Skąd się wzięło? Trudno powiedzieć. Żadna z klasycznych definicji ekonomii nie sprowadza jej przecież do pieniędzy. Alfred Marshall definiował ją jako „studium rodzaju ludzkiego w zwykłym biznesie życiowym”. Lionel Robbins mówił o nauce badającej „ludzkie zachowania jako relację pomiędzy celem a ograniczonymi środkami, które mają alternatywne zastosowania”, a Ludwig von Mises ujmował to jeszcze prościej: ekonomia to nauka o „ludzkim działaniu”.
Tak więc ludzie w swoim zwykłym życiu działają w oparciu o ograniczone środki, żeby realizować cele. Niekoniecznie finansowe. Założenie, że robimy wszystko, by mnożyć dochód pieniężny, jest absurdalne. Co innego – zysk. Zysk jest celem ludzkiego działania. Jednostki działające świadomie i celowo na własną szkodę uznalibyśmy za niespełna rozumu. Pytanie, jaki zysk? Czy materialny? Często tak, ale upragniony zysk to może być także lepsze zdrowie, szczęście partnera czy partnerki albo wygrana w osiedlowej lidze badmintona. Zysk, do którego dążymy, to pojęcie subiektywne zależne od naszych różnorodnych preferencji. Ekonomia zatem, badająca dążenia – wraz z pojęciami, którymi opisuje świat, z podażą i popytem włącznie – obejmuje znacznie więcej, niż zwykło się sądzić.
Błędne rozumienie ekonomii sprawia, że polityka gospodarcza kręci się wyłącznie wokół PKB – tak, jakby w konsumpcji, inwestycjach, wydatkach i eksporcie netto można było zamknąć całe życie ekonomiczne narodu. Nie można. Sprowadzanie wszystkiego do cyferek w arkuszu Excela sprawia, że polityka państw wygląda jak chocholi taniec. Pomijamy kwestię kultury i wartości, wierząc, że kolejne świadczenie socjalne podniesienie naszą dzietność. I dziwimy się, że nie podnosi. Walczymy ze zmianami klimatu, projektując skomplikowane instrumenty, takie jak handel emisjami CO2, czy ograniczając produkcję tego czy owego, a zapominamy jednocześnie o takich – dość, niestety, regularnych – zjawiskach historycznych jak wojny, które krzyżują nasze plany. Słowem, nie uwzględniamy złożoności i zmienności ludzkich preferencji oraz zdarzeń losowych, traktując społeczeństwo i gospodarkę jak jakiś mechanizm z kilkomapokrętłami.
Dobrze rozumiana ekonomia uczy, że to błędna perspektywa. Że w rozpatrywaniu kwestii, takich jak walka z ubóstwem czy działanie szpitalnictw albo skutki ewentualnego wprowadzenia podatku katastralnego, pieniądze są ostatnią rzeczą, na jakiej powinniśmy się koncentrować. Większe znaczenie ma to, jak lokujemy zasoby, a nie sama ich wielkość czy natura. Wyższa składka zdrowotna? W porządku. Ale czy na lekarzy, czy sprzęt? Kto będzie i na jakiej podstawie decydował o jej dystrybucji? Zerwanie z największym kłamstwem o ekonomii, że chodzi w niej tylko o pieniądze, pozwoli znacznie lepiej odpowiadać na takie i inne ważnepytania.