W ekonomii nazywa się lata 90. i pierwsze lata XXI w. okresem Wielkiego Umiarkowania. Bo była niska inflacja, szybki wzrost gospodarek i wymiany handlowej wywołany globalizacją. A teraz chyba weszliśmy w okres wielkiego nieumiarkowania - mówi Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju.

Omikron, czy inflacja? Co jest większym zagrożeniem dla naszej gospodarki w 2022 roku?

Jednak to nadal pandemia stwarza największe ryzyko i jak widać nadal trudno nad nią zapanować. Dodałbym do ryzyk kryzys energetyczny, który jest jednym z głównych przyczyn skoku cen, problemy w łańcuchach dostaw, wzrost stóp procentowych w USA, czy napięcia geopolityczne. Jeżeli inflacja nie wymknie się spod kontroli i spadnie w ciągu dwóch lat, to nie stanowi ona poważnego zagrożenia, zwłaszcza że pensje cały czas rosną trochę szybciej, niż ceny. Lepiej mieć podwyższoną inflację, niż recesję i bezrobocie. Natomiast jest to poważne wyzwanie, bo trudno ocenić jeszcze jak silnie trzeba będzie podnieść stopy procentowe i wyhamować gospodarkę, aby obniżyć inflację. Delta, omikron, kolejne mutacje oraz fale pandemii to nadal olbrzymie zagrożenie dla zdrowia, życia społecznego i gospodarki, zwłaszcza niektórych branż usług jak turystyka, targi, czy branża lotnicza. Dlatego kluczowe są szczepienia, bo widać, że w krajach, w których jest wysoki wzrost zachorowań, ale wysoki poziom szczepienia, nie dochodzi do przeciążenia służby zdrowia i wysokiej śmiertelności.

Może rząd powinien wprowadzić obostrzenia, które zachęcałyby do szczepień albo wprowadzić obowiązkowe szczepienia?

Zgadzam się z opinią, obowiązkowe szczepienia na tym etapie mogą nie przynieść rezultatu. Trudno będzie je egzekwować, a ciężko zmusić do szczepień kilka milionów ludzi. Warto poprzez kampanię społeczną zachęcać do dobrych wyborów. Wybór, zwłaszcza u osób starszych, jest w sumie prosty – albo szczepienie, albo poważne ryzyko śmierci, co pokazują codzienne smutne dane o liczbie zgonów. A osoby młodsze powinny patrzeć przez pryzmat bezpieczeństwa swoich rodziców, czy dziadków. Przyznam, że nie rozumiem, dlaczego zwłaszcza dla osób powyżej 50. roku życia, czyli zagrożonych, fakt że codziennie umiera 500-700 osób nie jest wystarczającym argumentem, by się zaszczepić. Jeżeli to nie jest argument, to co może nim być?

Czarne prognozy związane z omikronem są znacznie gorsze niż w przypadku delty. Czy musimy szykować się na kolejne lockdowny?

Kluczowa kwestia to czy omikron jest groźny dla życia. Jeśli się okaże, ze powoduje wzrost zachorowań, ale nie idzie za tym wzrost śmiertelności, to ryzyko dla przeciążenia służby zdrowia i konieczności lockdownu jest mniejsze. Wiele osób przechoruje, ale łagodniej. Statystyki z Wielkiej Brytanii są fatalne pod względem zachorowań, ale na razie wskazują, że śmiertelność jest niska. Natomiast gdyby się okazało, że omikron jest i bardzo zaraźliwy i groźny dla zdrowia, to zagrożenie jest być może największe od rozpoczęcia pandemii.

W takim razie czy będzie potrzeba powtórzenia „tarczy finansowej”? Czy stać nas na kolejne lockdowny?

Zakładam, że jednak nie dojdzie do konieczności wprowadzenia dużego lockdownu. Jeżeli już to branżowe obostrzenia. Na szczęście mamy dobrą sytuację finansów publicznych i rynku pracy, inwestycje przyspieszają, a w sektorze przedsiębiorstw są duże bufory finansowe – 2021 r. zakończył się najprawdopodobniej rekordowymi wynikami. Gospodarkę mamy przygotowaną, aby radzić sobie z dalszymi turbulencjami związanymi z pandemią.

Czy jednak kolejna tarcza jest gdzieś z tyłu głowy?

Jeżeli już to wsparcie branżowe, gdyby pojawiły się większe restrykcje. Rząd koncentruje się bardziej na tarczy ograniczającej wzrost cen energii i inflację. Cena gazu na skutek polityki Rosji podwoiła się w ciągu roku, ceny paliw wzrosły o 60 proc. i OPEC jest zainteresowany dalszym ich wzrostem, a ceny CO2 wzrosły 2,5 raza na skutek polityki klimatycznej – to są główne wyzwania dla naszych budżetów domowych i całej gospodarki.

Na ile problemem jest inflacja? Nawet jeśli z czasem się wyciszy, wysokie ceny z nami zostaną, a wzrost płac nie jest powszechny, np., w budżetówce nie musi być większy od inflacji?

Inflacja jest zjawiskiem globalnym, a jej skalą zaskoczone są wszystkie banki centralne. Jej pojawienie się, inaczej niż w kryzysie 2008 r., wynika z dwóch przyczyn. W tym kryzysie mieliśmy bardzo mocne wsparcie dla gospodarki zarówno ze strony polityki pieniężnej, jak i fiskalnej. Poprzednio to banki centralne były głównym ratującym sytuację czy przez obniżanie stóp, czy tzw. luzowanie ilościowe. Teraz dołączyły rządy z pakietami interwencyjnymi, ale bankowcy nie zauważyli, że daje im to większe pole do szybszego zaostrzenia polityki pieniężnej. Drugi czynnik to kryzys podażowy rozumiany jako bardzo gwałtowny wzrost cen surowców, paliw i energii oraz problemy w łańcuchach dostaw. One przekładają się na brak dostępności produktów, wyższe ceny transportu np. frachtów. To też wywołuje presję cenową. Na szczęście ceny surowców się przynajmniej krótkoterminowo się stabilizują. Z kolei o trwałości inflacji zadecyduje sytuacja na rynku pracy, czyli to czy będziemy mieć spiralę cenowo-płacową oraz jak będą wyglądały oczekiwania inflacyjne.

Najnowsze badania Polskiego Instytutu Ekonomicznego pokazują, że spirala już jest. Kwestie płacowe były jednym z motywów podwyższania cen przez firmy.

Trochę jesteśmy ofiarami własnego sukcesu. Paradoksalnie bardzo dobra sytuacja na rynku pracy wywołuje presję płacową, która – podobnie, jak silny popyt – jest czynnikiem sprzyjającym inflacji. Nie da się temu zapobiec bez schłodzenia gospodarki, większej aktywizacji zawodowej i inwestycji zwiększających produktywność, w tym wydajność pracy. Wzrost płac jest tylko wtedy groźny, gdy odbiega od tempa wzrostu produktywności.

Schładzania powinien dokonywać NBP podwyżkami stóp procentowych?

Potrzebna jest ogólne zacieśnienie tzw. policy mix. Potrzebujemy wyższych stóp i niższego deficytu budżetowego oraz polityki kursowej, ukierunkowanej na umocnienie złotego. Dla złotego ważne byłoby też porozumienie w sprawie KPO. Tylko takimi narzędziami można wygrać z inflacją w perspektywie 2-3 lat.

Zaskoczony jest pan prognozą NBP 7,6 proc. inflacji w 2022 r.? Według NBP maksymalny poziom inflacji będzie miał miejsce w czerwcu 2022 r. i wyniesie 8,3 proc., następnie będzie ona się stopniowo obniżać — do 6,2 proc. w grudniu 2022. Do jakiego poziomu powinny dojść stopy?

Nie jestem zaskoczony tymi prognozami, ponieważ od kwietnia mówię o ryzyku wyjścia z pandemii podwyższoną inflacją i też zakładałem szczyt na poziomie ok. 8-9 proc. Natomiast bilans ryzyk cały czas jest niekorzystny i gdyby nie tarcza inflacyjna przedstawiona przez premiera to te prognozy byłyby dwucyfrowe. RPP rozpoczęła cykl podwyżek stóp procentowych i dobrze, że odbywają się one stopniowo, ale w szybkim tempie. W 2022 r zobaczymy podwyżki stóp w USA. Ich dynamika zdecyduje, czy dla rynków finansowych i gospodarki perspektywy na 2023 r. będą tylko złe, czy bardzo złe. Powinniśmy także zobaczyć pierwsze wzrosty stóp w strefie euro. Trudno przewidzieć, czy w Polsce podwyższenie do normalnego poziomu, czyli ok. 2,5 proc., będzie wystarczające, czy będzie potrzebny wzrost stóp do 3-4 proc. Wiele zależy od tego, jak będą się kształtować ceny surowców i energii oraz płace i kurs złotego, ponieważ będzie on miał wpływ na ścieżkę inflacji.

Czeka nas wymiana składu Rady Polityki Pieniężnej, w tym trzech członków wskaże opozycyjny Senat. Kadencja prezesa NBP raczej zostanie odnowiona. Na ile to może wpłynąć na RPP?

Nie jest moją rolą ocena składu lub polityki RPP, czy NBP. Rozumiem, że może pojawić się więcej jastrzębi. Dobrze, że obecnie RPP trzyma rękę na pulsie i widząc prognozy, może podejmować adekwatne decyzje.

Już w tej chwili mamy znaczący wzrost oprocentowania kredytów złotowych. To może być szok dla ludzi, którzy je brali w apogeum niskich stóp. Czy nie ma tu kolejnego zalążka kryzysu, jak kiedyś z frankowiczami?

Od lat ostrzegam przez ryzykiem stopy procentowej i zachęcam do kredytów opartych o stałą stopę procentową, nawet jeżeli tylko na 5 lat. Pamiętajmy, że w 2013 roku stopa referencyjna NBP była na poziomie 4 proc., a przed pandemią 1,5 proc. Nie doszło do powstania bańki kredytowej, niemniej oczywiście ryzyko istnieje. Jeżeli stopy nie przekroczą 4 proc., to wydaje się, że nie zobaczymy większych problemów z obsługą kredytów, choć raty poszłyby do poziomów sprzed 8 lat, ale w tym czasie pensje wzrosły o ponad jedną trzecią. Uważam, że wzrost powyżej 4-5 proc. byłby poważnym ryzykiem.

Widzimy wzrosty cen paliw, prądu. Czy to nie wysadzi gospodarki?

To jest potężne ryzyko, wynikające też z przesłanek geopolitycznych. Z jednej strony wzrost cen gazu został sprowokowany przez politykę Rosji, poprzez obniżenie zapasów w Niemczech czy obniżenie przesyłu w okresie zimowym i budowanie napięć. Te ceny wrosły w ciągu roku o 100 proc. To potężny szok dla Europy i dla Polski. OPEC też gra na zwyżkę cen paliw.

Natomiast to, co się dzieje w cenach praw do emisji CO2 w mojej ocenie kompromituje system ETS - europejski system handlu tymi prawami. Jeśli ceny CO2 rosną w ciągu 12 miesięcy dwuipółkrotnie, to ten system, ani nie zachęca, ani nie wspiera Polsce transformacji energetycznej. Taki proces zajmie co najmniej kilkanaście lat, bo nie da się z dnia na dzień przestawić całej energetyki na inne źródła energii. A dziś ten system powoduje, że kosztem są obarczani zwykli ludzie. ETS zamiast sprzyjać przeprowadzeniu transformacji, tylko wywołuje szok cenowy i podwyższoną inflację. Są też koszty fiskalne, bo rząd próbuje ograniczać wzrost cen poprzez niższe podatki. Cena CO2 nie może przypominać bitcoina: jednego dnia wzrost o 10 proc., innego spadek o 10 proc. Ma to zbyt poważne skutki społeczne i dziwię się, że Komisja Europejska tego nie rozumie.

Jakie są możliwości interwencji?

Po pierwsze stroną podażową steruje Komisja. Jeżeli widzi, że dochodzi do niekontrolowanego wzrostu cen CO2, to może zwiększyć podaż stabilizując wzrost cen. Druga kwestia trzeba wprowadzić mechanizmy ograniczające udział w obrotach na rynku CO2 funduszy, które spekulują tymi cenami. Mamy tutaj sytuację, jak przed poprzednim kryzysem finansowym – sektor finansowy i instrumenty finansowe oderwały się od realiów gospodarki. Wtedy instrumenty finansowe takie jak CDS stały się przedmiotem gry, a nie instrumentem oceny realnego ryzyka. Dziś to samo dotyczy cen uprawnień do emisji CO2. Wtedy i dzisiaj regulatorzy europejscy przespali problem. Dobrze, że premier Mateusz Morawicki postawił to na agendzie, choć nie rozumiem, dlaczego Komisja nie podejmuje tutaj pilnych działań. Dzisiaj ETS stał się zagrożeniem dla gospodarki na skutek spekulacji, będąc przedmiotem operacji finansowych, a za mało sprzyja samej transformacji.

