To, czy obecna dekada będzie kolejną dekadą rozwoju, nie zostało jeszcze przesądzone. Nie wystarczy już dryfować z nurtem zachodzących globalnie wydarzeń i ekonomicznych procesów konwergencji. Polska ma potencjał, by znaleźć się w gronie tych, którzy na obecnej sytuacji mogą średnio- i długofalowo zyskać, ale w tych czasach musimy postawić na nowych ludzi, i zorientowanych na przyszłość wizjonerów.
To, czy obecna dekada będzie kolejną dekadą rozwoju, nie zostało jeszcze przesądzone. Nie wystarczy już dryfować z nurtem zachodzących globalnie wydarzeń i ekonomicznych procesów konwergencji. Polska ma potencjał, by znaleźć się w gronie tych, którzy na obecnej sytuacji mogą średnio- i długofalowo zyskać, ale w tych czasach musimy postawić na nowych ludzi, i zorientowanych na przyszłość wizjonerów.
Wciągu minionych 30 lat Polska odniosła niewątpliwy sukces. W ujęciu realnym produkt krajowy brutto (PKB) jest w przeliczeniu na mieszkańca ponad trzykrotnie wyższy niż w 1990 r. Średnioroczne tempo wzrostu w tym okresie wyniosło 3,7 proc. Niektóre instytucje międzynarodowe zaliczają już Polskę do krajów o wysokich dochodach, a według wyliczeń Banku Światowego Polska jest drugim – po Korei Południowej – krajem, jeśli chodzi o tempo przeskoku do tej grupy (przejście z grupy o średnich dochodach zajęło jej niespełna 15 lat). Prawie 85 proc. ludzi na świecie żyje w krajach, gdzie średni dochód na mieszkańca – z uwzględnieniem siły nabywczej – jest niższy niż w Polsce.
Wejście Polski na ścieżkę rozwojową miało miejsce w bardzo sprzyjających okolicznościach zewnętrznych, globalnych zmianach korzystnych dla Europy Środkowo-Wschodniej. Tymczasem w ostatnim dziesięcioleciu jesteśmy świadkami coraz szybszego pogorszenia się tych uwarunkowań. Choć Polska wciąż ma potencjał kontynuować dotychczasową ścieżkę rozwojową, to równocześnie wykazuje co najmniej kilka cech – szczególnie w sferze społeczno-politycznej – które w sytuacji pogarszających się uwarunkowań zewnętrznych mogą uruchomić spiralę negatywnych sprzężeń zwrotnych, w skrajnych okolicznościach prowadząc do zakwestionowania dorobku minionych 30 lat. Nie bez znaczenia jest też szybko pogarszająca się sytuacja demograficzna.
To, czy obecna dekada będzie kolejną dekadą rozwoju, nie zostało jeszcze przesądzone. Nie wystarczy już dryfować z nurtem zachodzących globalnie wydarzeń i ekonomicznych procesów konwergencji. Wykorzystanie szans, jakie obecna turbulentna sytuacja kreuje, wymaga nowych kompetencji. Także dobrego zrozumienia czasów, w jakich żyjemy, oraz mądrości społecznych i politycznych wyborów.
Kiedy na początku lat 90. minionego wieku rozpadał się ZSRR, a Chiny w coraz większym stopniu otwierały się na świat i wprowadzały u siebie mechanizmy rynkowe, dość powszechne było przekonanie – wyartykułowane przez Francisa Fukuyamę w „Końcu historii” – że jako cywilizacja znaleźliśmy się w punkcie optymalnej równowagi. Składały się na nią: 1) unikalna pozycja Stanów Zjednoczonych jako supermocarstwa, gwaranta globalnego porządku, 2) dominacja zachodniej narracji opartej na trzech filarach: liberalizmie, demokracji i globalizacji, 3) poczucie kontroli nad procesami gospodarczymi, czego potwierdzeniem miała być era wysokiego globalnie wzrostu i niskiej inflacji, oraz 4) ekooptymizm, wyrażający się w przekonaniu, że „mamy czas”, i że w tak zwanym międzyczasie pojawią się technologie, które umożliwiają bezproblemową transformację do zielonej gospodarki.
