Ekonomista – facet w garniturze, w okolicach czterdziestki, nadużywający słowa „stopa” (bezrobocia, inflacji, zwrotu itp.). Ekonomia – nauka, która absolutnie niczego nie wyjaśnia, ale za to dokonuje stylowych wyliczeń finansowych w arkuszach Excela. Tak można by streścić to, co o ekonomistach i ekonomii sądzą osoby postronne. Nie mają jednak racji. Ekonomia nie jest nauką o pieniądzach. Kłamstwo mówiące, że jest, stoi u źródła wielu współczesnych problemów.
Skąd się wzięło? Trudno powiedzieć. Żadna z klasycznych definicji ekonomii nie sprowadza jej przecież do pieniędzy. Alfred Marshall definiował ją jako „studium rodzaju ludzkiego w zwykłym biznesie życiowym”. Lionel Robbins mówił o nauce badającej „ludzkie zachowania jako relację pomiędzy celem a ograniczonymi środkami, które mają alternatywne zastosowania”, a Ludwig von Mises ujmował to jeszcze prościej: ekonomia to nauka o „ludzkim działaniu”.
Tak więc ludzie w swoim zwykłym życiu działają w oparciu o ograniczone środki, żeby realizować cele. Niekoniecznie finansowe. Założenie, że robimy wszystko, by mnożyć dochód pieniężny, jest absurdalne. Co innego – zysk. Zysk jest celem ludzkiego działania. Jednostki działające świadomie i celowo na własną szkodę uznalibyśmy za niespełna rozumu. Pytanie, jaki zysk? Czy materialny? Często tak, ale upragniony zysk to może być także lepsze zdrowie, szczęście partnera czy partnerki albo wygrana w osiedlowej lidze badmintona. Zysk, do którego dążymy, to pojęcie subiektywne zależne od naszych różnorodnych preferencji. Ekonomia zatem, badająca dążenia – wraz z pojęciami, którymi opisuje świat, z podażą i popytem włącznie – obejmuje znacznie więcej, niż zwykło się sądzić.
Pozostało
73%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama