Zżymanie się na rzeczywistość nie ma sensu, dlatego dostosowujemy się do założeń unijnego Zielonego Ładu. Odejście od węgla nie będzie jednak dla branży łatwe i z powodu droższej energii, i konkurencji spoza Europy – Jacek Michalak, prezes Grupy Selena produkującej i dystrybuującej chemię budowlaną.

Jak zmienił się biznes Seleny w czasie pandemii? Czy w kryzysowej sytuacji trudniej zapanować nad działaniem firmy mającej swoje zakłady na całym świecie?
Pomogło nam, że mamy swój biznes również w Chinach, gdzie wcześniej przechodziliśmy przez lockdown. Wiedzieliśmy zatem, czego mniej więcej można się spodziewać i jak przygotować zakłady w innych częściach świata. Nie oznacza to jednak, że w tym pierwszym momencie zamrożenie w nas nie uderzyło – faktycznie odczuliśmy brak ruchu. Szczęśliwie popyt ruszył stosunkowo szybko. Sytuacja ustabilizowała się i pod koniec II kw. 2020 r. nie narzekaliśmy już na brak zainteresowania naszymi produktami, a z czasem zaczęliśmy obserwować jego wzrost. Odczuliśmy też interwencjonizm poszczególnych państw. Bardzo nam pomógł.
Jak było z dostępem do surowców?
W tym przypadku trudno o stabilność. Najpierw były kłopoty z logistyką, potem w II kw. ceny surowców mocno spadły. Kombinacja narastającego popytu z wciąż niskimi cenami surowców była dla nas bardzo korzystna, stąd rekordowe wyniki także od strony marżowej.
Czy w tym roku będzie równie dobrze?
Będzie zupełnie inaczej. Głównie za sprawą gwałtownych skoków cen surowców na całym świecie. Na rynkach wciąż jest duży popyt, bo kraje wpompowały w swoje gospodarki bardzo znaczące kwoty. To jeszcze bardziej przyprawia nas o ból głowy w kontekście surowców. Z czymś takim jeszcze w życiu się nie spotkaliśmy – wszystkie surowce jednocześnie zdrożały i to nie po kilkanaście, lecz po kilkadziesiąt, a nawet kilkaset procent.
Rok pandemicznego odprężenia będzie zatem trudniejszy niż czas zamrożenia?
Zdecydowanie tak. Rok temu strach okazał się mieć jednak wielkie oczy – wszyscy spowolnili, ale tendencje rynkowe były korzystne. W tym roku jest inaczej – trzeba się sporo napracować, by zapewnić sobie bezpieczeństwo surowcowe. W dodatku rynek nie zachowuje się jednolicie, co również powoduje chaos i sprawia, że trzeba uważnie monitorować zarówno zachowania dostawców, jak i działania konkurencji. Na szczęście popyt wciąż jest duży, więc pierwsze półrocze może być dla nas dość dobre. Co do drugiej połowy roku – trudno powiedzieć, co dalej stanie się na globalnych rynkach i jak będzie zachowywać się nasza konkurencja. Dążymy do zachowania dużej elastyczności strategicznej – dzięki niej jesteśmy w stanie szybko adaptować się do nowych sytuacji.
Na czym to polega?
Na wszystkich rynkach mamy do czynienia z podobną sytuacją. Stosunkowo duży popyt na chemię budowlaną zderza się z ogromnym wzrostem kosztów, zwłaszcza zakupu surowców.
Reagujemy elastycznie, dostosowując naszą strategię do poszczególnych rynków. Musimy mieć na uwadze zarówno możliwość osiągania akceptowalnych dla nas marż, jak i zachowania określonych udziałów w rynku oraz utrzymania dotychczasowych klientów. Tym samym nie zawsze da się w pełni i szybko podnieść ceny produktów adekwatnie do zwyżek kosztów zakupu surowców.
Rok odprężenia po pandemii okazuje się trudniejszy niż czas zamrożenia, popyt na chemię budowlaną jest spory, ale dostawy surowców problematyczne
Czy w takiej sytuacji spółka przebudowuje swoje łańcuchy dostaw?
Oczywiście szukamy najbardziej atrakcyjnych ofert i dostawców – nie chcemy przegapić żadnej możliwej okazji. Ale obecna sytuacja na rynku surowców wpływa nie tylko na działania zaopatrzeniowe. Braki surowców wymuszają też inne ruchy – trzeba np. promować produkty, które dają nam wysokie marże. To wymusza też zmiany w działalności badawczo-rozwojowej – niedobory powodują, że gdy okazuje się, że dotychczasowy dostawca nie jest w stanie wywiązać się ze zobowiązań, jeszcze aktywniej szukamy nowych receptur, które nie wymagają tak wielu deficytowych składników.
Części polskich firm w czasie pandemii udało się wejść na nowe rynki – tak jest np. w branży AGD. Czy w przypadku chemii budowlanej jest podobnie?
Selena przygotowuje się do tego od jakiegoś czasu. Myśląc o ekspansji zagranicznej, bierzemy pod uwagę wejście z produktami na nowe rynki, zwiększenie obecności tam, gdzie już jesteśmy, ale też budowę nowych zakładów produkcyjnych oraz akwizycję ciekawych firm.
We wszystkich przypadkach mamy do czynienia ze złożonymi procesami, które wymagają czasu. Poprzedni rok był trudny m.in. ze względu na problemy z logistyką i przejściowe załamanie popytu, w tym roku cały sektor mierzy się ze skokowymi wzrostami cen surowców, które zmieniają sytuację rynkową. Niemniej analizujemy możliwości naszego rozwoju za granicą, jesteśmy w trakcie pewnych procesów, a pierwsze efekty tych działań są możliwe już w przyszłym roku. W polskiej branży budowlanej nie widać teraz silnego trendu do wchodzenia na nowe rynki, ale sytuacja jest dynamiczna.
Jakie są najbliższe plany Seleny na akwizycje? Niedawno spółka informowała, że ma do wydania 100 mln euro na ten cel.
Aktywnie poszukujemy celów głównie w Europie Zachodniej i Azji Środkowej. To obszar, który znamy, umiemy się na nim poruszać, tu już się rozwijaliśmy i chcemy zwiększać naszą obecność. Łatwiej nam konkurować w miejscach, gdzie mamy już spore udziały w rynku. Musimy się jednak uzbroić w cierpliwość – akwizycje to długie, niełatwe procesy, które często wymagają żmudnych negocjacji. W czasie pandemii woleliśmy być ostrożni, bo nikt nie wiedział, jak rozwinie się sytuacja – lepiej było mieć spore zasoby gotówki.
Czy Fundusz Odbudowy może zmienić sytuację na rynku?
Patrzymy na sprawę z optymizmem, bo te pieniądze znajdą się na rynku w postaci inwestycji, które będą budowały dalszy popyt na nasze produkty. Pewnie za sprawą ułatwienia i wsparcia ze środków publicznych rozwijać się będzie również mieszkalnictwo. Znajdzie to odzwierciedlenie w zwiększonym popycie na materiały oraz chemię budowlaną.
Oprócz programów stymulujących jest też Nowy Zielony Ład.
Kwestie Zielonego Ładu i wiążącego się z nim zrównoważonego budownictwa stanowią dla nas ważny obszar rozwojowy. Pracujemy nad rozwojem produktów bardziej przyjaznych środowisku, a od tego roku dołączyliśmy do Polish Green Building Council (Polskiego Stowarzyszenia Budownictwa Ekologicznego), by upowszechniać idee green building. To też odpowiedź na sygnały rynkowe oraz zmiany legislacyjne w regulacjach chemicznych, które wyznaczają kierunki poszukiwań w zakresie nowych surowców, innowacyjnych produktów oraz nowych zastosowań. Komisja Europejska w swoich nowych wytycznych wyznaczyła ambitny cel całkowitej dekarbonizacji budownictwa do 2050 r.
Trzy lata temu rozpoczęliśmy również projekt OLIGO związany z biokomponentami do produkcji w przemyśle motoryzacyjnym. Jesteśmy w konsorcjum z innymi firmami, jesteśmy też na etapie ulepszania instalacji, które pozwolą na dostosowanie produktów w celu redukcji CO2. Wychodzimy z założenia, że oczywiście moglibyśmy się zżymać na rzeczywistość i koszty, jakie musimy ponieść, ale nie ma to większego sensu. To globalny megatrend, którego nie zatrzymamy.
Polski przemysł dużo na tym straci?
