Rząd liczy zapewne na reformę unijnych zasad dotyczących dopuszczalnego deficytu budżetowego. Drugi wariant to podnoszenie podatków. Ale PiS je obniża – mówi DGP ekonomistka Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek

W jakim punkcie znajdujemy się w tej chwili, jeżeli chodzi o naszą gospodarkę?
Ostatnie dane GUS - produkcja sprzedana przemysłu, sprzedaż detaliczna, budownictwo, wynagrodzenia, zatrudnienie - wskazują na rozgrzanie gospodarki, mimo że w marcu już mieliśmy wojnę.
Jednak, gdy przyjrzeć się bliżej, łatwo dostrzec nierównowagi. Na przykład wynagrodzenia - rosły one w marcu we wszystkich sektorach, ale w największym stopniu - o ponad 30 proc. rok do roku - w górnictwie. Podobnie jest z produkcją sprzedaną przemysłu - dominuje tu energetyka. Wytwarzanie i zaopatrywanie w energię elektryczną i gaz wzrosło w marcu r/r o prawie 80 proc. Wydobycie węgla kamiennego i brunatnego wzrosło r/r o ponad 35 proc. Jednocześnie produkcja sprzedana pojazdów samochodowych spadła o 12,7 proc. r/r, a produkcja urządzeń elektrycznych o 5,7 proc. Ten nierówny wzrost w poszczególnych sektorach gospodarki to powód do niepokoju. Bo nie jest, a przynajmniej nie powinno być przecież naszym celem to, by rozwijała się energetyka oparta na węglu. Szanse tkwią w innych obszarach działalności gospodarczej - OZE, cyfryzacji, robotyzacji.
Jak to wszystko, w tym wzrost konsumpcji związany m.in. z napływem ogromnej fali uchodźców, przekłada się na inflację?
Napływ gości z Ukrainy widać we wzroście sprzedaży żywności - w marcu o 12,4 proc. miesiąc do miesiąca. Trudno się temu dziwić, gdy liczba konsumentów rośnie o ponad 2 mln. Jednak r/r sprzedaż żywności w marcu wzrosła jedynie o 0,2 proc. Nie tu poszukiwałabym głównych źródeł wzrostu cen żywności, ale w rosnących cenach gazu, paliw, nawozów sztucznych, rosnących wynagrodzeniach. Tylko w marcu przeciętne ceny skupu pszenicy wzrosły r/r o 61 proc., żyta o 63 proc., ziemniaków o 28 proc., drobiu o ponad 40 proc. Wynagrodzenia w sektorze rolnictwa, leśnictwa, łowiectwa, rybołówstwa wzrosły w I kw. 2022 r. o 13 proc. w stosunku do tego samego kwartału 2021 r., gdy średnio w sektorze przedsiębiorstw 10+ wzrost ten wyniósł 11,7 proc. Nie pozostaje to bez wpływu na wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych, bo udział żywności w naszym koszyku zakupowym to (średnio) prawie 27 proc.
dr Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, Wydział Nauk Ekonomicznych UW / Materiały prasowe
W marcu inflacja wyniosła 11 proc., a wstępne dane dotyczące wzrostu cen towarów i usług konsumpcyjnych w kwietniu mówią o 12,3 proc.
W zestawieniu tych danych z danymi o sprzedaży detalicznej widać wyraźnie, że gospodarstwa domowe nie odkładają zakupów, m.in. dóbr trwałego użytku - typu meble czy AGD - w obawie przed dalszymi wzrostami cen. Gdyby nie zaburzenia w łańcuchach dostaw zapewne obserwowalibyśmy także silne wzrosty sprzedaży samochodów. W marcu co prawda sprzedaż aut wzrosła o prawie 30 proc. w stosunku do lutego br. (w cenach stałych), ale w całym I kw. była ona niższa o ponad 11 proc. w stosunku do sprzedaży w I kw. ub.r.
Ciągle silnie rosnąca sprzedaż detaliczna jest zatem w sporej części próbą ucieczki konsumentów przed rosnącymi cenami.
Tu także trudno się dziwić, gdy sygnały ze strony niektórych członków Rady Polityki Pieniężnej wskazują, że wzrost cen może sięgnąć 20 proc. To nieodpowiedzialne wypowiedzi, bo jeszcze bardziej skłaniają one ludzi do zakupów w obawie przed tym, że ich oszczędności tracą siłę nabywczą.
Mamy też bardzo duży problem z inflacją producencką. Rosnące ceny surowców energetycznych, zaburzenia w łańcuchach dostaw, rosnące wynagrodzenia dały w marcu niezwykle wysoki, bo 20-procentowy wzrost cen produkcji sprzedanej przemysłu (a w I kw. 2022 r. wyniosła ona 17,4 proc.). Rosnąca inflacja producencka będzie się przekładać na inflację konsumencką. Ale tam, gdzie trudno jest przerzucić rosnące koszty na konsumentów, szczególnie w przypadku dóbr o wysokiej cenowej elastyczności popytu, czyli w sytuacji gdy nabywcy silnie ograniczają popyt, gdy cena rośnie nawet w niewielkim stopniu, należy się spodziewać, że część przedsiębiorców może nie wytrzymać rosnących kosztów i będzie tracić płynność finansową, zamykać działalność.
Do tego dochodzi wzrost kosztów kredytów.
Zdecydowanie należy spodziewać się kolejnych podwyżek stóp procentowych - do 6-7 proc. To uderzy w kredytobiorców mieszkaniowych, ale także w przedsiębiorstwa. Oznacza to dalsze osłabienie skłonności firm do inwestowania, a więc bardzo poważny problem rozwojowy.
Problem w tym, że podwyżki stopy referencyjnej NBP nawet do poziomów 6-7-procentowych nie są w stanie osłabić procesów inflacyjnych, bo rząd swoją polityką fiskalną niweczy wysiłki polityki monetarnej.
Kolejne wyzwanie to zaburzone łańcuchy dostaw…
Mamy zablokowane Morze Czarne z powodu wojny w Ukrainie oraz ograniczoną działalność portu w Szanghaju - ze względu na COVID-19 i lockdown. Tymczasem 80 proc. towarów przybywa do naszych producentów drogą morską. A ceny frachtu także rosną.
Problemy z łańcuchami dostaw odczuwa najsilniej branża motoryzacyjna, zresztą nie tylko w Polsce. Widać to było w czasie pandemii, zamykania granic, zamrażania gospodarek. Widać to także teraz, w czasie wojny. Choć są już sygnały, że jednak część firm w Ukrainie pracuje i dostarcza naszym firmom motoryzacyjnym komponenty do produkcji (wiązki elektryczne).
Doświadczenia ostatnich dwóch lat związane z łańcuchami dostaw każą zakładać, że będziemy obserwować tendencję do ich skracania. To z kolei szansa dla naszych przedsiębiorców. Abyśmy ją wykorzystali, potrzeba nie tylko zaangażowania biznesu, lecz także rządu, który powinien wspierać w tej kwestii nasze przedsiębiorstwa. I przede wszystkim wzrostu inwestycji, szczególnie w cyfryzację, robotyzację i odnawialne źródła energii. Już dzisiaj bowiem nasi partnerzy handlowi, szczególnie z krajów UE, mówią wyraźnie, że będą ograniczać współpracę z firmami, które nie dokonują dekarbonizacji.
Jakie branże mają tu największe szanse na sukces?
Ponieważ nie dopracowaliśmy się w Polsce strategii rozwoju na najbliższe lata, warto spojrzeć na bezpośrednie inwestycje zagraniczne (FDI), czyli to, w co lokowane były kapitały. To bardzo miarodajna wskazówka. Co z niej wynika? W 2021 r. sektorem, w którym ulokowano największe środki w ramach FDI, była energia odnawialna, głównie inwestycje w energię słoneczną i wiatrową. Na topie była też gospodarka cyfrowa, przetwarzanie danych, hosting, inwestycje w chmurę. A także półprzewodniki, co nie dziwi w kontekście zaburzeń w łańcuchach dostaw. Duże kapitały ulokowano także w produkcję żywności, usługi frachtowe oraz w rynek nieruchomości.
Współgra to z największymi potrzebami naszej gospodarki - inwestycjami w OZE. Wpisujemy się tu w ogólnoświatowe trendy. Trudno jednak realizować tak kapitałochłonne projekty, gdy rząd nie zamierza spełnić warunków dotyczących praworządności pozwalających na sięgniecie po duże środki z UE.
Mamy bardzo dobrze rozwinięty, proeksportowo nastawiony przemysł rolno-spożywczy. Tu należy także widzieć duży potencjał na dalsze sukcesy.
Dobre perspektywy wydaje się mieć również sektor budownictwa infrastrukturalnego, który może wspierać wzrost całej gospodarki. A do tego, gdy Ukraina zakończy wojnę wywołaną przez Rosję, rozpocznie się tam wielka odbudowa. Zapewne polskie firmy budowlane będą chciały się w ten proces zaangażować.