Ze strony KE padają argumenty, że mieliśmy czas na transformację przed wprowadzeniem ETS i że to pokazuje, że mechanizm działa, bo wymusza transformację.

On nic nie wymusza, bo nie daje szans na podjęcie realnych ruchów. Nie jest w stanie. Nikt nie zmieni 70 proc. swojego miksu energetycznego w rok. Jedyne, co dziś powoduje ten mechanizm, to że ludzie płacą wyższe rachunki. I niech przedstawiciele KE wytłumaczą to polskiemu emerytowi, który ma średnio 1900 zł i płaci 400 zł za energię, że teraz ma zapłacić 800 zł na transformację klimatyczną, której i tak się nie da zrobić w kilka lat. To niestety pokazuje, że technokracja powoduje oderwanie się od realnych problemów społecznych. Nie można bronić systemu, który podlega spekulacji, a ma tak olbrzymi koszt społeczny argumentując: „mieliście dużo czasu”. Jesteśmy po pandemii, walczymy z wieloma wyzwaniami, w tym z inflacją, a ten system powoduje dolewanie benzyny do ognia.

A jeśli Komisja nic nie zrobi?

Pokaże, że nie interesuje jej trudna sytuacja polskich obywateli, zwłaszcza tych o niższych dochodach.

A recepty? Nie mamy pieniędzy na transformację energetyczną, a musimy płacić coraz więcej za energię.

Ewidentnie widać, że polityka rządu zmieniła się w ostatnich latach i transformacja rzeczywiście się odbywa. Ale wiemy dobrze, że to wymaga czasu. Postawienie farm wiatrowych na Bałtyku to perspektywa kolejnych 5 lat. Wtedy będzie wyłączonych wiele bloków węglowych. Skokowo rośnie moc zainstalowanych farm fotowoltaicznych. Przyjęte są pewne cele i wierzę, że Polska je osiągnie, a w tym kontekście spekulacyjny wzrost cen CO2 tylko destabilizuje gospodarkę poprzez inflację i wpływ na dochody realne Polaków.

Pokazaliśmy listę zagrożeń. Jaki będzie 2022 rok dla polskiej gospodarki?

Pomimo tych wyzwań perspektywy wzrostu gospodarczego są optymistyczne. Powinniśmy być w okresie dobrej koniunktury z PKB rosnącym na „czwórkę z plusem”, ze stabilną sytuacją na rynku pracy i dobrą kondycją przedsiębiorstw. Natomiast w 2023 r. na całym świecie zapowiada się mocniejsze hamowanie gospodarcze.

Najważniejsze pytanie jest takie: czy uda się rozkręcić inwestycje? Gdyby udało się zmienić strukturę wzrostu – trochę słabsza konsumpcja, więcej inwestycji – to byłby czynnik pozytywny dla równowagi i konkurencyjności gospodarki, ograniczający ryzyko inflacji. Inwestycje prywatne już rosną w tempie 8-9 proc., jest nadzieja, że ich dynamika w 2022 r. będzie dwucyfrowa. Zobaczymy efekty programów samorządowych, zakładam, że w I kwartale dojdzie do uruchomienia Funduszu Odbudowy, więc inwestycje publiczne od II półrocza też powinny dynamicznie rosnąc. Być może wejdą w najtrudniejszym momencie przełomu 2022-23 r. jako czynnik stabilizujący koniunkturę. Bo wtedy ryzyko spowolnienia gospodarczego będzie wyraźne.

A czy te inwestycje nie będą konkurowały o dosyć ograniczone zasoby? Fundusz Polski Ład to ponad 20 mld zł. KPO to olbrzymie pieniądze do szybkiego wydania. Na horyzoncie jest też nowa perspektywa unijna. Czy nie okaże się, że mamy zbyt mało możliwości wykorzystania tych wszystkich zasobów?

Problem polega na tym, że rosną ceny wykonawstwa, surowców. Jest ryzyko, że pewne projekty będą realizowane drożej albo nie będą się bilansowały. To był czynnik, który spowalniał inwestycje także w 2021 r. Ale jeśli sprawdzi się scenariusz, że w perspektywie 2023 r. będzie spowolnienie gospodarcze, a inwestycje publiczne będą się rozwijały, to może być czynnik łagodzący napięcia wywołane brakiem rak do pracy albo wysokimi cenami surowców. A jeśli dojdzie do spowolnienia, to powinno hamować ceny surowców.

Tu jest duża odpowiedzialność po stronie polityki gospodarczej i w Stanach, i w Europie. Bo trzeba walczyć z inflacją, ale zbyt gwałtowne podwyższenie stóp procentowych w USA może wywoływać potężne turbulencje na rynku walut, na giełdach i przyczynić się do recesji w 2023 r. To potężne wyzwanie: wszyscy chcą stymulować wzrost po pandemii, a trzeba walczyć z inflacją. To chodzenie po bardzo kruchym lodzie.

Czy w Polsce uda się zwalczyć inflację stopami poniżej 3 proc. i przy wzroście powyżej 4 proc., czy trzeba będzie podnieść stopy wyżej i wyhamować gospodarkę poniżej 3 proc. żeby ustabilizować inflację? To pytanie za dziesiątki miliardów złotych.

Jeżeli uda się rozkręcić inwestycje, to one w latach 2022-23 będą jedną z kluczowych dźwigni wzrostu i stabilizowały koniunkturę.

A jakie megatrendy zobaczymy w gospodarce światowej w najbliższych latach?

Trzeba zapiąć pasy! Znaleźliśmy się w punkcie zwrotnym, jeśli chodzi o gospodarkę i geopolitykę. Jest ewidentne zahamowanie globalizacji, zamiast wydłużania łańcuchów dostaw jest umiejscawianie produkcji w USA i Europie. Nie ma dominacji jednej siły, jaką były USA i pod względem technologicznym i militarnym. Mamy technologiczną wojnę pomiędzy Chinami i Stanami przy spadku roli Europy. Mamy napięcia na Bliskim Wschodzie, te związane z Rosją, czy z Tajwanem. Jest ogólny spadek bezpieczeństwa międzynarodowego. Potężny szok energetyczny wywołany wzrostami cen energii. Do tego gigantyczna rewolucja technologiczna, w której jeśli nie bierze się udziału można szybko stracić konkurencyjność gospodarki.

Wyzwań jest dużo i uważam, że lata 20. będą okresem turbulencji. W ekonomii nazywa się lata 90. i początek lat 2000. jako okres Wielkiego Umiarkowania. Bo była niska inflacja, szybki wzrost gospodarczy i wymiany handlowej wywołany globalizacją. A teraz chyba weszliśmy w okres wielkiego nieumiarkowania. Pierwszym mocnym wyzwaniem był globalny kryzys finansowy, a teraz koronawirus spowodował gigantyczne zakłócenia w światowej gospodarce i ona tak szybko nie powróci do normalnego cyklu, zmagając się z wysokim długiem, protekcjonizmem, czy pandemią. Zapewne w tej dekadzie czeka nas nie tylko olbrzymi skok technologiczny np. w zakresie sztucznej inteligencji, internetu rzeczy, czy elektromobilności i pojazdów autonomicznych, ale uważam, że światowy system finansowy może też wymagać głębszej reformy. Jego elementem może być pojawienie się lokalnych, a może w przyszłości globalnych walut cyfrowych. Ale nie mówimy o piramidzie finansowej jak bitcoin, tylko realnych walutach cyfrowych.

Jak w tym wszystkim odnajduje się Polska?

Trend skracania łańcuchów dostaw może być dla nas pozytywny. Mamy silne fundamenty gospodarcze, bo nadal dług publiczny to ok. 55 proc. PKB przy 100 proc. w strefie euro czy USA. Do tego dobry bilans płatniczy, wysokie rezerwy, nie mamy takich ryzyk jak Turcja. Bardzo mocny jest sektor przedsiębiorstw, dynamiczny rozwój dotyczy branż przyszłości związanych głownie z technologiami.

O naszej pozycji zadecyduje to, na ile będziemy w stanie skutecznie reinwestować zyski i zamykać luki infrastrukturalne, luki kompetencji na rynku pracy. Tu bardzo ważny będzie system edukacji. Istotne też, czy sektor przedsiębiorstw będzie w stanie bardzo szybko adaptować technologie związane z automatyzacją, chmurą cyfrową. Niestety, mamy tu zapóźnienia. Choć paradoksalnie mogą one okazać się atutem – np. w energetyce. Jesteśmy w stanie przeskoczyć do najnowszych, najlepszych rozwiązań, jak się stało w bankowości. Wyjdziemy obronną ręką, jeśli w najbliższych latach będziemy w tych obszarach dynamicznie inwestować. To kwestia inwestycji publicznych w obszarze infrastruktury, edukacji czy odnawialnych źródeł energii, ale też duże wyzwanie dla sektora przedsiębiorstw, czy pracowników. Oni też muszą dostosowywać kompetencje do zmieniających się potrzeb na rynku pracy i podnosić stale swoje kwalifikacje. A firmy muszą adaptować te nowe technologie. Nie jest dobrze, że w Polsce tylko 15 proc. firm używa chmury cyfrowej. W Europie Zachodniej robi tak więcej niż połowa. Ale dobrze, że zaczynamy nadrabiać dystans.

Mamy spór z Brukselą, który spowalnia transfery finansowe. Co dalej?

Oby doszło do porozumienia, ale do tego potrzeba dwóch stron. Kompromis polega na tym, że wszystkie strony wychodzą naprzeciw oczekiwaniom partnerów. KPO jest ustalony, chodzi o oczekiwania Unii dotyczące Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Mam nadzieję, że dojdzie do odblokowania tych pieniędzy na początku roku. A to musi być zrobione tak, by nie pogłębiać chaosu w wymiarze sprawiedliwości. Potrzebna tu mądrość po obu stronach co do szczegółów.

Czy Polski Ład nie okaże się kulą u nogi sądząc po skali różnych pułapek, niedoróbek?

Polski Ład wdraża zmiany, które były potrzebne. Odwrócony klin podatkowy trzeba było skorygować. Mniej się mówi o szeregu ułatwień dla przedsiębiorców. Jeśli zmian jest dużo, to mogą się pojawiać problemy, które trzeba szybko korygować

Mimowolnie stał się elementem tarczy antyinflacyjnej.

To jest element chroniący dochody osób niżej zarabiających. Będzie też podtrzymywał wzrost gospodarczy i powinien spowodować wzrost inwestycji. To nie tylko zmiany podatkowe. W Polskim Ładzie położono wyraźny nacisk na transformację energetyczną, cyfrową, wyrównywanie nierówności dochodowych, to ogólnie dobry trend.

PFR ostatnio zajmował się tarczą i rozliczaniem tarczy. Jaki będzie miał udział w nakręcaniu inwestycji?

Wracamy do naszej podstawowej roli wspierania inwestycji. W grudniu przyjęliśmy nową strategię na najbliższe 3 lata. Inwestycje w transformację energetyczną są jednym z naszych priorytetów. Już dziś mamy dużo inwestycji w biogazownie, jesteśmy włączeni w finansowanie inwestycji offshore (farmy wiatrowe na morzu – red.), które są naprawdę transformacyjne dla Polskiej energetyki. Mamy sukcesy w działaniu funduszu funduszy, czyli naszych inwestycji w ramach „PFR green hub”. Mamy pięć inwestycji w fundusze, które zajmują się tworzeniem technologii greentechowych, czyli związanych z odnawialnymi źródłami energii czy efektywnością energetyczną.

A cyfryzacja?

Upowszechnienie usług chmurowych bardzo dobrze nam idzie poprzez budowanie rynku venture capital i polskich startupów. Zainwestowaliśmy w ostatnich latach w 45 funduszy ponad 4 mld zł, ponad 300 firm technologicznych otrzymało już finansowanie. Jesteśmy jednym z większych rynków w Europie. To jest właśnie nowoczesna gospodarka. Prowadzimy też dużo programów dla przedsiębiorców, jeśli chodzi o ich umiejętności transformacji cyfrowej.

Cały czas priorytetem dla nas są tematy emerytalne. 2023 rok to będzie czas kolejny „autozapisu” do PPK, szykujemy się na to, będziemy nadal prowadzili kampanię społeczną. Mamy już 3 mln osób, które gromadzą oszczędności wspólnie z pracodawcą, ponad 20 proc. wynosi stopa zwrotu z funduszy PPK, to bardzo dobry wynik dla uczestników. Mam nadzieję, że krok po kroku będziemy upowszechniać ten system.

Rozmawiał Grzegorz Osiecki

Współpraca Anna Ochremiak