- Trzeba zapewnić dobrze zorganizowany, bezpieczny tranzyt, tak żeby ukraińskie zboże nie zakłócało europejskiego rynku - mówi Henryk Kowalczyk wicepremier, minister rolnictwa i rozwoju wsi.

W ostatnich dniach Agrounia protestowała w związku z zalaniem naszego rynku przez zboże z Ukrainy. Podjął pan decyzje uszczelniające import ukraińskiego zboża technicznego, czy to oznacza, że przestrogi w tej kwestii pańskiego poprzednika, ministra Ardanowskiego się sprawdziły?

Absolutnie się nie sprawdziły. Były próbą wywołania paniki na rynku zbóż w czasie żniw. Na szczęście rolnicy nie dali się sprowokować i nie wyprzedawali zboża za bezcen.

To, o czym będzie pan rozmawiał pod koniec stycznia z unijnymi ministrami rolnictwa w kontekście regulacji dotyczących importu ukraińskiej żywności?

Regulacje Unii Europejskiej w sprawie przywozu żywności – zboża czy drobiu – z Ukrainy obowiązują do początku czerwca. Konkurencja ze strony ukraińskiego drobiu jest poważnym wyzwaniem dla naszej branży drobiarskiej. Już teraz należy zatem przygotować się do następnego sezonu, bo może on być dużo trudniejszy niż poprzedni. Import z Ukrainy wpływa na sytuację rynkową i będziemy to brali pod uwagę, przygotowując kolejne regulacje.

Dlaczego kolejny sezon może być trudniejszy?

Dlatego, że możemy w niego wejść z większymi zapasami zbóż. Więc musimy dobrze monitorować import.

Jakie wnioski płyną z dotychczasowych doświadczeń i jakie będą pańskie rekomendacje na forum unijnym, jeżeli chodzi o przyszłe regulacje importu z Ukrainy?

Przede wszystkim takie, że trzeba zapewnić dobrze zorganizowany, bezpieczny tranzyt, tak, żeby ukraińskie zboże nie zakłócało europejskiego rynku. W tym celu można np. wprowadzać kaucje, zwracane w momencie wywozu zboża z Unii Europejskiej.

To zbieżne z postulatami protestujących rolników. Domagają się też wprowadzenia ceł. Co pan na to?

Musimy pamiętać, że nasza wschodnia granica jest zewnętrzną granicą Unii Europejskiej. Kontyngenty i cła zostały zniesione przez Unię Europejską jako całość. My, jako kraj członkowski, nie byliśmy przeciwni tej decyzji, bo zdajemy sobie sprawę, że należy pomóc Ukrainie. Natomiast nie w naszej gestii jest podejmowanie samodzielnych decyzji w tej sprawie.

Do tej pory skarżył się pan, że Unia Europejska niespecjalnie pomaga nam zmierzyć się z wyzwaniem związanym z ukraińskim zbożem. Coś się zmieniło w tej kwestii?

Nie, nadal nam nie pomaga.

A jakie są nasze oczekiwania?

Przede wszystkim dostarczenie urządzeń przeładunkowych, kontenerów, wagonów, pociągów. Chodzi o to, by zboże było przeładowywane na naszej granicy, tam, gdzie się kończą szerokie tory i stamtąd bezpośrednio jechało do Hiszpanii czy portów, z których trafiałoby do krajów np. w Afryce, które oczekują tego importu. Póki co, takiej możliwości nie ma, a działania Unii ograniczają się do deklaracji. Ponowię nasze postulaty w tej sprawie na spotkaniu unijnych ministrów pod koniec stycznia.

Niedawno doszło do dymisji Rafała Mładanowicza z funkcji pełnomocnika ministra rolnictwa ds. rozwoju współpracy z Ukrainą. Pełnił tę rolę od czerwca, a teraz skarży się w wywiadach, że był pełnomocnikiem bez żadnych kompetencji.

Rzeczywiście od samego początku raczej nie miał kompetencji, bo jego zadaniem było rozpoznanie sytuacji. Po wybuchu wojny w Ukrainie nie miałem pełnej wiedzy dotyczącej możliwości transferu ukraińskiego zboża itd. Powołałem więc pełnomocnika, by był swego rodzaju moimi oczami. Mógł spokojnie jechać w teren, rozmawiać, oglądać, badać sytuację, czyli robić to, czego ja nie byłem w stanie. Taka była jego rola i znakomicie się z niej wywiązał.

To dlaczego teraz odchodzi i skarży się w mediach?

Może się spodziewał, że będzie decydentem, ale nie takie było założenie, to nie jest tak, że osoba, która zbiera informacje, jest od podejmowania decyzji. W tym przypadku decyzyjne są różne resorty, głównie infrastruktury, który odpowiada za systemy przeładunkowe, porty itd.

Skoro, jak pan mówi, Rafał Mładanowicz znakomicie wywiązał się ze swojej roli, to jaki jest bilans jego dorobku?

Przede wszystkim, dzięki jego pracy, mamy bardzo dużą wiedzę na temat problemów na granicach czy z transportem kolejowym, morskim etc. To właśnie dzięki wiedzy zebranej przez pełnomocnika, dwa miesiące temu podjąłem decyzję o zakazie importu tzw. zboża technicznego (przeznaczanego np. na cele energetyczne), bo furtka ta była nadużywana. Jak importerzy zorientowali się, że zboże techniczne wwozi się łatwiej i szybciej, to zaczęli do tej kategorii zaliczać również ziarno na cele spożywcze, żeby ominąć kontrole. I tę opcję zamknęliśmy. Niestety jednocześnie utrudniony został wwóz faktycznego zboża technicznego, ale nie było innego sposobu, by opanować nadużycia.

Jakie jeszcze stoją przed nami wyzwania, by rozwiązać problemy z ukraińskim zbożem?

W tej chwili najważniejsze jest wzmocnienie eksportu. W tym celu trzeba m.in. sfinalizować inwestycję w nabrzeże portowe w Gdańsku. Niestety jest to bardzo duże i długotrwałe przedsięwzięcie – potrwa około 2,5 roku, co oznacza, że nabrzeże powinno być oddane w 2025 r.

Jak się rozmawia z przedstawicielami branży, to oni wskazują, że ani nie ma silosów na ukraińskie zboże, ani nie ma bocznicy, że tak naprawdę pod względem logistyki niewiele się udało, mimo że od wybuchu wojny minął już prawie rok.

Dostrzegam sprzeczność w tym, co mówią. Przywieźli jednak z Ukrainy 2,5 mln ton zboża. Więc z jednej strony skarżą się na braki w infrastrukturze, z drugiej sprowadzają do Polski miliony ton zboża, a z trzeciej strony narzekają, że za dużo tego zboża do nas przyjechało. Niech się zatem zastanowią, czego oczekują, bo póki co ich postulaty są sprzeczne.

A będą w końcu te silosy, o których mówił prezydent Biden?

Powiedział to życzeniowo, a nie było żadnych konkretnych rezultatów tej deklaracji.

Czyli nie wiadomo czy one będą?

Pytanie, czy silosy na ukraińskie zboże są nam obecnie potrzebne? Przecież przewóz ma się dobrze.

Z tego, co mówią eksperci, teraz sytuację ratuje porozumienie z Turcją i Rosją. Tymczasem poleganie na tak nieprzewidywalnym partnerze, jakim jest Moskwa, i liczenie na to, że porozumienie to będzie przedłużone, jest bezpodstawne.

W tej chwili mamy takie możliwości, jakie mamy. Wobec sprzecznych oczekiwań, o których mówiłem przed chwilą, musimy wybrać złoty środek.

A jakie są pańskie prognozy dla rynku zbóż na ten rok?

W tej chwili zboże jest tańsze niż w pierwszym półroczu 2022 r., lecz znacząco droższe niż np. dwa lata temu. Jeżeli chodzi o ten rok, trudno prognozować, bo sytuacja zależy od wielu czynników, które wystąpią na świecie. Ceny zbóż nie kształtują się w Polsce, tylko na giełdach międzynarodowych. Nie chcę więc wróżyć, bo nie wiadomo, jak będą się zachowywać np. Chiny czy Indie. Czy nadal będą gromadzić duże zapasy, czy zakazywać eksportu…

A co nas czeka, jeśli chodzi o ceny pieczywa i innych produktów żywnościowych?

Szczyt wzrostu cen żywności mamy już za sobą. Mogą być jeszcze jakieś drobne ruchy, ale już nie takie wielkie jak wcześniej. Oczywiście wszystko z zastrzeżeniem, że nie nastąpi eskalacja wojny i kolejny wzrost cen gazu i energii.

Przejdźmy zatem do cen gazu. Tu – inaczej niż w przypadku prądu – nie mamy maksymalnych cen dla małych i średnich firm. To uderza w producentów żywności, m.in. piekarnie.

Będziemy występować do Komisji Europejskiej o rozszerzenie listy przedsiębiorstw energochłonnych o firmy reprezentujące przetwórstwo rolno-spożywcze, czyli piekarnie, masarnie, mleczarnie etc.

Nie dopisaliśmy ich do ustawy, żeby nie hamować prac w tej sprawie. Poszerzenie listy podmiotów energochłonnych wymaga bowiem akceptacji Komisji Europejskiej. Spis tych podmiotów przekazaliśmy już jednak Ministrowi Rozwoju, który w rządzie odpowiada za notyfikowanie tego typu przepisów w Komisji Europejskiej.

A jak w tej chwili postrzega pan bezpieczeństwo produkcji żywności w Polsce, jeżeli chodzi o energię?

Ustawa o przemyśle energochłonnym daje możliwość pomocy finansowej dla zakładów energochłonnych, w tym azotowych. Tak, jak przed chwilą powiedziałem, poszerzymy listę tych przedsiębiorstw o producentów żywności.

Latem, gdy ostatnio rozmawialiśmy, zapowiadał pan również modyfikację rozporządzenia o stopniach zasilania, tak by lepiej zabezpieczyć, na wypadek blackoutów, właśnie producentów żywności. Co się udało w tej sprawie?

Ministerstwo Klimatu doszło jednak do wniosku, a ja się tutaj nie upierałem, że nie będzie modyfikować rozporządzenia o stopniach zasilania. Dlatego, że otwarcie tej sprawy wywołałoby ogromną dyskusję, a w tej chwili, przy tej pogodzie i przy tych zapasach węgla, jakie mamy, sytuacja energetyczna jest bezpieczna. Jest więc praktycznie mało realne, by w tym sezonie trzeba było stosować stopnie zasilania. Przez wiele lat zakłady energetyczne nigdy ze stopni zasilania nie korzystały. I nie widzę powodów, by miały korzystać w tym roku.

A w przyszłości? Zapisy tego rozporządzenia budzą bardzo duży niepokój.

Zupełnie niepotrzebnie.

Czyli jednym słowem w tej kadencji nie będzie nowelizacji tego rozporządzenia?

Nie.

Wracając do cen żywności, jakie będą skutki w tej kwestii Europejskiego Zielonego Ładu?

Z punktu widzenia bezpieczeństwa żywnościowego i dostępności dla konsumentów jednym z niebezpiecznych proponowanych rozwiązań jest obowiązek ugorowania 4 proc. gruntów. W 2022 r. – na mój wniosek – regulację tę zawieszono. Będziemy jednak postulować przedłużenie tego zawieszenia, bo zagrożenie nie ustało.

Kolejny niebezpieczny projekt to rozporządzenie dotyczące redukcji stosowania środków ochrony roślin. Jak na razie skutecznie udaje nam się to blokować. Nie mamy jeszcze zdecydowanej większości blokującej, tutaj dużą rolę może odegrać Francja. Właśnie m.in. dzięki Francji, co bardzo cenne, udało nam się po raz pierwszy zmusić Komisję do wystąpienia o dodatkowe ekonomiczne analizy skutków wprowadzenia tej decyzji. A to bardzo znacząco przeciąga prace w sprawie tej regulacji, co samo w sobie jest sukcesem. Pierwotnie rozporządzenie miało być gotowe w czerwcu 2022 r.

Trzecie zagrożenie wiąże się z ograniczeniem stosowania nawozów, ale ten temat jest dopiero na etapie deklaracji politycznej.

Dlaczego Polska sprzeciwia się ograniczeniu stosowania pestycydów?

Nie negujemy tego, że należy ograniczać wykorzystywanie środków ochrony roślin. Jednak sposób zaproponowany przez Komisję był niesprawiedliwy i nie do przyjęcia. Zakładał redukcję stosowania pestycydów o połowę dotychczasowego zużycia, bez względu na to, ile dany kraj stosował ich do tej pory. A np. Holendrzy zużywają prawie 8 kg na ha, gdy my prawie 4 razy mniej – ponad 2 kg na ha.

Jednak to nasza żywność ma opinię najbardziej nawożonej i pełnej pestycydów. Ostatnio niemieckie media – „Frankfurter Algemaine Zeitung”, a za nim Deutsche Welle – donosiły, że niemieccy sadownicy obawiają się dumpingowej konkurencji m.in. z Polski. Jak wskazują, nie obowiązują u nas te same standardy co rolników w Niemczech, gdzie ma się ostrożne stosować środki ochrony roślin.

Dane statystyczne mówią co innego. Ilość pestycydów stosowanych w Polsce jest dużo mniejsza niż w Niemczech. Oczywiście są kraje, które zużywają jeszcze mniej niż my, np. Rumunia i Bułgaria.

Co do obaw o konkurencję – w UE mamy otwarte granice. Przecież my nie zamykamy się przed żadnym towarem z Niemiec.

Na koniec zapytam, jakie są jeszcze, pana zdaniem, największe wyzwania, które stoją obecnie przed naszym rolnictwem?

Stabilizacja cen nawozów, stabilizacja cen zbóż, odbudowa hodowli trzody chlewnej. Poza tym wdrożenie strategicznego planu Wspólnej Polityki Rolnej, w którym są nowe działania typu ekoschematy, czy duże pieniądze na dobrostan zwierząt. Chodzi o skuteczne przeszkolenie rolników, żeby potrafili sięgać po te fundusze. Kolejne wyzwanie to promocja i dalszy rozwój ubezpieczeń upraw rolnych. Mamy duży wzrost liczby ubezpieczonych, ale ciągle jeszcze nie jest to wystarczający poziom. Do powszechności nam jeszcze daleko. Kolejne pilne zadanie to Fundusz Gwarancji Rolnych, który zagwarantuje rolnikom zapłatę za produkty, gdy nie płacą im upadające firmy.

Jakie rozwiązania szykujcie, by zminimalizować kryzys nawozowy?

Ceny nawozów są problemem. Teraz jest to ok. 3,5 tys. zł za tonę. W sytuacji, gdy zboże tanieje, jest oczekiwanie, że i nawozy też stanieją. Jednak tutaj wszystko zależy od cen gazu, miejmy nadzieję, że chociaż małe obniżki cen będą.

Rozmawiała Sonia Sobczyk-Grygiel