Związkowcy nie godzą się na realny spadek zarobków w budżetówce. Zapowiadają protesty. Po korekcie inflacji domagają się też uaktualnienia przyszłorocznej płacy minimalnej

Przyjęty przez rząd projekt budżetu wywoła wiele skutków w kwestiach płacowych. Partnerzy społeczni liczyli, że wraz z korektą inflacji (z 7,8 proc. do 9,8 proc.) proporcjonalnie wyższy będzie też wzrost pensji w budżetówce. Tak się jednak nie stało (pozostawiono wskaźnik 7,8), co oznacza realny spadek pensji pracowników. Związki domagają się wyższych wynagrodzeń i zapowiadają protesty, w szczególności jeśli płace w sferze budżetowej nie zostaną podwyższone co najmniej do poziomu prognozowanej inflacji (protestować chcą także nauczyciele, którzy mają dostać 9 proc. podwyżki).
Korekta wskaźników budżetowych (inflacji i wzrostu PKB) wywołuje jeszcze więcej wątpliwości w zakresie płacy minimalnej. Niejasne przepisy nie przesądzają, czy w związku z nią na nowo trzeba przeliczyć minimalną podwyżkę najniższej pensji, ale związki powołują się na ubiegłoroczny precedens. Podkreślają, że w 2021 r. rząd też skorygował wskaźniki makroekonomiczne i podwyższył (o 10 zł) proponowaną kwotę najniższej płacy.

Będzie niespokojnie?

W kwestii wynagrodzeń związkowcy podtrzymują swoje wcześniejsze wspólne stanowisko - zakładające wzrost płac w budżetówce o co najmniej 20 proc., a minimalnej pensji - do 3500 zł od stycznia i 3750 zł od lipca 2023 r.
- Nie zgadzamy się na propozycje przedstawione w projekcie budżetu. Zaznaczam jednak, że to dopiero początek drogi do uchwalenia ustawy budżetowej. Nic nie jest jeszcze ostatecznie przesądzone - podkreśla Marek Lewandowski, rzecznik komisji krajowej NSZZ „Solidarność”.
Najbardziej problematyczny z perspektywy związkowców jest brak wyrównania podwyżek w budżetówce (choćby do poziomu prognozowanego wzrostu cen).
- Tym bardziej że nawet skorygowany w projekcie wskaźnik inflacji nie wydaje się adekwatny do obecnej sytuacji, bo nie nadąża za realnym wzrostem cen - dodaje Marek Lewandowski.
Związki podkreślają, że brak odpowiednich decyzji w kwestiach socjalnych wywoła istotne skutki.
- Po pierwsze trudno mówić o budżecie państwa, skoro znacząca część wydatków publicznych nie jest w nim ujęta. Wyjęcie ich poza kontrolę społeczną jest bardzo groźne. Po drugie obecna, trudna sytuacja ekonomiczna może doprowadzić do niepokojów społecznych w kolejnych miesiącach, być może nawet latach. Poziom frustracji pracowników jest ogromny. Przełoży się to na protesty, przy czym mogą się one różnić formą od tych z ostatnich dekad - wskazuje Grzegorz Sikora, dyrektor ds. komunikacji Forum Związków Zawodowych.

Oświata chce zmian

Z braku odpowiednich podwyżek nie są zadowoleni m.in. nauczyciele (domagają się wzrostu płac o 20 proc.). W trakcie ubiegłotygodniowego spotkania z samorządowcami i związkowcami Przemysław Czarnek, minister edukacji i nauki, zaproponował, aby kwota bazowa (od której wielokrotności jest naliczana średnia płaca w oświacie) wzrosła od stycznia 2023 r. z 3537,80 zł do 4025,87 zł. W tej podwyżce ma być ujęte zwiększenie płac o 4,4 proc. (od maja 2022 r.), a także ok. 20-proc. wzrost wynagrodzeń od września 2022 r. dla nauczycieli początkujących (zastąpili stażystów i kontraktowych).
Problem w tym, że tegoroczne podwyżki dla nauczycieli nie były waloryzowane przez zwiększenie kwoty bazowej (wtedy trzeba byłoby nowelizować budżet), ale przez procentowe zwiększenie średnich płac dla poszczególnych stopni awansu zawodowego - z takim zastrzeżeniem, że będą obowiązywać do 31 grudnia 2022 r. Oficjalnie przedstawiciele resortu przekonywali parterów społecznych, że w przyszłym roku płace nauczycieli wzrosną o co najmniej 9 proc. Po przyjęciu projektu budżetu na 2023 r. przez rząd w oficjalnym komunikacie stwierdzono jednak, że zwiększą się one o 7,8 proc., czyli tyle, ile obiecano pozostałym pracownikom budżetówki, w tym urzędnikom i służbom mundurowym.
- Dariusz Piontkowski, wiceminister edukacji i nauki, tłumaczył, że 7,8 proc. to kwota, którą otrzymuje cała budżetówka, a nauczyciele mają zwiększoną kwotę bazową dodatkowo o 1,2 pkt proc. z uwagi na rekompensatę braku podwyżek kwoty bazowej w 2022 r. - wyjaśnia Sławomir Wittkowicz, przewodniczący WZZ „Forum-Oświata”.
- Oczywiście ta propozycja nas nie satysfakcjonuje. W przyszłym tygodniu zdecydujemy, co dalej. Na początku chcemy zapoznać z naszymi żądaniami i zarobkami opinię społeczną, bo wokół zarobków nauczycieli narosło wiele mitów - dodaje.
Podobnego zdania są inni członkowie organizacji oświatowych.
- Chcemy spotkać się z premierem do 10 września. Jeśli do tego nie dojdzie, mamy pewien scenariusz na protest, ale nie jest to zamykanie szkół - potwierdza Krzysztof Baszczyński, wiceprezes ZNP.
Bardziej zdeterminowany wydaje się Ryszard Proksa, szef oświatowej Solidarności. Przekonuje, że tylko zamknięcie szkół zmusiłoby rządzących do rozmów o realnych podwyżkach w szkołach i przedszkolach.

Nowa płaca minimalna?

Związkowcy nie składają też broni w kwestii najniższej pensji. Ich zdaniem wspomniana wcześniej korekta wskaźnika inflacji oraz wzrostu PKB (w tym przypadku z 3,2 proc. do 1,7 proc.) oznacza, że ponownie należy przeliczyć wymaganą przepisami minimalną podwyżkę najniższego wynagrodzenia. Według poziomu wskaźników z założeń miała ona wynosić co najmniej 3416,30 zł; po uwzględnieniu korekt byłaby najprawdopodobniej nieco wyższa, pomimo obniżenia wskaźnika PKB. Działacze powołują się w tym przypadku na tryb postępowania z ubiegłego roku.
- Wówczas w założeniach i projekcie budżetu na 2022 r. także przyjęto inne wskaźniki. W tych pierwszych inflację określono na poziomie 2,8 proc., a następnie - w projekcie - podwyższono do 3,3 proc. Potem rząd podniósł wysokość minimalnego wynagrodzenia na 2022 r. o 10 zł. Wynikało to ze zmiany wskaźników. Będziemy wnioskować więc o korektę przyszłorocznej płacy minimalnej - wskazuje Norbert Kusiak, dyrektor wydziału polityki gospodarczej i funduszy strukturalnych OPZZ.
Co istotne, rząd na pewno nie może obniżyć zaproponowanych wcześniej kwot najniższej pensji (czyli 3383 zł od stycznia i 3450 zł od lipca 2023 r.). Z przepisów wynika, że jeśli rząd nie porozumie się co do podwyżki z pracodawcami i związkowcami (tak stało się w tym roku), to sam ustala wysokość przyszłorocznej płacy minimalnej, ale na poziomie nie niższym od pierwotnie zaproponowanego w negocjacjach z partnerami społecznymi. W praktyce oznacza to, że jeśli korekta wskaźników ma być uwzględniona w wysokości najniższej pensji, to tylko „w górę” (może podwyższyć wcześniej zaproponowane kwoty, ale nie obniżyć). Tego typu wątpliwości uwidaczniają wady obecnego mechanizmu ustalania minimalnej płacy i sugerują potrzebę jego zmiany.
- Funkcjonujemy w niepewności wynikającej m.in. ze zmieniających się wskaźników i prognoz oraz konieczności corocznych negocjacji podwyżek. Lepszym rozwiązaniem byłoby ustalenie, że płaca minimalna stanowi 50 proc. średniego wynagrodzenia. To oznaczałoby, że będzie lepiej dostosowana do aktualnej sytuacji ekonomicznej, bo przecież w razie spowolnienia przeciętna płaca też hamuje - podsumowuje Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan.
Jednocześnie podkreśla, że w kwestii wzrostu płac w sferze budżetowej zrozumiałe jest stanowisko strony prcowniczej.
- Skoro rząd powiązał wcześniej wzrost tych wynagrodzeń z prognozowaną inflacją, to w razie korekty tego ostatniego wskaźnika proporcjonalnie powinien zmienić się też poziom podwyżek pensji. Brak konsekwencji w tym względzie wprowadza niepewność w zakresie polityki społecznej i gospodarczej, co odczują pracownicy i zatrudniający - dodaje.
ikona lupy />
Przyszłoroczne podwyżki płac / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe