Wyjaśnienie wybuchu rakiet w okolicach Hrubieszowa służyło uspokojeniu nastrojów na rynkach. Ale na giełdzie jest ryzyko korekty.

W środę złoty umacniał się względem dolara nawet o ponad 1 proc., a kurs znalazł się w okolicy 4,5 zł. Za euro płacono mniej niż 4,7 zł, a kurs funta wynosił 5,37 zł. Złoty odrabiał straty z poprzedniego wieczora, kiedy po informacjach o wybuchu rakiet w pobliżu granicy z Ukrainą osłabił się o kilka, kilkanaście groszy względem głównych walut. Wypowiedzi prezydenta USA, a następnie Polski, że rakiety prawdopodobnie nie były wystrzelone z terytorium Rosji, uspokoiły inwestorów.

Ryzyko odpływu

Jak podkreśla Bartosz Sawicki, analityk Cinkciarz.pl, złoty błyskawicznie otrząsnął się z szoku, ale wybuch może ograniczać potencjał do kontynuacji umocnienia polskiej waluty. W relacji do euro, dolara i franka złoty od początku kwartału zyskał po kilka procent. W przypadku powrotu turbulencji na globalne rynki incydent w okolicach Hrubieszowa może być balastem dla złotego.
Złoty zyskiwał, ale rentowność polskich obligacji rosła (ceny spadały). Mariusz Zaród, zastępca dyrektora inwestycyjnego Quercus TFI, podkreśla, że po wtorkowych wydarzeniach wzrosło ryzyko geopolityczne, co odbiło się na rynku długu. - Środowe otwarcie na rynku obligacji skarbowych było negatywne. Rentowności wzrosły o ok. 0,2 pkt proc. - mówi. Później rynek się stabilizował. Widać było nawet chęć kupowania obligacji, czemu sprzyjała koniunktura na rynkach rozwiniętych. - Pomagały też informacje, że rakiety, które spadły w Polsce, nie zostały wystrzelone z terytorium Rosji - mówi Zaród.

Nie było paniki jak w pandemii i po wybuchu wojny w Ukrainie

Reakcja inwestorów na rynku akcji na początku środowej sesji była umiarkowana. WIG20 tracił ok. 0,5 proc. W kolejnych godzinach skala wyprzedaży zwiększyła się i spadki przekraczały nawet 2 proc. - W ostatnich dniach na zagranicznych giełdach oraz na GPW panował bardzo duży optymizm i indeksy rosły. Obawy o recesję jednak nie zniknęły, a obecne wydarzenia powodują, że mogę sobie wyobrazić, że w kolejnych dniach dojdzie do szybkiej korekty na warszawskiej giełdzie - ocenia Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego.
Zdaniem ekspertów nie można wykluczyć, że część zagranicznych inwestorów opuści nasz rynek. - Ryzyko pewnego odpływu inwestorów zagranicznych z polskiej giełdy niewątpliwie się zwiększa. To wydarzenie przypomni, że nasz kraj jest blisko konfliktu i może być narażony na wpływ tego typu informacji - mówi Michał Krajczewski, kierownik zespołu doradztwa inwestycyjnego w BM BNP Paribas.

Nie czas na pochopne decyzje

Poprosiliśmy izby handlowe o komentarz na temat widzenia Polski przez pryzmat ostatnich wydarzeń.
- Inwestorzy i firmy uważnie obserwują sytuację bezpieczeństwa w regionie, ale ten incydent nie zmieni postrzegania Polski jako bezpiecznego miejsca do inwestowania i nadal atrakcyjnego dla inwestorów amerykańskich i międzynarodowych. Amerykańscy inwestorzy są związani z Polską długoterminowo - zaznacza Tony Housh, prezes Amerykańskiej Izby Handlowej.
Michał Dembiński, główny doradca Brytyjsko Polskiej Izby Handlowej, zwraca uwagę na to, że złoty szybko wrócił do notowań sprzed informacji o wybuchu w Przewodowie. Według niego to wskazuje, że rynki się uspokoiły.
- Jest zdecydowanie za wcześnie, by dojść do wniosku, że incydent zmieni podejście brytyjskich inwestorów do Polski. Owszem, będą czujni, ale to nie czas na pochopne decyzje - uważa Dembiński.
Zapytaliśmy też przedsiębiorców o reakcje konsumentów na wtorkowe wydarzenia. Okazuje się, że tym razem nie doszło do paniki jak na początku pandemii i po wybuchu wojny w Ukrainie. Wtedy pojawiły się kolejki w sklepach. Masowo wykupywano produkty spożywcze z długim terminem ważności oraz środki higieniczne. Po kilku dniach efektem były puste półki.
- Tym razem jest spokojnie. Nie widzimy żadnego przełożenia obecnej sytuacji na liczbę klientów i wielkość zakupów realizowanych w naszych placówkach - słyszymy w Lidlu.
Podobnie jest w innych sieciach handlowych, które potwierdzają, że Polscy tym razem nie ruszyli po zapasy.
- Wewnętrzna analiza sprzedaży nie wykazuje żadnych znaczących różnic w sprzedaży w porównaniu z ubiegłym wtorkiem - informuje Agata Biernacka, kierownik działu komunikacji i PR w Aldi.
- Być może to efekt szybkiego wyjaśnienia sprawy i pojawienia się komunikatów, że był to tylko incydent, czyli nie ma miejsca eskalacja konfliktu - słyszymy w innej dużej sieci handlowej.
Ich przedstawiciele wskazują jednak, że wpływ na zachowania konsumentów może mieć inflacja, która ograniczyła zasobność portfela, a ludzie oszczędzają, by mieć pieniądze na przedświąteczne wydatki.
Nie tylko sklepy nie widzą wzmożonego ruchu. Nie potwierdzają go też koncerny paliwowe.
- Sytuacja na naszych stacjach jest spokojna. Biznes działa bez zakłóceń. Nie widzimy, by klientów chcących zatankować paliwo nagle przybyło - potwierdza Magdalena Kandefer, rzeczniczka BP Polska. ©℗
Po incydencie przy granicy z Ukrainą polska giełda traciła najwięcej / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe