Raport brytyjskiej organizacji Global Witness, monitorującej związki korporacji z naruszaniem praw człowieka, wykazał, że w samym 2015 roku na świecie zamordowanych zostało 185 działaczek i działaczy. To średnio więcej niż 3 osoby w tygodniu. Tysiące innych były zastraszane. Honduras ma w tym rankingu niechlubne pierwsze miejsce. Od czasu przewrotu w 2009 roku zamordowano tam co najmniej 120 aktywistów.

Berta wiedziała, że wcześniej czy później zostanie zamordowana. Swojej 23-letniej córce powiedziała, że musi przygotować się na życie bez matki. Wielokrotnie grożono jej śmiercią, co zgłaszała na policję, ale nie dostała żadnej ochrony. Minął właśnie rok od czasu, jak we własnym domu zginęła od serii z karabinu maszynowego. Zleceniodawców zabójstwa nie odnaleziono.

Berta Caceres była ikoną obrony przyrody i praw rdzennej ludności w Hondurasie, jedną z najbardziej znanych na świecie aktywistek społecznych. Kilka miesięcy przed śmiercią dostała Nagrodę Goldmannów- najwyższe wyróżnienie w dziedzinie ochrony środowiska, nazywane ekologicznym Noblem. Stała na czele ruchu rdzennego ludu Lenca, sprzeciwiającego się planom budowy na ich terenie kilkunastu wielkich zapór, w tym największej - Agua Zarca, które mają dostarczać ogromne ilości wody i energii dla rosnącego przemysłu wydobywczego. W jednym z wywiadów Berta mówiła: „Honduras to mały kraj z wieloma bogactwami. Sytuacja (…) jest coraz gorsza: międzynarodowy kapitał przejmuje bogactwa i suwerenność państwa, prywatyzuje się energię, rzeki, ziemię, wszystko podporządkowuje się wydobyciu surowców. Przekazanie 30% terytorium kraju międzynarodowym firmom wydobywczym jest gorsze niż kolonializm sprzed 500 lat.”

Oczywiste jest, że działalność Berty i założonej przez nią prężnej organizacji COPINH, utrudniała realizację planów zagranicznego biznesu, który przy wsparciu rządu Hondurasu i udziale lokalnych firm, zamierza prowadzić w tym kraju wielkie inwestycje bez względu na skutki dla środowiska i rdzennych mieszkańców. Nieprzypadkowo, oprócz Berty, zamordowanych zostało 5 innych osób z jej ruchu (w tym dwie po jej śmierci), a wiele od dawna było i nadal jest zastraszanych i napadanych. Dla lokalnej ludności, a także znacznej części społeczności międzynarodowej, oczywiste jest, że to klasyczne zabójstwa i represje na zlecenie, i że stoją za nimi interesy biznesu powiązanego z rządem. W związku z zabójstwem Berty zatrzymano 8 mężczyzn, z których trzech służyło w rządowych służbach specjalnych (jeden w chwili zbrodni), a dwóch pracowało dla lokalnej firmy budującej tamy. W jej władzach są osoby zajmujące wcześniej wysokie stanowiska w państwie. Rząd zaprzecza żarliwie, by miał cokolwiek wspólnego z zabójstwami aktywistów.

Historia Berty to nie jest odosobniony przypadek, ale najgłośniejszy z całej „epidemii” zabójstw i prześladowań działaczy społecznych. Berta symbolizuje los tysięcy aktywistów i aktywistek na całym świecie, którzy bronią przyrody i lokalnych społeczności przed dewastacją, jaką niesie ze sobą postępująca ekspansja wielkiego biznesu w pozyskiwanie surowców mineralnych, drewna, zakładanie wielkich plantacji czy budowę tam. W setkach miejsc na wszystkich kontynentach projekty takie często realizuje się nie tylko bez konsultacji z lokalnymi społecznościami, ale wręcz przy ich zdecydowanym sprzeciwie, który jest zwykle brutalnie tłumiony. Raport brytyjskiej organizacji Global Witness, monitorującej związki korporacji z naruszaniem praw człowieka, wykazał, że w samym 2015 roku na świecie zamordowanych zostało185 działaczek i działaczy, to średnio więcej niż 3 osoby w tygodniu. Tysiące innych były zastraszane. Honduras ma w tym rankingu niechlubne pierwsze miejsce. Od czasu przewrotu w 2009 roku zamordowano tam co najmniej 120 aktywistów. Warto przy tym pamiętać, że w wyniku zamachu stanu obalony został legalnie wybrany prezydent Zelaya, a nowe władze uzyskały wsparcie, również militarne, rządu USA, choć wiele organizacji, w tym ONZ i Organizacja Państw Amerykańskich domagały się przywrócenia bezprawnie obalonego prezydenta. Amerykańskie firmy intensywnie inwestują teraz w Hondurasie, a Departament Stanu finansuje cały czas pomoc militarną dla rządu Hondurasu (18 mln dolarów w 2016 r.).

Prześladowani na całym świecie działacze i działaczki nie są jedynie obrońcami środowiska. Bardzo często reprezentują oni ludność rdzenną, która od setek lat żyła na terenach zagrożonych obecnie inwestycjami. W wielu regionach Ameryki Łacińskiej, Azji czy Afryki mieszkańcy ci nie mają dokumentów, które formalizowałyby ich prawo do ziemi, choć są jej prawowitymi użytkownikami od pokoleń. Podczas realizacji inwestycji ich głos rzadko brany jest pod uwagę. Jeśli ośmielają się stawiać opór, spotykają się z represjami, a nawet przemocą ze strony zarówno prywatnej ochrony wynajmowanej przez korporacje, jak też sił rządowych. Dlatego lokalni działacze, jak Berta Caceres, bronią nie tylko przyrody, ale również elementarnej sprawiedliwości oraz praw człowieka najbardziej marginalizowanych grup społecznych.

Dlaczego wiele osób gotowych jest ryzykować własne bezpieczeństwo i życie, aby powstrzymać inwestycje, które – jak często słyszymy - mają przynieść im pracę, rozwój i dobrobyt? Oczywista odpowiedź jest taka, że w większości przypadków lokalne społeczności nie tylko nie odnoszą korzyści z owych gospodarczych projektów, ale wręcz doświadczają z ich powodu ogromnych strat środowiskowych i społecznych. Natura, w której żyją zostaje zniszczona, często tracą prawo do swojej ziemi, dostęp do czystej wody, możliwość uprawy roli, hodowli zwierząt czy połowu ryb. Rzadko kiedy inwestycje zapewniają im długotrwałą pracę, bo zwykle potrzebni są wykwalifikowani robotnicy, których sprowadza się z innych krajów lub regionów. Wraz z nimi do lokalnych wiejskich społeczności często trafia alkohol, przemoc i prostytucja, co powoduje rozpad wspólnoty. Wiele jest przypadków grabieży ziemi i przymusowych wysiedleń. Rdzenna ludność z terenów typowo wiejskich nierzadko trafia do miejskich slumsów, gdzie nie jest w stanie zbudować sobie godnego życia.

Rosnący popyt globalnej gospodarki na surowce – paliwa kopalne, metale, minerały, drewno, olej palmowy i inne zasoby powoduje, że przypadków takich jest na świecie coraz więcej. Blisko 2 tysiące z nich dokumentuje akademicki projekt Environmental Justice Atlas. Wszędzie tam koszty gospodarczych inwestycji przerzucane są na lokalne społeczności, generując konflikty. Prawdziwy koszt rosnącej konsumpcji to również niesprawiedliwość i cierpienie dziesiątków, a może setek tysięcy ludzi na świecie.

Autorka jest ekspertką w Instytucie Globalnej Odpowiedzialności