Przed Polską, która na początku lat 90. stała się częścią Zachodu – stopniowo przystępując także formalnie do jego struktur (OECD, NATO, UE) – otworzyła się „autostrada rozwojowa”. Polska korzystała na liberalizacji handlu oraz swobodnym przepływie kapitału i technologii, a globalne odprężenie i związane z tym poczucie bezpieczeństwa pozwalały skupiać się na zagadnieniach gospodarczych. Wreszcie ujście mogła znaleźć tradycyjna polska przedsiębiorczość, a korzystna struktura demograficzna – młode na tle Europy Zachodniej społeczeństwo – tworzyła uwarunkowania dla trwałego wzrostu konsumpcji.
Niezwykle ważny był także wspólny dla zdecydowanej większości społeczeństwa i partii politycznych cel: członkostwo w Unii Europejskiej. To dzięki niemu udało się przez lata minimalizować negatywne skutki związane z brakiem umiejętności budowania szerokich politycznych konsensusów. Wystarczyło, że jakieś rozwiązanie instytucjonalne czy prawo było wymagane w ramach dostosowań i wszelkie dyskusje z miejsca się kończyły. Równocześnie przyjmowane rozwiązania stworzyły infrastrukturę instytucji znacznie zwiększających wiarygodność i sprawczość państwa.
Funkcjonowanie w świecie „końca historii” nie trwało długo. Choć często o tym zapominamy, to – jak opisał to Douglass C. North w „Understanding the Process of Economic Change” – świat jest systemem dynamicznym, więc ludzkie działania nieustannie go zmieniają. Dlatego też nie powinno dziwić, że dziś żyjemy w zupełnie innych uwarunkowaniach.
Po pierwsze, jest nas znacznie więcej – ludność świata przyrosła z 5,3 mld w 1990 r. do 8 mld obecnie – a 85 proc. przyrostu przypadło na dwa kontynenty: Azję (+1,5 mld) i Afrykę (+0,8 mld). W Azji zamieszkuje dziś niemal 60 proc. globalnej populacji, dla porównania Ameryka Północna i Europa to łącznie niespełna 15 proc. Z kolei Afryka to zdecydowanie najmłodszy kontynent – mediana wieku wnosi 18 lat – co silnie kontrastuje z szybko starzejącymi się społeczeństwami Zachodu (mediana dla Europy wynosi 42 lata, dla Ameryki Północnej – 38 lat).
Po drugie, nastąpiły dramatyczne zmiany gospodarczego układu sił. Otwarcie się na globalizację w połączeniu z demografią sprawiło, że o ile w 1990 r. łączny udział Chin i Indii w globalnym PKB (według parytetu siły nabywczej) wynosił 7,5 proc., o tyle obecnie jest to 26 proc. Równocześnie spadło znaczenie UE (z 23,5 do 14,5 proc.) i w nieco mniejszej skali USA (z 21,5 do niespełna 16 proc.). Szczególnie spektakularny był w ostatnich dziesięcioleciach rozwój Chin – stały się one nie tylko potęgą gospodarczą, lecz także militarną, która w coraz bardziej wyraźny sposób próbuje kwestionować globalne przywództwo USA. Rosnące zapotrzebowanie na surowce – związane z ekspansją światowej gospodarki – pozwoliło z kolei na odbudowę potencjału militarnego Rosji, otwierając jej drogę powrotu na ścieżkę imperializmu. Wyrazem tego było rosnące zaangażowane militarne poza jej granicami, a kulminacją narastająca agresja wobec Ukrainy. Z perspektywy geopolitycznej świat coraz bardziej wydaje się zmierzać w kierunku wizji Samuela Huntingtona: jakiejś formy zderzenia cywilizacji.
Zmiany układu sił zaszły nie tylko w wymiarze geograficznym. Pojawili się nowi „posiadacze mocy” – by przywołać określenie Zygmunta Baumana – w postaci globalnych korporacji i masowych mediów. Wykreowanie tych ostatnich to w dużej mierze pochodna rozwoju technologii. Tych pierwszych – zmiany podejścia w polityce antymonopolowej, kiedy to wraz z globalizacją państwa zaczęły dopuszczać konsolidację siły w rękach korporacji, by wspierać „swoich” w procesie ekonomicznego podziału świata. W efekcie wielkie korporacje wyrosły ponad jurysdykcje państw, a przy równoczesnym braku właściwych uregulowań międzynarodowych powstała luka, którą wykorzystują one skwapliwie, np. do optymalizacji podatkowych. Inną istotną konsekwencją była narastająca współzależność rządów i tychże nowych „posiadaczy mocy”, prowadząca do wielu niekorzystnych zjawisk strukturalnych, takich jak wypieranie małych i średnich firm, brak równowagi pomiędzy kapitałem a pracą, narastanie nierówności, polaryzacja społeczna czy wreszcie manipulowanie społeczeństwem.
Po trzecie, zachwiana została wiara w kontrolę nad procesami gospodarczymi. Liberalizacja rynków finansowych prowadząca do nadmiernego ufinansowienia zaowocowała globalnym kryzysem, którego źródłem były kraje Zachodu. Z kolei błędy w konstrukcji strefy euro i wywołany tym kryzys spowodowały, że UE na wiele lat przekierowała swoją uwagę na wewnętrzne problemy, znacznie zmniejszając zaangażowanie w podejmowanie narastających globalnych wyzwań. Nie można także zapomnieć o inflacji, której obecne poziomy nie widziane były od dziesięcioleci.
Pojawiły się również napięcia związane ze stopniowym upowszechnianiem nowego paradygmatu technologiczno-ekonomicznego. Modele biznesowe związane z zieloną, opartą na wiedzy gospodarką coraz powszechniej wypierają bazujący na paliwach kopalnych model masowej produkcji. Towarzyszy temu proces migracji dobrych miejsc pracy (wewnątrz krajów, ale także globalnie) oraz zmian w zakresie pożądanych na rynku pracy kompetencji (zwiększa się tempo ich erozji).
To jeszcze niepełna lista. Coraz bardziej zaczyna bowiem narastać przekonanie o utracie kontroli nad procesami związanymi z eksploatacją biosfery i zmianami klimatycznymi: coraz mniej jest np. tych, którzy wierzą, że możliwe jest ograniczenie skali wzrostu temperatury zgodnie z najbardziej pożądanym scenariuszem.
Narastają też napięcia na styku człowiek–technologia – niekontrolowany w dużej mierze rozwój technologii zaczął stwarzać pole do mniej lub bardziej subtelnych nadużyć, takich, przy których trudno o jednoznaczną ocenę „dobre czy złe”. Nie mówiąc już o oczywistych przykładach nadużyć, takich jak chociażby wykorzystywanie danych o konsumentach bez ich zgody, manipulowanie decyzjami wyborczymi, narastanie inwigilacji – a to tylko wybrane przykłady.
To, że zachodzące zmiany dotyczą tak wielu aspektów i rodzą tak wiele różnorakich napięć, sprawia, że czas, w którym się obecnie znajdujemy, można określić „czasem przełomu”. To nie „jakiś tam kryzys”, ale czas różnorakich turbulencji, który z reguły towarzyszy kształtowaniu się nowego ładu, a wraz z tym nowych wygranych i przegranych, na wszystkich poziomach: państw, firm i jednostek.
