Połowa przyszłego roku – to może być pierwszy moment, by rozważać podwyżki stóp procentowych. Wcześniej Narodowy Bank Polski przestanie skupywać obligacje rządowe

W wypowiedziach prezesa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego pojawił się od dawna niesłyszany jastrzębi ton, obecny też w komunikacie po ostatnim posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej. Wcześniej szef banku centralnego uznawał przyspieszenie inflacji za przejściowe, jeszcze na początku roku mówił nawet o możliwości dalszego łagodzenia polityki pieniężnej i kategorycznie wykluczał podwyżki przed końcem kadencji rady. Wydawało się, że czeka nas utrzymanie stóp bez zmian nawet do końca przyszłego roku. Skup obligacji rządowych i gwarantowanych przez rząd miał trwać długo, „a może nawet zawsze”, jak na jednej z konferencji wyraził się prezes.
W piątek szef NBP inaczej poustawiał akcenty w swoim wystąpieniu podczas comiesięcznej konferencji prasowej. Nadal uważa, że wzrost inflacji wynika z powodów, na które polityka pieniężna nie ma wpływu. Ale powtórzył to, co wcześniej w swoim komunikacie pisała RPP: wskaźnik wzrostu cen powyżej górnej granicy dopuszczalnych odchyleń od celu NBP (czyli 3,5 proc.) może się utrzymywać jeszcze przez kilka miesięcy. To, czy inflacja zacznie spadać w przyszłym roku (a tego w tej chwili oczekuje), będzie zależeć od stanu koniunktury. Tu nadal utrzymuje się duża niepewność, zwłaszcza jeśli chodzi o kondycję rynku pracy po wygaśnięciu tarcz antykryzysowych. Może pojawić się bezrobocie i impuls popytowy (który mógłby pobudzić wzrost cen) będzie słaby. O tym według prezesa Glapińskiego będziemy się mogli przekonać dopiero w połowie przyszłego roku. I wtedy będzie pierwszy moment na rozważenie podwyżek stóp, gdyby jednak popyt okazał się silny.
– Kadencja większości członków rady kończy się na początku przyszłego roku, dlatego podtrzymuję zdanie, że brak zmian stóp do tego czasu nadal jest najbardziej prawdopodobnym scenariuszem. Ale chcę też podkreślić, że jeśli zajdzie potrzeba, to polityka pieniężna natychmiast się zmieni – mówił Adam Glapiński.
Wcześniej – i to też nowość – zarząd NBP miałby podjąć decyzję o zakończeniu skupu obligacji skarbowych i gwarantowanych przez Skarb Państwa. Kiedy dokładnie mogłoby to nastąpić? Można jedynie spekulować, że ograniczanie skupu zbiegłoby się w czasie z zakończeniem programów pomocowych, dzięki czemu rząd, Polski Fundusz Rozwoju i Bank Gospodarstwa Krajowego nie musiałyby emitować nowych obligacji. O perspektywie zakończenia działania programów prezes wspominał kilkukrotnie, również w kontekście emisji nowego długu. NBP skupuje obligacje m.in. po to, by utrzymać ich niską rentowność przy zwiększonej podaży.
Problem, jak rozmawiać z rynkiem, gdy inflacja szybko rośnie i jest ryzyko, że będzie rosła nadal, a na zaostrzanie polityki pieniężnej jest za wcześnie ze względu na ciągle słaby wzrost gospodarczy, nie jest tylko problemem NBP. Amerykański Fed musi trzymać nerwy na wodzy, choć inflacja w marcu wyniosła już 2,6 proc., a prognozy ekonomistów wskazują, że w kwietniu mogła wybić do 3,6 proc. Niemniej jednak cel działania Fed jest tak sformułowany, że może on z czystym sumieniem ignorować inflacyjne wyskoki, jeśli uzna je za jednorazowe. Ważne, by średnio wskaźnik wzrostu cen nie odbiegał od 2 proc., a stan gospodarki pozwalał na pełne zatrudnienie. I to jest główne pytanie, na które musi sobie odpowiadać Fed: przymknąć oko na wyższą inflację dziś, licząc na to, że spadnie i średni cel inflacyjny zostanie utrzymany, wspierając w ten sposób rynek pracy, czy zacieśniać politykę, ryzykując wzrost bezrobocia.
O tym, że wzrost cen może przyspieszyć, mówił też w ubiegłym tygodniu prezes Banku Anglii Andrew Bailey, ale podkreślał, że może to być wzrost przejściowy, bo w średnim okresie inflacja wróci do ok. 2 proc. Bank Anglii utrzymał stopy procentowe blisko zera (0,1 proc.) i nadal prowadzi skup aktywów. – W tym roku nastąpi wzrost inflacji ze względu na tak zwane efekty bazy – mówił w rozmowie z CNBC. Ale od razu dodawał, że na razie nie ma żadnych dowodów na zakotwiczenie się podwyższonej inflacji na dłużej. Na razie wydaje się pod kontrolą (w marcu wynosiła 0,7 proc. wobec 0,4 proc. w lutym). Ale sytuacja Banku Anglii jest dość komfortowa, ma on prowadzić taką politykę, żeby tempo wzrostu cen oscylowało wokół 2 proc. w średnim okresie, a jednocześnie musi dążyć do pełnego zatrudnienia i mieć na uwadze tempo wzrostu PKB.
Bardziej konserwatywną ścieżką podąża Bank Czech. On także nie zmienia głównych parametrów, ale w swoich komunikatach jasno podkreśla, że będzie zmierzał w kierunku tzw. normalizacji polityki pieniężnej jeszcze w tym roku. Zdecydował się na taki jastrzębi kurs, mimo że inflacja mieści się w wytyczonych granicach. W marcu wynosiła 2,3 proc., a celem polityki pieniężnej jest utrzymanie jej w przedziale 1–3 proc. Ekonomiści są przekonani, że to właśnie Bank Czech jako pierwszy w regionie podniesie stopy procentowe.