finansować deficyty: w finansach publicznych i na rachunku obrotów bieżących.