Skutki opisanych wyżej procesów ujawniają się dziś w formie różnego rodzaju cząstkowych kryzysów (finansowych, energetycznych, politycznych, itd.) oraz narastających napięć wewnętrznych i zewnętrznych, przyjmujących także formę konfliktów zbrojnych. W świecie wielowymiarowej konektywności – pojęcie spopularyzowane przez Marka Leonarda w książce „Wiek nie-pokoju. Współzależność jako źródło konfliktu” – i zaawansowanych technologii można sobie wzajemnie wyrządzać bardzo wiele szkód. Współczesny świat znów może stać się bezlitosny dla słabych.
Taki świat stwarza znacznie większe wyzwania. Jak pokazuje historia, „czasy przejściowe” to okresy, w których szybko można wiele zyskać, lecz także wiele stracić. Dzieje się tak, ponieważ dochodzi do zerwania z liniowością i ciągłością procesów, zerwania z panującą hierarchią i zasadami. Dlatego też prędzej czy później rutyna zawodzi, a kluczem do sukcesu staje się zdolność adaptacji.
W kontekście globalnego awansu obok postępu w produktywności zaczyna się liczyć spopularyzowana przez Nassima Taleba antykruchość – w warunkach licznych turbulencji kraj ją wykazujący wspina się w górę niejako po plecach tych, których struktury społeczno -gospodarcze okazują się kruche i ściągają je w dół. W wymiarze praktycznym uwidacznia się to w przepływie kapitału – inwestorzy preferują stabilne, o mocnych fundamentach gospodarki.
To w takich okresach jak obecnie kluczową rolę zaczynają odgrywać czynniki zidentyfikowane przez Raya Dalio w „Principles for Dealing with the Changing World Order: Why Nations Succeed and Fail”. Podsumowując swoje obserwacje i studia nad społeczeństwami i gospodarką, Dalio opisuje parametry, które determinują zdolność odniesienia sukcesu, czy wręcz przetrwania, w czasach turbulencji. Bardzo istotną funkcję wśród nich pełnią te, na które w spokojnych czasach zwracamy mniejszą uwagę: jakość politycznych elit, wspólnota celów czy poziom społecznej jedności.
W burzliwych czasach, gdy przybierająca różne formy konfrontacja zastępuje współpracę, bardzo ważna staje się umiejętność prowadzenia polityki, która ma charakter antycypujący, a nie sprowadza się jedynie do gaszenia pożarów. Polityki, która jest w stanie budować międzynarodowe sojusze, zapewnić dostęp do kluczowych surowców i rynków oraz szeroki kompromis polityczny.
Aby w czasach przełomu odnieść sukces, trzeba umiejętnie rozgrywać swe mocne strony i wykorzystywać nadarzające się szanse. Równocześnie trzeba znaleźć rozwiązanie dla tego, co stanowi słabość i kruchość.
Polska ma potencjał, by znaleźć się w gronie tych, którzy na obecnej sytuacji mogą średnio- i długofalowo zyskać.
Argumenty „za” są przede wszystkim związane ze strukturalną siłą naszej gospodarki. Wynika ona m.in. z: wysokiego poziomu samowystarczalności w zakresie podstawowych produktów (efekt rozbudowanej bazy produkcyjnej, zarówno w odniesieniu do produkcji rolnej, jak i przemysłowej); dywersyfikacji branżowej – braku silnego uzależnienia od jednego czy dwóch sektorów; wreszcie z konkurencyjnych zasobów pracy, które charakteryzuje dobre wykształcenie i zaangażowanie. Nie bez znaczenia jest też geograficzna lokalizacja, która w dobie friendshoringu oraz przechodzenia od „just-in-time” do „just-in-case” stała się jeszcze większym atutem.
Do tego dochodzą elementy ściśle związane z obecną sytuacją. Staliśmy się krajem przyfrontowym, co jak pokazują przykłady Izraela czy Korei Południowej może stać się bodźcem do rozbudowy infrastruktury i zintensyfikować proces absorpcji zaawansowanych technologii. Polska może także zyskać na regionalizacji, przyciągnąć nową falę inwestycji produkcyjnych zarówno firm europejskich, jak i tych z Azji.
Naszym atutem są w dzisiejszych czasach również unikalni w świecie menedżerowie; połączenie doświadczeń wyniesionych z pracy w ramach różnych kultur korporacyjnych ze specyficznie polską zdolnością do adaptacji, a gdy trzeba to improwizacji. W warunkach takich jak obecnie sprawdza się zdolność do samoorganizacji się obywateli i biznesu – okazała się ona bardzo istotna w czasie pandemii i napływu uchodźców – przekładając się długofalowo na wzrost kapitału społecznego (zaufania, współpracy), który przez lata był brakującym elementem nowoczesnej gospodarki.
Oczywiście warunkiem koniecznym dla spełnienia się optymistycznego scenariusza jest pozostanie w strukturach NATO i UE. Członkostwo w NATO stanowi kluczowy element odstraszania. Równocześnie bez unijnego parasola pojedyncze europejskie państwa są już dziś niewiele znaczącymi pionkami na globalnej szachownicy. Dla Polski, w sytuacji gdy świat na nowo się dzieli, zachowanie uprzywilejowanego dostępu do unijnego rynku staje się kwestią strategicznej wagi. Tym bardziej że pojawia się realna szansa wzięcia aktywnego udziału w kształtowaniu UE, której głęboka reforma wydaje się – w kontekście licznych kryzysów i zmieniającego się otoczenia – nieuchronna.
W czasach przełomu siła gospodarki to jednak nie wszystko. Jak wskazuje Dalio, rośnie znaczenie czynników społecznych i politycznych. Stają się one ważne także z innego powodu – Polska wyczerpała już proste rezerwy rozwojowe. Dalszy wzrost produktywności wymaga bardziej wyrafinowanych działań i polityk (strategicznego, a nie reaktywnego myślenia), a także ponownego – jak za czasów ubiegania się o członkostwo w Unii – konsensusu w zakresie najważniejszych spraw. Bez tego nie uda się przeprowadzić głębokich i pilnie potrzebnych zmian, w takich chociażby obszarach jak transformacja energetyczna, konieczna by zapewnić naszemu przemysłowi dostęp do czystej energii. Głębokie i poparte konsensusem zmiany są także potrzebne w odniesieniu do ochrony zdrowia, nauki, kultury, polityki imigracyjnej (bez tego pogrąży nas demografia) i sprawnego państwa. W odniesieniu do tego ostatniego trzeba powstrzymać widoczną w ostatnich latach erozję rozwiązań instytucjonalnych i procesów demokratycznych, na co wskazują liczne międzynarodowe porównania i rankingi (Worldwide Governance Indicators, V-Dem, World Justice Project itp.).
W obecnych uwarunkowaniach nie da się odnieść sukcesu, jeśli politykę nadal charakteryzować będą „gra” na społeczną polaryzację i powracanie do wzorców, które już nie raz Polskę pogrążyły (dzisiejsze formy warcholstwa i pieniactwa). W tej sytuacji kluczem do tego, by w burzliwych czasach odnieść sukces, może się okazać zmiana liderów. Tak jak skończył się czas „końca historii”, tak wraz z nim powinni ustąpić jego lokalni reprezentanci, po obu stronach sceny politycznej. Zbyt mocno pozostają oni mentalnie w przeszłości i wywodzących się z niej konfliktach. W czasach takich jak obecne musimy postawić na nowych ludzi, zorientowanych na przyszłość wizjonerów. Musimy dopuścić do głosu tych, którzy nie opierają się na strachu i społecznych podziałach, lecz działają w imię odwagi, by łączyć i szukać tego, co wspólne. W nowe globalne rozdanie musimy wejść jako wspólnota, która wie, czego chce, i ma własną, klarowną wizję tego, dokąd zmierza. Rok 2023 powinien stanowić zdecydowany krok w tym kierunku.
Andrzej Halesiak – ekonomista, członek rady programowej Kongresu Obywatelskiego
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama