Jeśli władze rozdają pieniądze na prawo i lewo, to możesz spodziewać się problemów. Z Krassenem Stanchevem rozmawia Sebastian Stodolak.

Krassen Stanchev politolog i ekonomista z Uniwerystetu Sofijskiego, współautor bułgarskiej transformacji rynkowej / Materiały prasowe

Zastanawiałem się, co dzisiaj najsilniej łączy Polskę i Bułgarię. I znalazłem. Wysoka inflacja. I u was, i u nas oscyluje wokół 14 proc.

To prawda. Ale większość wzrostu cen w Bułgarii jest z importu. Mamy w Bułgarii system kasy emisyjnej. Lew bułgarski jest ściśle powiązany z euro. Sprawia to, że nasza polityka pieniężna jest de facto dyktowana przez Europejski Bank Centralny. Niskie stopy procentowe utrzymywane od kryzysu greckiego przez EBC powodują w dzisiejszych warunkach makroekonomicznych silny wzrost cen.
Czyli winny jest EBC?
To my zainstalowaliśmy sobie taki reżim monetarny. Natomiast w wyniku działań EBC i w całej strefie euro inwestorzy zaczęli zakładać, że środowisko niskich stóp procentowych będzie utrzymywane już w nieskończoność, i zaczęli inwestować w energetykę. Wykupili masowo kontrakty futures na surowce energetyczne i to właśnie doprowadziło do obecnego wzrostu cen oraz - przy okazji - było korzystne dla Rosji. Dodatkowymi czynnikami inflacyjnymi są oczywiście wojna w Ukrainie i pocovidowe zaburzenia w łańcuchach dostaw. Jeśli chodzi o nasz autorski, bułgarski wkład w inflację, też mamy się czym „pochwalić”. Od lat 90. nasz rząd nieustannie generował deficyty budżetowe, gwałcąc własne reguły polityki fiskalnej. Działo się to przede wszystkim w wyniku podnoszenia wydatków emerytalnych oraz pensji w sektorze budżetowym. Tylko od 2020 r. pensje się w nim podwoiły!
Nieźle!
Prawda? Zwłaszcza że wzrost wynagrodzeń w sektorze prywatnym, który dla odmiany produkuje coś namacalnego i przydatnego, był wolniejszy. Sektor publiczny produkuje wyłącznie regulacje, więc każdy wzrost pensji w nim przekłada się właściwie w 100 proc. na wzrost konsumpcji, podnosząc ceny. Na to wszystko nałożyło się także odbicie gospodarcze, które jeszcze silniej podbiło stopę inflacji. To dla Bułgarów bardzo złe wieści. PKB per capita kraju to 60 proc. średniej unijnej, ale jeśli wziąć pod uwagę siłę nabywczą, to już tylko 30 proc. średniej.
Czy inflacja tak wysoka jak obecnie jest jeszcze do opanowania za pomocą polityki pieniężnej? A może pozostało modlić się o cud?
Zobaczymy. Myślę, że niezależne banki centralne spoza strefy euro mają więcej swobody w radzeniu sobie z inflacją. Teoretycznie zarówno EBC, jak i - dajmy na to - NBP mogą działać w ten sam sposób i silnie podnosić stopy procentowe, ale EBC na razie tego nie robi. Żeby uporać się z inflacją na poziomie 8 proc., musiałby dynamicznie podnieść stopy do poziomu ok. 10 proc., co dla krajów strefy euro oznaczałoby przede wszystkim bankructwo Włoch, a być może także Francji. Nie muszę mówić, jak potężnym kryzysem by się skończyło. Wracając do Bułgarii i naszego powiązania z euro, nie oznacza ono, że musimy stosować te same reguły rezerwy obowiązkowej co w eurolandzie. Mamy swobodę i z niej korzystamy. W strefie euro poziom rezerwy obowiązkowej dla banków to 1 proc., w Bułgarii - 10 proc. To ogranicza kreację kredytu i, przynajmniej teoretycznie, tempo wzrostu cen. Obserwując kraje bałtyckie, które wstąpiły do euro - głównie Estonię - widzimy, co mogłoby się dziać, gdybyśmy tej niezależności nie mieli. Tam inflacja sięga 19 proc.!
To jeszcze raz: inflacja wkrótce wyhamuje?
Nie zanosi się na to. Unia Europejska chce wprowadzić potężny pakiet odbudowy. W gospodarkę wpompowane zostaną miliardy euro. To silny czynnik proinflacyjny na najbliższe lata, zwłaszcza że aż ok. 65 proc. z tych pieniędzy trafi do firm rządowych i na rządowe projekty, czyli - znów - do sektora budżetowego. Owszem, czasami będą to projekty produktywne i wspierające sektor prywatny, ale to będzie kropla w morzu.
Jednego roku wybieraliście w Bułgarii parlament aż trzy razy…
I jeden raz prezydenta… Koalicje się nie utrzymują, nikt nie chce tym krajem rządzić. Dzisiaj mamy w miarę stabilny rząd, ale prowadzi politykę wydatków socjalnych. Chce rozdawać pieniądze wszystkim…
W Polsce podobnie.
Niestety.
Jak się teraz czuje współautor wolnorynkowych reform w Bułgarii?
Byłem członkiem i przewodniczącym komisji Zgromadzenia Konstytucyjnego w latach 1990-1991. Wprowadzaliśmy reformy podobne do waszych i na początku całkiem nieźle nam szło, zwłaszcza że Bułgaria jest mała i łatwiej było wprowadzić niektóre rozwiązania. Do 1994 r. nasza gospodarka rozwijała się bardzo szybko, uzyskaliśmy dostęp do kapitału zagranicznego, darowano nam część zadłużenia, byliśmy na dobrej drodze. Ale w 1994 r. Bułgarzy wybrali socjalistę, który wszystkie nasze reformy de facto cofnął i wprowadził centralne planowanie.
Jak za socjalizmu?
Tak. Choć to był proces. Najpierw zatrzymano prywatyzację, a bank centralny zaczął dawać kredyty niewydajnym firmom państwowym. To prowadziło do inflacji, która z kolei wymusiła wprowadzenie kontroli cen. Z końcem 1995 r. aż 54 proc. dóbr z koszyka konsumenckiego miało ceny administrowane centralnie. Gospodarka zaczęła się walić. W 1996 r. średnia pensja spadała o 20 proc. miesięcznie. Mieliśmy już hiperinflację. Początek 1997 r. oznaczał wzrosty cen na poziomie 500 proc. miesięcznie, podwajały się co pięć dni. To było szalone. Byliśmy jak dzisiejsza Wenezuela. W styczniu 1997 r. średnia pensja wynosiła 40 dol. miesięcznie, a średnia emerytura wynosiła 20 dol. w ujęciu realnym. W lutym średnia pensja wynosiła już tylko 20 dol., a emerytura 5 dol. Aż 40 proc. populacji kraju pogrążyło się w ekstremalnej biedzie. Sytuację uratował Iwan Kostow, który został premierem w 1997 r. Podjął się ponownej liberalizacji.
To on wprowadził w Bułgarii podatek liniowy?
Nie, to stało się później i, co zabawne, było możliwe także dzięki poparciu monarchistów i socjalistów. Wprowadzanie podatku liniowego działo się równolegle w kilku krajach, oprócz Bułgarii także w Słowacji i w Polsce. Ale wydaje mi się, że my zrobiliśmy to najlepiej i najbardziej kompleksowo. Wy wprowadziliście podatek liniowy tylko dla firm, a w Słowacji z kolei utrzymano kwotę wolną od podatku. My wyszliśmy z założenia, że każdy dochód należy opodatkować. Zarobisz 10 lewów, płacisz 10 proc. Zarobisz milion - tak samo. Prawdziwy płaski podatek od dochodu.
Ale takie kompleksowe opodatkowanie skłania podatników do ukrywania dochodu…
A widzi pan! W Bułgarii ściągalność podatków jest wyższa niż w innych krajach.
Bułgarzy są uczciwsi?
Nie, tylko unikanie podatków kosztuje więcej niż ich płacenie. Tak zresztą odkryliśmy, na jakim poziomie ustawić stopę opodatkowania.
Czyli jak?
Przeprowadziliśmy dwa badania. Po pierwsze, zbadaliśmy efektywną stopę opodatkowania korporacji i obywateli. Płacili średnio 12-13 proc. od dochodu. Po drugie, zapytaliśmy ludzi, ile kosztuje ukrycie dochodu, np. kilku tysięcy lewów.
Jakich ludzi?
Księgowych, prawników, doradców podatkowych. Zapytaliśmy ich o prowizję, jaką od takiej czynności pobierają. Ceną było mniej więcej 10 proc. tego, co klienci starali się ukryć. Zatem obniżka opodatkowania do 10 proc. była jednocześnie obniżką do progu, przy którym optymalizacja podatkowa czy też ukrywanie dochodu stawało się po prostu nieopłacalne.
Jak po latach ocenia się efekty tej reformy dla gospodarki?
Trudno oddzielić jednoznacznie efekt płaskich podatków od skutków innych reform. Z jednej strony, patrząc na wykresy PKB, można dojść do wniosku, że efekty były bardzo duże, ale też pamiętajmy, że punkt startu był bardzo niski. Kolejną siłą napędową wzrostu - obok reform - była wizja dołączenia do Unii Europejskiej, co dało inwestorom wiarę, że w kraju zainstalowane zostaną rządy prawa, stabilne regulacje itd. Przez jakiś czas, w pierwszej dekadzie tego millenium, Bułgaria była liderem wśród państw, jeśli chodzi o wartość bezpośrednich inwestycji zagranicznych względem PKB. Niemniej nie można przecenić znaczenia reform podatkowych, które przeprowadziliśmy w kraju. Bank Credit Suisse publikuje dane o majątku narodów w przeliczeniu na mieszkańca. Majątek Bułgarów w latach 2000-2020 wzrósł 11-krotnie.
Jak wobec tego zapatruje się pan na ideę globalnego minimalnego podatku od korporacji, którą forsują Stany Zjednoczone?
Niestety, bułgarski rząd poparł tę ideę na forum OECD, pomijając konsultacje krajowe i łamiąc prawo. Taki podatek to zły, głupi pomysł. W Bułgarii nie ma problemu z unikaniem podatków, więc dlaczego mielibyśmy podnosić je do 15 proc.? Liczba sensownych argumentów wynosi zero. Twierdzi się np., że ma to globalnie zwalczać nierówności, ale nie przedstawia się mechanizmu, w jaki taki podatek miałby się do tego przyczyniać. Kolejna rzecz to ta wiara, że rządy będą wiedziały, co zrobić z tymi pieniędzmi, że możemy im ufać. W ogóle nie bierze się też pod uwagę, że podatki od firm różnie ważą dla budżetu w zależności od kraju.
Niektóre duże korporacje popierają ten podatek.
Niestety. Jeff Bezos czy Bill Gates wypowiadają się o nim entuzjastycznie. Są w tym bardzo samolubni. Popierają go, bo wiedzą, że ma być nałożony na wszystkie firmy. Ich spółki mają dojrzałą, dostosowaną strukturę korporacyjną i właścicielską, są rozlane po całym świecie. Dla nich to nie będzie wielki ciężar. Co innego nowi - być może bardziej innowacyjni - konkurenci z biedniejszych regionów. Ci będą musieli rozwijać swoje firmy w gorszych warunkach fiskalnych i przez to będą mniejszym zagrożeniem dla gigantów.
Jak wojna w Ukrainie wpływa na gospodarkę Bułgarii?
Kiedyś byliśmy zależni od Rosji, zwłaszcza energetycznie. Rosatom był od lat 80. głównym dostawcą paliwa do naszych reaktorów atomowych. Udało się nam jednak uniezależnić dzięki zamówieniu w zeszłym roku paliwa w firmie Westinghouse.
U Amerykanów.
Tak, a było to możliwe dzięki oszczędnościom. Nasza elektrownia dawno się spłaciła i w ostatnich latach przynosiła właściwie już tylko czysty zysk. Energia atomowa, dodajmy, stanowi ok. 40 proc. w naszym miksie energetycznym. Gaz to ok. 12 proc. i tutaj też mamy zdywersyfikowane dostawy, poza tym w lecie akurat aż tyle gazu nie potrzeba - w końcu nie trzeba ogrzewać mieszkań. Ale na tym nasza niezależność się nie kończy. Bułgaria jest także bezpieczna żywnościowo, gdyż jest jednym z wiodących producentów zbóż. Nie tak dużym jak Rosja, ale produkuje trzy razy więcej, niż konsumuje.
Więc tymczasowo nawet na wojnie korzystacie - możecie drożej eksportować plony.
To prawda. W zasadzie największe wyzwania mają charakter wewnętrzny. Jeśli masz rząd głupców, którzy rozdają pieniądze na prawo i lewo, to możesz spodziewać się problemów.
Jak przeciętny Bułgar postrzega wojnę? Po której ze stron się opowiada?
Najświeższe sondaże są przerażające, gdyż pokazują znaczny wzrost postaw proputinowskich. Ale ja tym sondażom nie wierzę. Po pierwsze, w Bułgarii prowadzone są od lat badania postaw politycznych, z których wynika bardzo wysokie poparcie dla Unii Europejskiej i w ogóle dla Zachodu. Po drugie, zaraz po wybuchu wojny sondaże mówiły, że przeciw Putinowi jest 80 proc. społeczeństwa. Dzisiaj natomiast mówią, że jest odwrotnie. To nieprawdopodobny zwrot.
Jakie jest wyjaśnienie?
Że sondaże są zmanipulowane.
Przez kogo?
Przez agencje badania opinii publicznej. Jestem także socjologiem, przejrzałem kwestionariusze. Są źle skonstruowane, pytania sugerują odpowiedź. Nie wiem, skąd biorą się te błędy. Natomiast faktem jest, że postawy wobec uchodźców z Ukrainy zmieniły się u nas na gorsze. Wynika to z błędnej polityki rządu, który najpierw rozlokowuje ich w najdroższych hotelach na wybrzeżu, nie myśląc, że w sezonie hotelarze nie będą skorzy ich gościć. Mamy więc sytuację, w której przegania się uchodźców z ich miejsc zakwaterowania, co powoduje napięcia. A rząd nie tłumaczy, dokąd ich zabiera, jaki jest plan. Są relokowani do miejsc, w których np. nie ma odpowiedniej liczby lekarzy…
Wierzy pan w moc sankcji? Czy one zadziałają, przekonując Putina do zakończenia inwazji?
Działają, ale nie natychmiast, tylko falowo, interwałowo. Są sankcje rządowe, po nich pojawiają się prywatne, bo pieniądze zarobione w Rosji śmierdzą konsumentom. Przedsiębiorcy się boją, że straty wynikające z bojkotu konsumenckiego będą większe niż korzyści z pozostania w Rosji. Już ok. 400 firm opuściło Rosję, a będzie ich więcej.
Jak wiele czasu upłynie, zanim sankcje zaczną zmieniać kurs polityczny Rosji?
Trudno powiedzieć. Łatwiej - pod jakim warunkiem. Sankcje muszą osłabić rosyjskie rezerwy. Tamtejsza gospodarka stoi nisko w globalnych łańcuchach wartości, co oznacza, że ma niewielką zdolność samodzielnego odbudowania rezerw. Gdy ich zabraknie, siłą rzeczy zabraknie środków do prowadzenia działań wojennych. Trzeba jednak przyznać, że Rosja po sankcjach nałożonych w 2014 r. zaczęła proces budowy własnych mocy produkcyjnych i przesuwania się w łańcuchach wartości w stronę Azji. Ponadto - by obejść sankcje - Rosjanie otwierają tysiące kont w krajach sąsiednich. Problemem jest także powolne wdrażanie restrykcji związanych z systemem SWIFT. On zostanie w końcu całkiem zablokowany dla Rosjan, ale najpierw trzeba pokonać trudności techniczne. W skrócie chodzi o to, że strefa euro musi wrócić do systemu SWIFT starego typu. To nie znaczy, że sankcje na transfery pieniężne nie były dotąd wcale efektywne. Były. Zadziałały np. w ten sposób, że banki szwajcarskie przestały obsługiwać Rosjan. Uznały, że korzyści są mniejsze niż straty wynikające z ewentualnych efektów dalszych sankcji. Kapitał oligarchów nie waży aż tak wiele w portfelu szwajcarskich banków, mogą się bez niego obejść.