Na pewno czeka nas jeszcze droższa energia, cała branża będzie musiała sporo przejść. Węgiel jest przecież wciąż wykorzystywany do produkcji. Gdy go nie będzie, zapewne stal stanie się jeszcze droższa. Będzie trudniej.
A patrząc szerzej, z perspektywy zakładów spoza UE, istnieje ryzyko utraty z tego powodu konkurencyjności europejskiej branży?
Tak, już dziś mamy kłopoty z lokalną konkurencją w Rosji. Widzimy, że to może być spory problem dla tych, którzy nie są przygotowani do dużych inwestycji. Z kolei wizja nie musi być tak katastroficzna – firmy w UE zapewne jeszcze bardziej przyjrzą się swojej efektywności, a ewentualne różnice być może coraz bardziej będzie rekompensować zaawansowana automatyzacja. Wytrwają najsilniejsi. Część pewnie wyprowadzi się z Europy – kapitał wędruje tam, gdzie najłatwiej o zysk.
Ale to także szansa na wzrost popytu, np. w kontekście termomodernizacji.
Tak, dostrzegamy tu swoje miejsce. Przygotowujemy projekty, które wpisują się w tę politykę. Wiążemy duże nadzieje z produkcją, którą już mamy – to np. uszczelniacze czy produkty do ocieplania budynków. Będziemy dalej dostosowywać się do takich zmian.
A jeśli faktycznie popyt będzie duży, czy obecne zdolności produkcyjne wystarczą, by temu podołać?
Jeśli nie wydarzy się jakiś ogromny wybuch popytowy, to przez najbliższe dwa lata na pewno wystarczy nam mocy produkcyjnych. Myślimy o kolejnych inwestycjach w ten obszar, wyniki będą zauważalne w 2023 r. Zważywszy na to, że jeszcze minie trochę czasu, zanim ruszy realizacja konkretnych projektów, wydaje mi się, że to rozsądna data. Z wyjątkiem największych instalacji chemicznych jesteśmy w stanie zamknąć w dwa lata większość cykli inwestycyjnych.
Te inwestycje będą w Polsce?
W dużej mierze w kraju, ale nie będziemy się tu ograniczać. Około jednej trzeciej będzie ulokowane poza Polską.
Jakie kierunki dziś są najbardziej atrakcyjne?
Dla nas Europa wciąż jest kluczowym miejscem do prowadzenia biznesu. Tu się rozwijamy, a jest jeszcze wiele miejsc, gdzie nas nie ma w takim stopniu, w jakim byśmy chcieli. Chodzi przede wszystkim o Europę Zachodnią i Północną. Od dawna inwestujemy też w Azji Środkowej – to dla nas bardzo ciekawy kierunek. Jeszcze ciekawsze stają się Stany Zjednoczone – to dziś rynek dużych wzrostów. Zastanawiamy się też nad rynkami wschodzącymi. Półtora roku temu zainwestowaliśmy w Meksyku i to była dobra decyzja.
Selena odczuwa napięcia handlowe na linii Chiny–USA?
Nie, choć ich nie bagatelizujemy – na bieżąco analizujemy ważne procesy makroekonomiczne i polityczne. Musimy być czujni, ale problemów nie mamy.
Czy ten podział: Daleki Wschód jako tanie miejsce produkcji, a Zachód jako miejsce sprzedaży w dobrych cenach – jest nadal aktualny?
W naszej sytuacji tak. W Chinach mamy dwa zakłady, w USA nie mamy fabryki. Umiejscawianie fabryk lokalnie ma sens, gdy długi transport okazuje się nieopłacalny. Zależy też od skali biznesu. Na razie nie planujemy produkowania w USA, ale jeśli będziemy szybko rosnąć, to niewykluczone, że się nad tym zastanowimy. Wcale nie musi być tak, że w USA będzie dużo drożej – wiele procesów można zautomatyzować, co znacznie obniży koszty.
W czasie lockdownów wobec problemów logistycznych zastanawiano się nad tym, czy część produkcji nie wróci z Dalekiego Wschodu.
Jesteśmy zadowoleni z działania chińskich zakładów i nie zastanawiamy się nad ich przeniesieniem. Na razie dobrze radzimy sobie z wysokimi cenami frachtów. A skoro z ekonomicznej kalkulacji to się opłaca, to tego będziemy się trzymać – pozwala nam to na eksport m.in. do Ameryki Południowej, choć w Brazylii również mamy zakład produkcyjny.