Tu jednak mamy też ryzyka - obok drastycznego wzrostu kosztów materiałów budowlanych, który już widzimy, bo ceny produkcji budowlano-montażowej wzrosły w I kw. 2022 r. o 9,3 proc. i widać dalszą tendencję rosnącą - problemem może być deficyt pracowników. Część pracowników z Ukrainy wróciła do kraju, bronić go przed rosyjskim agresorem. Pytanie zatem, czy będziemy mieli zasoby, które pozwolą na realizację tych przedsięwzięć. I ile będzie musiał wynieść wzrost wynagrodzeń, aby do tego sektora przyciągnąć nowych pracowników.
Wróćmy do rolnictwa, jak optymalnie wykorzystać nasze szanse w tym sektorze?
Produkcja żywności to sektor o znaczeniu strategicznym, podobnie jak energetyka, stąd skrócenie łańcuchów dostaw ma tu kluczowe znaczenie.
Jesteśmy silni w tym sektorze, patrząc na strukturę naszego eksportu. Ważne jest priorytetowe potraktowanie inwestycji w rolnictwo i przetwórstwo rolno-spożywcze po to, by dokonać tu skoku rozwojowego.
Wielkie znaczenie ma tu rozwój technologiczny. Celem jest wzrost wydajności rolnictwa, ale też jakości żywności i dokonanie zmian w opakowaniach. Przy jednoczesnym zmniejszaniu zużycia kurczących się zasobów.
A które branże w Polsce są najbardziej zagrożone w obecnej sytuacji?
Niestety te, które już najbardziej ucierpiały w pandemii - turystyka, hotelarstwo, gastronomia, szeroko rozumiana branża eventowa. Gdy rosną koszty, przedsiębiorstwa muszą je optymalizować, szukać oszczędności. A to oznacza ograniczanie wydatków, które nie są związane z działalnością operacyjną, a więc właśnie np. na eventy. Gdy inflacja jest na dwucyfrowym poziomie, gospodarstwa domowe także muszą szukać oszczędności i rezygnują lub ograniczają korzystanie z usług hotelarskich czy gastronomicznych.
Ponadto w tych branżach dominują małe firmy, mniej odporne na wstrząsy i dłuższe okresy spadku popytu, co zwiększa problem.
Aby wykorzystać szanse, o których pani wspomniała, ale także jakoś osłonić branże narażone na największe ryzyka, potrzebne jest państwo. Pytanie, czy będzie ono miało możliwość adekwatnej reakcji w obliczu obecnych wyzwań. Szczególnie że - korygując właśnie Polski Ład - z własnej woli pozbywa się dziesiątków miliardów dochodów z budżetu. Rosną koszty długu, a wyzwania się piętrzą…
System podatkowy trzeba było zreformować już dawno, ale na pewno nie w takim trybie - za szybko, bez profesjonalnych konsultacji. Kilka dni na konsultacje w tak ważnej sprawie - przypomnę, że w przypadku ostatniej korekty Polskiego Ładu trwały one od 24 marca do 2 kwietnia br. - to po prostu kpina i kompletny brak profesjonalizmu. Jak widać nie wyciągnięto żadnych wniosków z katastrofy pierwotnej wersji Polskiego Ładu. W Unii Europejskiej takie procesy trwają kilka lat! To szczególnie ważne właśnie w przypadku regulacji podatkowych, które są bardzo wrażliwe, bo wpływają i na sytuację ludzi, i na całą gospodarkę.
Tymczasem potrzeby finansowe państwa rosną - na zbrojenia, na inwestycje infrastrukturalne, na pozyskiwanie nowych źródeł surowców energetycznych, na wsparcie uchodźców z Ukrainy (aczkolwiek tu dużą część kosztów wzięło na siebie społeczeństwo). Na kolejne ”13”, ”14”, 500+ dla różnych grup społecznych.
Teoretycznie, ze względu na inflację, wpływy z podatków, szczególnie VAT i akcyzy powinny być większe. Ponadto mamy tarcze antyinflacyjne, a więc zerowy VAT na żywność czy obniżoną stawkę na paliwa, energię, gaz, co wpływy te ogranicza. Widać to w szacunkowym wykonaniu budżetu państwa za styczeń-marzec 2022 r. Wpływy z VAT są co prawda wyższe niż w tym samym okresie 2021 r., ale stanowią tylko 24,7 proc. planu na ten rok. W I kw. 2021 r. było to prawie 27 proc. planu.
Ponadto ze względu na planowane obniżenie pierwszej stawki podatku od osób fizycznych z 17 proc. do 12 proc. zabraknie kolejnych miliardów w budżecie państwa i budżetach samorządów. Będą za to wyższe wpływy ze składki zdrowotnej, bo całe 9 proc. tej składki (a nie 1,25 proc., jak to było do końca 2021 r.) płacimy już od 1 stycznia z naszych dochodów.
Z Wieloletniego Planu Finansowego Państwa (WPFP) na lata 2022-2025 wynika jednak, że deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych wzrośnie - z 49 mld zł w 2021 r. do 128 mld zł w 2022 r. Strach się bać. Tym bardziej że to tylko część naszych zobowiązań.
Dużą część długu mamy bowiem wyprowadzoną poza budżet, a więc poza kontrolę parlamentu, do BGK i PFR. Jest to prawie 300 mld zł.
No i problemem są koszty obsługi długu. Z WPFP na lata 2022-2025 wynika, że wyniosą one w tym roku 49 mld zł. W kolejnych latach będą jeszcze wyższe. Tu także trudno się dziwić, jeśli rentowność obligacji skarbowych jeszcze w lipcu 2021 r. wynosiła poniżej 1,5 proc., a dzisiaj to prawie 6,5 proc.
Warto w tym kontekście przypomnieć, że zaplanowane na 2022 r. wydatki NFZ na podstawową opiekę zdrowotną to 15,5 mld zł, czyli koszty obsługi długu będą od nich ponad trzykrotnie wyższe. Sic!
Na co więc liczy rząd?
Zapewne na reformę unijnych zasad dotyczących dopuszczalnego deficytu budżetowego. Rośnie on we wszystkich krajach UE ze względu na COVID-19 i wojnę w Ukrainie, rośnie tym samym dług publiczny. Rząd zakłada, że na poziomie europejskim trzeba będzie przemodelować podejście do długu publicznego i deficytu, rozłożyć w czasie ich ograniczanie. A może także wyprowadzić poza definicję deficytu wydatki inwestycyjne, a przynajmniej wydatki na zbrojenia.
Drugi wariant to podnoszenie podatków. Ale rząd je obniża.
Ale jest i trzeci wariant - znane z „Misia” klasyczne „nie mam pana płaszcza i co mi pan zrobi”, czyli wydajemy, zadłużamy się i jakoś to będzie.
A jeśli podnoszenie podatków, to majątkowych?
Nawet jeśli rząd by się na nie zdecydował, nie wystarczy to, by zaspokoić potrzeby. Może więc sięgnąć po zwiększenie istniejących podatków dla przedsiębiorstw, wprowadzanie dla nich nowych podatków. Ma w tym wprawę. Ale to będzie oznaczało kolejne osłabienie firm i utrwalenie się na dłużej ich niskiej skłonności do inwestycji. A wtedy trudno mówić o zdolności naszej gospodarki do wykorzystywania szans, które będą się pojawiać w wyniku zmian geopolitycznych, zmian w zarządzaniu ryzykiem wynikającym z zaburzeń w łańcuchach dostaw...
Mamy zatem wyłącznie powody do pesymizmu?
Sytuacja naszych finansów publicznych daje poważne powody do obaw. Zadłużamy się na pokolenia. Będziemy też mieć bankructwa firm, szczególnie z sektora usług. Inflacja będzie rosła.
Oznacza to, że wszyscy zapłacimy i za pandemię, i za wojnę, i za brak profesjonalizmu RPP na wcześniejszych etapach, gdy - mimo ewidentnej potrzeby - nie sygnalizowała ryzyka wyższej inflacji i jej konsekwencji dla polityki pieniężnej. I za strategię rządu, który woli rozdawać pieniądze, zwiększać transfery socjalne, a nie inwestować w usługi publiczne, przede wszystkim w edukację i zdrowie.
Jak długo to potrwa?
To zależy od tego, kiedy skończy się wojna. Ale jej zakończenie, oby jak najszybsze, nie zmieni na lepsze sytuacji naszych finansów publicznych, podejścia rządu do procesu stanowienia prawa (szybko, bez konsultacji, bez dbania o jakość i skutki), czy do finansowania usług publicznych. Nie wpłynie na szybkie obniżenie inflacji, a tym samym na koszty obsługi zadłużenia zarówno gospodarstw domowych, jak i przedsiębiorstw oraz państwa.
Rozmawiała Sonia Sobczyk-Grygiel