Izba Cywilna Sądu Najwyższego w trakcie dyskusji nad odpowiedziami na pytania I prezes Sądu Najwyższego dotyczące kredytów walutowych zwróciła się z prośbą o opinię do pięciu instytucji: rzecznika praw obywatelskich, rzecznika finansowego, rzecznika praw dziecka, prezesa NBP oraz do przewodniczącego KNF. Pierwszych dwóch adresatów wielokrotnie zabierało głos w tej sprawie, stając konsekwentnie po stronie pozywających banki kredytobiorców.

Andrzej Reich, niezależny ekspert bankowy; w latach 1998–2018 pracował w Narodowym Banku Polskim, m.in. jako dyrektor w Generalnym Inspektoracie Nadzoru Bankowego, oraz w Urzędzie Komisji Nadzoru Finansowego
Rzecznik praw dziecka, który nie wypowiadał się dotąd w tej sprawie, przedstawił stanowisko akcentujące konieczność dbania o interes dziecka. Należy rozumieć, że tak sformułowana opinia rzecznika odnosi się do wszystkich kredytów hipotecznych, bez względu na walutę kredytu. Nie można się temu dziwić, wszak interes dziecka, którego rodzice zaciągnęli kredyt w złotych, nie jest mniej istotny niż interes dziecka, którego rodzice spłacają kredyt walutowy.
Z kolei opinie przedstawione przez prezesa NBP prof. Adama Glapińskiego oraz przewodniczącego KNF prof. Jacka Jastrzębskiego wymagają głębszej refleksji.
NBP i KNF ponoszą odpowiedzialność za systemowe bezpieczeństwo oszczędności milionów Polaków oraz warunki rozwoju gospodarczego państwa. Nic dziwnego. Najważniejszym, konstytucyjnym obowiązkiem NBP jest ochrona wartości polskiego pieniądza. NBP i KNF sprawują nadzór makro- i mikroostrożnościowy nad rynkiem finansowym w Polsce. Są to organy państwa, których opinie w kwestiach dotyczących funkcjonowania rynku finansowego i zachodzących na nim procesów nie mogą być pomijane czy lekceważone. Obie instytucje, w różnej formie, wyrażały czasem swoje opinie, ale – jak się wydaje – z własnej inicjatywy albo na prośbę banków.
W toczącej się od dłuższego czasu dyskusji dominował pogląd wyrażany przez środowiska prawnicze zaangażowane w procesy kredytobiorców z bankami, zgodnie z którym argumenty odnoszące się do ekonomii, a zwłaszcza zasad gospodarki rynkowej (notabene wymienionej w Konstytucji RP jako podstawa ustroju gospodarczego RP), nie mają znaczenia. Spór dotyczy naruszenia zbiorowych interesów konsumentów, ważności umów. Znaczenie powinny mieć więc jedynie argumenty prawne, natomiast kwestie ekonomiczne czy rynkowe nie są w takich przypadkach istotne i nie powinny być w ogóle brane przez sądy pod uwagę.
Zważywszy na powyższe podejście, samo zwrócenie się sądu do NBP i KNF jest rzeczą szczególnie istotną. Rozumiem, że opinie obu tych bardzo ważnych dla stabilności finansowej Polski instytucji mają dla Izby Cywilnej Sądu Najwyższego duże znaczenie. Pytania zadane Izbie Cywilnej pomijają wątpliwą kwestię abuzywności warunków umownych, na których budowane są pozwy przeciwko bankom. Opinie NBP i UKNF pozwalają wyrobić sobie pogląd również w tej sprawie.
Obie opinie zawierają wiele istotnych uwag dotyczących zasad funkcjonowania rynku finansowego, mających zastosowanie w przypadku sporu o kredyty walutowe. Obejmują one nie tylko zagadnienia prawne i ekonomiczne. Odnoszą się też do wiążących banki regulacji ostrożnościowych oraz dobrych praktyk dotyczących funkcjonowania instytucji rynku finansowego. Zgadzam się z poglądami wyrażonymi w obu, zatem nie będę się odnosił do ich treści, która została zresztą bardzo czytelnie i szczegółowo omówiona przez prof. Krzysztofa Kalickiego, byłego prezesa Deutsche Banku („Kredytowe manipulacje lobby frankowego, DGP z 13 lipca br.). Chciałbym jednak dodać kilka uwag do rozwijającej się dyskusji.
Nie powinno dziwić, że obydwie instytucje uznawane są za autorytety w zakresie ekonomii, rynku finansowego, w szczególności bankowego. Kierujący nimi profesorowie wchodzą w skład czteroosobowego Komitetu Stabilności Finansowej, organu, który odpowiada za bezpieczeństwo polskiego sektora finansowego. A jednak wyrażone przez nich opinie zostały skrytykowane przez prezesa Stowarzyszenia SBB pana Arkadiusza Szcześniaka, który w dość niewybrednej formie zarzucił obu instytucjom „przedstawianie jednej tylko strony medalu”, nierzetelność, jednostronność podejścia czy pokazywanie skutków dla gospodarki w sposób skrajnie nieobiektywny. Wyraził też ubolewanie, że „Sąd Najwyższy nie zwrócił się z wnioskiem o stanowisko do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów”.
Do pewnego stopnia rozumiem rozczarowanie prezesa Szcześniaka. Ograniczenie dyskusji do zagadnień wyłącznie konsumenckich daje jakąś szansę na wygraną w tym sporze wartym dziesiątki, a może i setki miliardów złotych. Stąd próby zdyskredytowania niekorzystnych dla frankowiczów opinii NBP i UKNF. Rozumiem, że wyrażone publicznie stanowisko SBB jest w rzeczywistości adresowane do szerokiego ogółu społeczeństwa, który nie jest w stanie rozsądzić, czy w sprawach na temat ekonomii i rynku rację mają autorytety, czy frankowicze. Dostrzegam jednak pewną sprzeczność w tym, iż frankowicze odważnie krytykujący najpoważniejsze merytorycznie instytucje na polskim rynku finansowym jednocześnie powołują się przed sądem na swoją kompletną niewiedzę w momencie, gdy zaciągali kredyty. Zapewne z czasem poszerzyli swoją wiedzę, ale nie przekonują mnie, że są lepsi od autorytetów. I dlatego stawiane przez nich zarzuty wprowadzają do sporu niemiły dysonans.
Sąd Najwyższy, prosząc o opinię najważniejsze instytucje polskiego rynku finansowego, pokazał, że chciałby uwzględnić w swych rozważaniach wszystkie argumenty, a więc również ekonomiczne oraz rynkowe. To bardzo ważne, ponieważ rozstrzygnięcia, które zostaną wypracowane przez Izbę Cywilną, będą miały istotny wpływ na funkcjonowanie rynku finansowego w Polsce. Wiadomo doskonale, że kredyty walutowe i złotowe, zwłaszcza długoterminowe, obarczone są podobnymi czynnikami ryzyka: w przypadku kredytów złotowych jest to ryzyko stopy procentowej, a w przypadku kredytów walutowych dochodzi jeszcze ryzyko walutowe.
Frank szwajcarski był tani. Materializacja ryzyka walutowego sprawiła, że znacznie podrożał, doprowadzając do licznych pozwów przeciwko bankom. Coraz więcej komentatorów zwraca uwagę, że bezpośrednią przyczyną sporu stał się znaczący wzrost raty kredytu spowodowany umocnieniem franka w stosunku do złotówki. W tym miejscu trzeba zauważyć, że w Polsce istnieją także kredyty walutowe innego typu: w euro. Ponieważ jednak euro podrożało tylko nieznacznie, pozwy dotyczące kredytów w euro należą do zupełnych wyjątków. Zatem to nie kwestionowane obecnie warunki umów kredytowych wywołały dzisiejszy spór, ale raczej wzrost kursu franka, kiedy taki kredyt stał się znacznie większym obciążeniem, niż początkowo zakładali kredytobiorcy.
Dla kredytów w złotych istotne jest ryzyko stopy procentowej. Ponieważ na całym świecie stopniowo wzrasta inflacja, nieuchronnie zbliżają się podwyżki stóp procentowych, a wraz z nimi wzrosną raty kredytów. Czy chcemy tego, czy nie, zarzuty pod adresem kredytów walutowych, pod adresem udzielających je banków, ich polityki informacyjnej itd. stawianych obecnie przez frankowiczów z łatwością będzie można zastosować w przypadku kredytów złotowych.
Co gorsza, o cenie franka szwajcarskiego decyduje rynek, natomiast decyzje w sprawie wysokości stóp procentowych podejmują instytucje państwa odpowiedzialne za politykę monetarną. Może warto poprosić UKNF o porównanie wpływu na ratę kredytu osłabienia złotego wobec franka szwajcarskiego oraz wzrostu stopy procentowej dla złotego. W razie istotnego wzrostu stopy procentowej sądy mogą zostać zasypane pozwami kredytobiorców, ale już nie przeciwko bankom, tylko Radzie Polityki Pieniężnej. A przecież nie można dopuścić do sytuacji, w której RPP, bojąc się, że podwyżka stóp procentowych wywoła negatywną reakcję kredytobiorców złotowych, stanie się ich zakładnikiem.
Musimy pamiętać, że decyzje podjęte dziś, nie na poziomie sądu konsumenckiego, ale Izby Cywilnej Sądu Najwyższego, wprowadzą rozstrzygnięcia na lata i na cały (również złotowy) rynek wieloletnich kredytów hipotecznych. Sędziowie dysponują opiniami obu stron sporu: opartymi na twardych fundamentach ekonomicznych i rynkowych opiniach NBP i KNF oraz na opiniach rzeczników: praw obywatelskich, finansowego oraz praw dziecka opartych na dywagacjach prawnych. Stanowisko Izby Cywilnej SN przesądzi o przyszłości polskiego systemu finansowego, a nawet polskiej gospodarki.
Aby nie być gołosłownym, odwołam się do stanowisk NBP i UKNF. Na stronie 29 opinii UKNF czytamy: „Każdy wariant rozstrzygnięć prawnych związanych z walutowymi kredytami mieszkaniowymi będzie miał z punktu widzenia sektora bankowego konsekwencje finansowe liczone w miliardach złotych. Każdy z tych wariantów będzie więc rodził istotne, negatywne skutki dla sektora bankowego, przy czym warianty skrajnie pesymistyczne z punktu widzenia banków mogą rodzić konsekwencje dramatyczne, których odrobienie z bieżącego zysku banków zajęłoby ponad 25 lat”.
Z kolei prezes NBP na stronie 16 opinii stwierdza, że „niektóre warianty rozstrzygnięć mogłyby generować koszty, które spowodowałyby wyczerpanie kapitałów banków i prowadziłyby do kryzysu finansowego”.
Z fragmentów tych wynika, że potencjalnie kosztowne rozstrzygnięcia Izby Cywilnej SN (nie chcę nazywać ich mianem populistycznych) mogą doprowadzić do bezprecedensowego od 30 lat załamania krajowego systemu finansowego i związanej z tym utraty oszczędności przez społeczeństwo, jak też załamania całej gospodarki na długie lata.
Od decyzji sędziów zależeć będzie wiele: poczynając od interesów pojedynczych osób, a na stabilności polskiego systemu finansowego i polskiej gospodarki kończąc. Nie istnieje rozwiązanie, które satysfakcjonowałoby wszystkie strony sporu. Każda decyzja może nieść ze sobą skutki, które trudno przewidzieć, zwłaszcza osobom mniej biegłym w mechanizmach funkcjonowania rynków finansowych. Mając świadomość ryzyka, jakim obarczone będzie stanowisko Izby Cywilnej, zdaję sobie sprawę z odwagi sędziów, którzy wzięli na siebie tę odpowiedzialność.