A oligarchowie wciąż mieszkają w pałacach, wciąż jedzą kawior. Czy ich straty nie są wirtualne?
Nie. Obrazek oligarchy, w którym zajmuje się on przede wszystkim konsumpcją swoich miliardów, jest nieprawdziwy. Oni się zajmują biznesem, który się dzisiaj kurczy. Szansa na to, że spróbują ustabilizować sytuację, pozbywając się Putina, rośnie. Coraz więcej oligarchów się mu sprzeciwia. Widać to także w Ukrainie. Przed 2014 r. było tam dwóch oligarchów prozachodnich i czterech prorosyjskich. Po 2014 r. zaczęła się ich westernizacja i dzisiaj nie ma już chyba żadnego silnie prokremlowskiego. Pogrążając się w kryzysie, Rosja stanie się jeszcze biedniejsza niż jest - osłabnie przez to bodziec dla jej obecnych partnerów, by dalej z nią handlować. Możliwe, że zaczną szukać alternatywnych partnerów w UE. Lepiej handlować z bogatszym niż z biedniejszym. Polska i Bułgaria zaczęły się bogacić, gdy mogły handlować z bogatymi.
A czy sądzi pan, że wojna doprowadzi do zwrotu politycznego w Europie?
Zwrot polityczny? Unia Europejska to sklerotyczna organizacja, ale może faktycznie otwierają się obecnie pewne możliwości, chociażby w kwestii energii nuklearnej czy inwestycji w alternatywne źródła energii, np. wodór. Te technologie były niedowartościowane, bo przez ostatnie 15 lat europejskie rządy wolały robić deale z Rosjanami. Na przykład w 2017 r., żeby dogadać się z Gazpromem, w Rumunii zaprzestano wydobycia hydratów gazowych z Morza Czarnego. Dodatkowo niskie ceny energii zniechęcały do inwestowania w jej nowe źródła.
Czyli tak naprawdę wojna w Ukrainie może zwiększyć efektywność polityk klimatycznych?
Może sprawić, że rynek sam z siebie zacznie szukać źródeł energii przyjaznych klimatowi, ale jeśli Unia będzie wciąż stosować swoją strategię odgórnych nakazów i planów, sprawa może spalić na panewce. To centralne planowanie to największy problem unijnego Green Dealu. Polega on na typowaniu technologii, które mają zastąpić te obecne. To rynek powinien je typować.
Jaką naukę powinna wyciągnąć UE z obecnych zawirowań?
Powinna się liberalizować. To jedyny sposób, by uniknąć kolejnych „-exitów”. Niestety, filozofia UE polega raczej na przekupywaniu rządów, by nie odchodziły, niż na przekonywaniu ich, że UE jest dobra dla obywateli. Komisja Europejska dzisiaj to tak naprawdę jest pożyczkodawca ostatniej szansy. Jednocześnie zmniejsza się wysokość składki płaconej przez państwa członkowskie. Siły odśrodkowe jednak są wciąż widoczne, państwa UE proszą o derogację od ogólnych zasad w różnych kwestiach, grożą wetowaniem wspólnych ustaleń itd. Nie jestem optymistą. ©℗
Filozofia UE polega raczej na przekupywaniu rządów, by nie odchodziły, niż na przekonywaniu ich, że Unia jest dobra dla obywateli
Autor jest wiceprezesem Warsaw Enterprise Institute