- Ludziom brakuje wyobraźni, że coś może pójść nie tak. Chcielibyśmy, aby zwłaszcza osoby początkujące nauczyły się kierować zasadą ograniczonego zaufania - uważa Rafał Mikusiński, wiceprzewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego.

Ma pan kryptowaluty?

Nie. Po pierwsze – z racji zajmowanych funkcji. Po drugie – nie znam się na tyle, żeby je mieć. I przede wszystkim nie uważam, żeby był to najrozsądniejszy sposób lokowania pieniędzy.

KNF rozpoczęła kampanię, w której przestrzega przed wieloma instrumentami finansowymi, m.in. takimi aktywami. Dlaczego?

To nie do końca jest tak. Chcemy, aby inwestorzy nabywali instrumenty finansowe, rozumiejąc ich naturę i specyfikę. Mamy wiele skarg klientów, którzy czują się poszkodowani. Kiedy przyglądamy się ich przypadkom, okazuje się, że nie przeczytali dokumentacji, nie nabyli wiedzy o inwestycji, a powinni.

Gdy kupujemy samochód, sprawdzamy go dokładnie, jeździmy po warsztatach, zwołujemy „konsylium” rodzinne. Jednocześnie część, a często wszystkie oszczędności swojego życia lokujemy w różne produkty finansowe tylko na podstawie tego, że ktoś obcy nam opowiedział ładną historię, zapewnił o wysokich zyskach i bezpieczeństwie inwestycji. Nie sprawdzamy, w co inwestujemy i co jest w umowie.

Wzrost wartości bitcoina czy etherum w ciągu ostatnich lat może być sporą zachętą.

Popularność kryptowalut to jeden z efektów pandemii. Część osób – z uwagi na różne programy wspierające – miała nieco więcej pieniędzy. A także czasu. Pandemia mocno spopularyzowała także elektroniczne kanały dostępu i możliwość zdalnego inwestowania. Z różnych analiz wynika, że w czasie lockdownów bardzo wiele osób miało pierwszy kontakt z inwestowaniem właśnie w kryptoaktywa. To nie jest najlepsze rozwiązanie, bo na razie to czysta spekulacja, nikt nie jest w stanie racjonalnie powiedzieć i wyjaśnić, ile to jest warte i dlaczego.

Jeżeli ktoś ma parcie, by uzupełnić swój portfel o kryptoaktywa, niech poświęci na nie tylko niewielką część swoich oszczędności. Natomiast lepiej poczekać, aż ten rynek będzie uregulowany i będą przepisy, które też umożliwiają dochodzenie swoich praw. Dotychczas jest to bardzo utrudnione.

Pierwszy bitcoin pojawił się w 2009 r. Dlaczego regulacji jeszcze nie ma?

Proces legislacyjny w Europie jest dosyć skomplikowany, bo dotyczy kilkunastu rynków. Projekt rozporządzenia MiCA w tej sprawie już jest na finalnym etapie – niebawem będziemy zbliżać się do jego implementacji w krajowych porządkach prawnych.

Z regulacjami tej branży wiąże się zresztą pewna ciekawostka – kiedy krytpowaluty powstały, ich entuzjaści prezentowali je jako alternatywę właśnie dla regulowanych instrumentów finansowych. Miały zapewniać wolność i anonimowość, co miało być ich przewagą, atutem. Po tym, jak kolejne podmioty związane z tym rynkiem zaczęły upadać, zauważyliśmy, że nastrój się zmienił i te same osoby zaczęły nagle przekonywać, że trzeba ten sektor uregulować.

Rozporządzenie MiCA, które ma umożliwić wykorzystanie na rynku finansowym zalet technologii DLT/blockchain, przewiduje m.in. mechanizmy ochronne dla klientów, licencjonowanie podmiotów pośredniczących w obrocie kryptoaktywami, jak również zasady emisji konkretnych kryptoaktywów. Przyjmuje się, że celem tego rozporządzenia jest ochrona inwestorów, utrzymanie stabilności finansowej oraz zwiększenie atrakcyjności sektora kryptoaktywów.

Regulacji jeszcze nie ma, a część podmiotów już teraz przekonuje, że ich modele są zaakceptowane przez instytucje państwowe albo że działają pod nadzorem.

Oszuści nie śpią i starają się wykorzystać autorytet KNF czy innych instytucji publicznych. Często zdarza się tak, że dostajemy od podmiotów chcących podjąć działalność w obszarze innowacji finansowych prośbę o analizę, czy ich planowane działanie jest zgodne z obowiązującym obecnie prawem. Po otrzymaniu naszej opinii, niekoniecznie zawsze pozytywnej, takie firmy wychodzą później z przekazem marketingowym do swoich klientów, że ich model biznesowy otrzymał „aprobatę KNF”. Jest to niezgodne z prawdą i jest to wprowadzanie klientów w błąd. Zdarzają się też przypadki, że podmioty, których nie nadzorujemy, informują w swoim przekazie, że posiadają stosowne zezwolenie KNF. Takie działania zagrożone są zawiadomieniem przez nas prokuratury i wpisem na Listę ostrzeżeń publicznych KNF. Dlatego zawsze zachęcamy, aby zaglądać na stronę internetową KNF, aby zweryfikować w naszych rejestrach podmiotów nadzorowanych, jak jest naprawdę.

Zwracacie też uwagę na crowdfunding inwestycyjny. W lipcu ub.r. weszły w życie przepisy, które miały go ucywilizować. Czy są już efekty?

Pyta pani o sankcje?

Jeśli dzieje się coś złego.

Jest za wcześnie, żeby mówić o efektach. Natomiast zwrócę uwagę, że filozofia KNF jest taka, że sankcje karne są ostatecznością. Jeżeli jakiś dom maklerski, zakład ubezpieczeń czy bank dostaje karę, to konsumenci dostają sygnał, że dzieje się coś złego. Lepiej jest, żeby sektor się sam oczyścił, naprawił nieprawidłowości, dostosował do naszych zaleceń i aby kar nie trzeba było nakładać.

Rolą nadzoru jest sprawdzenie, czy dany dokument informacyjny, taki jak prospekt emisyjny, spełnia wymogi prawa. Nadzór nie zajmuje się oceną, czy dany biznes jest perspektywiczny, czy odniesie sukces i czy „dożyje” momentu, kiedy będzie wypłacać inwestorom pieniądze. Po to są te dokumenty finansowe, żeby się z nimi zapoznać. Jeżeli ktoś ich nie rozumie, to nie powinien tam lokować pieniędzy.

Czy przepisy powinny chronić przed złymi decyzjami?

Nie możemy zabronić komuś dysponowania swoimi pieniędzmi. To jest jego wolna wola. Zwracamy jednak uwagę, żeby taka osoba zmierzyła się ze swoim poziomem wiedzy i zrozumieniem, w co inwestuje. Nawet jeśli ktoś czyta sprawozdania finansowe, musi mieć świadomość, że dotyczą przeszłości i nie gwarantują zysków w przyszłości. Trzeba rozumieć, że nawet dobrze prosperująca firma może mieć trudności.

Mimo że regulacje pozwalają firmie zebrać w ciągu roku maksymalnie 2,5 mln euro, nie ograniczają liczby spółek, przez które może zbierać pieniądze jeden prezes. To nie wymaga poprawy?

To jest element wolności gospodarczej. Natomiast powiązania kapitałowe, jeśli chodzi o konkretne osoby, są ujawniane – jeśli dla kogoś to jest lampka ostrzegawcza, powinien zrezygnować. Tylko znowu – trzeba się z tym zapoznać, przeczytać, a to nie jest informacja zawarta na pierwszej stronie. Emitenta można sprawdzić np. w rejestrze emitentów prowadzonym przez KNF lub w KRS. Jeżeli ktoś już chce wyłożyć pieniądze, niech zweryfikuje, czy ktoś, kto chce zebrać pieniądze od inwestorów na dane przedsięwzięcia, ma w tym zakresie już jakieś doświadczenia i czy poprzedni inwestorzy dostali swoje pieniądze z powrotem albo czy dostają odsetki o czasie. Jest do tego strona – rejestr zobowiązań emitentów prowadzona przez Krajowy Depozyt Papierów Wartościowych.

Ludziom niestety często brakuje wyobraźni, że coś może pójść nie tak. Chcielibyśmy, aby zwłaszcza początkujący inwestorzy nauczyli się kierować zasadą ograniczonego zaufania. Często jest tak, że dzwoni do nas obca osoba, nie wiadomo skąd, obiecuje 15 proc. zysku, tylko trzeba się szybko decydować. Później budzimy się bez oszczędności naszego życia i obarczamy winą np. instytucje państwa. Bardzo ważna jest jednak refleksja, że nasze działanie mogło być zbyt lekkomyślne. Aby nie popełnić podobnego błędu w przyszłości. A wiemy, że są takie osoby, które potrafią wielokrotnie tracić pieniądze w tego rodzaju różnych przedsięwzięciach.

Może jednak państwo powinno nieco lepiej zadbać o obywateli.

Zwykle jest tak, że po kolejnych aferach na rynkach finansowych jest tendencja do tworzenia kolejnych regulacji. Wprowadzane są np. zakazy oferowania inwestorom indywidualnym pewnego rodzaju produktów czy np. ograniczenia zakupu danego instrumentu do pewnego progu wartości. Wtedy podnoszą się głosy, że jest to ograniczanie wolności czy tworzenie barier w rozwoju rynku. Poza tym nawet nadzory na dojrzałych rynkach nie są w stanie w stu procentach zapobiec przypadkom oszustw, bo jest to po prostu niemożliwe.

Kluczowe jest to, aby inwestorzy pamiętali o tym, że im większy jest oferowany zysk, tym jest większe ryzyko utraty pieniędzy. Jeśli trzymamy pieniądze na depozycie w banku, mamy gwarancje Bankowego Funduszu Gwarancyjnego do 100 tys. euro. Jeżeli chcemy mieć większy zysk, to godzimy się na większe ryzyko.

Jako KNF robimy wiele w obszarze ostrzeżeń i edukacji: wydajemy poradniki, prowadzimy szkolenia, staramy się informować o ryzykach, o specyfice danych instrumentów finansowych, mówimy, na co zwracać uwagę, rozważając potencjalne inwestycje.

Może to nie wystarczy?

Oczywiście, trzeba zacząć od podstaw, czyli od nauki w szkole. Jeżeli do młodzieży nie dotrze na etapie szkolnym odpowiedni zasób informacji w tym zakresie, to potem, w dorosłym życiu, już jest nieco za późno.

Czy jest tu jakaś współpraca z ministrem Czarnkiem?

Przewodniczący KNF ma przedstawiciela w Radzie Edukacji Finansowej, podobnie jak Ministerstwo Edukacji i Nauki, w związku z czym przedstawiciel Ministerstwa Edukacji i Nauki zna potrzeby w zakresie zagadnień dotyczących edukacji finansowej. Współpracujemy również przy koordynowanym przez Ministerstwo Finansów przygotowaniu Krajowej Strategii Edukacji Finansowej i bierzemy udział w pracach zespołu ds. działań edukacyjnych w zakresie funkcjonowania rynku finansowego przy Radzie Rozwoju Rynku Finansowego. W ramach projektu CEDUR realizowanego przez UKNF prowadzimy webinaria dla środowiska szkolnego, o czym na bieżąco informujemy placówki oświatowe i powiatowe oraz wojewódzkie ośrodki doskonalenia nauczycieli. Nasza współpraca ze środowiskiem szkolnym jest więc intensywna i bezpośrednia. Jeśli chodzi o podstawę programową, trzeba się poruszać w jej ramach, ale maksymalizować możliwości. Wymaga to jednak jeszcze trochę pracy.

Czyli czego konkretnie?

Zmiany podstawy programowej przedmiotu podstawy przedsiębiorczości, a także przygotowania nauczycieli, którzy wymagają wsparcia w zakresie zagadnień z rynku finansowego. Wprowadzanie czegoś do programu szkolnego nie jest łatwe z uwagi na szybkość, z jaką rozwijają się rynki. Zawsze będziemy z tyłu, dlatego najważniejsze jest to, by zaszczepić ostrożność. Tak, by w przyszłości młody człowiek mógł sobie pomyśleć: dobrze, nie zarobię tych 13 proc., o których mówiła reklama, ale być może ustrzegę swoje oszczędności.

A poza szkołą?

Myślę, że elementem niezbędnym jest też powszechniejsze wyszkolenie prokuratorów oraz sędziów w sprawach dotyczących rynków finansowych. Przestępstwa w tym obszarze są trudne do ścigania, brakuje biegłych. Identyfikujemy wiele przestępstw, w których jedna strona zarobiła nielegalnie, trudno natomiast jednoznacznie wskazać, kto stracił. ©℗

Rozmawiała Anna Wittenberg