Spirala oczekiwań wobec działań Europejskiego Banku Centralnego zdążyła już na tyle osłabić euro, obniżyć rentowności długu w Europie i podnieść ceny akcji, iż zasadnym jest oczekiwanie zderzenia tych nadziei ze stale konserwatywną polityką banku.

Globalne rynki akcji mają za sobą udany tydzień. Większość ważnych indeksów zyskała na wartości, ale to nie tydzień a zakończony miesiąc powinien zwrócić uwagę inwestorów. Część rynków zanotowała imponujące wzrosty – jak turecki czy indyjski – na fali odreagowania politycznej niepewności czy też nadziei na zmiany w gospodarce, co samo w sobie ma ograniczony związek z czynnikami gospodarczymi. Jednak wzrosty na rynkach amerykańskich i europejskich mają zupełnie innego korzenie. Nie ma przypadku w tym, iż po dwóch miesiąc sennego dryfu lub przecen na giełdach amerykańskich i europejskich maj zakończył zwyżkami nieoglądanymi od pierwszych miesięcy w roku. W przypadku Wall Street można spekulować na ile był to efekt powrotu gospodarki amerykańskiej na ścieżkę wzrostu po kwartale zamrożenia wywołanego atakiem zimy, a na ile przekonaniem graczy, iż termin pierwszej podwyżki stóp procentowych w USA odsuwa się na III kwartał 2015 roku.

Jednak w przypadku rynków europejskich nie można mieć wątpliwości, iż maj był okresem pozycjonowania się pod zmianę w polityce Europejskiego Banku Centralnego, która ma mieć miejsce w najbliższy czwartek. Wzrost cen akcji na większości giełd strefy euro zlał się z osłabieniem euro, które oglądane przez pryzmat pary EUR/USD oddało w maju blisko 2 procent, oraz spadkiem rentowności obligacji również peryferyjnych krajów strefy euro. Skala optymizmu w kontekście słabych danych makro naciągnęła sprężynę oczekiwań na tyle mocno, iż trudno nie pytać o realizację zysków. W istocie nie chodzi wcale o klasyczne dla inwestorów zachowanie „kupuj plotki, sprzedawaj fakty”, ale właśnie o fantazjowanie i spekulacje, co zrobi Europejski Bank Centralny i jak dużego królika wyciągnie z kapelusza Mario Draghi. Trzeba pamiętać, iż EBC stale operuje raczej w konserwatywnym modelu polityki monetarnej, w którym nie ma – czy też nie było – miejsca na luzowanie ilościowe a wręcz pojawiały się tendencje do zacieśniania polityki monetarnej za szybko.

Starczy przypomnieć, iż w połowie 2011 roku, a więc chwilę przed eksplozją zwątpienia w strefę euro, poprzedni szef EBC – Jean-Claude Trichet podniósł stopy procentowe o 50 punktów bazowych z 1 do 1,5 procent. Z perspektywy czasu wydaje się to jednym z największych błędów, jaki można było popełnić w polityce monetarnej po 2008, ale właśnie zbyt szybka podwyżka była jednoznacznym potwierdzeniem faktu, jak bardzo konserwatywny w swojej polityce jest EBC. Dlatego w najbliższy czwartek gra nie będzie toczyła się tylko o to, czy EBC będzie wstanie spełnić oczekiwania rynku, ale na ile podtrzymana zostanie reputacja banku i jego szefa w sterowaniu rynkowymi oczekiwaniami i spełnianiem rynkowych prognoz. Szczęśliwie oczekiwanie rozłożone są na tyle szeroko – od ledwie obniżki stóp procentowych po europejską wersji luzowania ilościowego – iż nie wszyscy będą zaskoczeni. Zasadnym pozostaje jednak oczekiwanie, iż narzędzia po jakie sięgnie EBC będą nieco poniżej rynkowych nadziei wyrażonych również w zwyżkach cen aktywów obserwowanych od poprzedniego posiedzenia władz banku.

Adam Stańczak