Pierwsze sześć miesięcy roku na rynkach akcji skończyło się czytelnym sygnałem odwrotu kapitału z rynków wschodzących i powrotem na rynki rozwinięte. W istocie analogiczny proces miał miejsce również na rynkach walutowych oraz rynkach długu, które globalnie wzywają kapitał do powrotu na rynki bazowe. Bez wątpienia częścią procesu było również umocnienie dolara, które nie sprzyjało cenom akcji na giełdach takich, jak Brazylia, Chiny czy Turcja. W istocie przeciwko cenom akcji na wspomnianych rynkach grały też wzrosty napięcia politycznego np. w Brazylii czy Turcji.
Naprawdę jednak kluczem, który napędzał wzrosty cen akcji na rynkach rozwiniętych i spadki na rynkach wschodzących było przesuwanie kapitału, do którego wzywały nie tylko relatywnie gorsze perspektywy gospodarcze na rynkach wschodzących, ale również wzrosty cen akcji na giełdach takich, jak amerykańskie czy niemiecka a nawet francuska. Proste wyliczenie zmian indeksów od początku roku jasno wskazuje, iż kapitał uciekał z emerging markets zachęcany perspektywami i trendami giełd rozwiniętych. Symboliczna dla EM Bovespa oddała w 2013 roku 22 procent a szanghajski Composite spadł o 12 procent. Na minusie są indeksy giełdy w Seulu, Istambule czy Warszawie, gdy amerykańskie średnie chwalą się zwyżkami po kilkanaście procent a ważne europejskie po kilka procent.
W takim kontekście powstaje pytanie, czy kolejne sześć miesięcy będzie jednak powrotem kapitału na giełdy rynków wschodzących, czy też zwłaszcza Wall Street pomaszeruje dalej na północ i czytelnie zdystansuje inne indeksy światowe. Uwzględniając średnie roczne zwyżki indeksów w historii i fakt, iż od 1 stycznia S&P500 zyskał 12,6 procent, DJIA wzrósł o 13,8 procent a Nasdaq Composite o 12,7 procent potencjał na rok 2013 wydaje się być wyczerpany. Europa wygląda lepiej a mocne przeceny każą oczekiwać powrotu kapitału na giełdy emerging markets w poszukiwaniu okazji. Jednak trudno nie uznać faktu, iż perspektywy gospodarcze USA zmuszają do myślenia o scenariuszu, w którym Wall Street nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa
Uwzględniając fakt, iż rynek przekonany jest, iż hossa na rynku długu dobiegła końca a finał luzowania ilościowego w USA wręcz zmusza kapitał do przejścia na stronę ryzyka nikt nie będzie zaskoczony, gdy kolejne sześć miesięcy podwoi zwyżki indeksów. W istocie układ sił na rynku sygnalizuje, iż S&P500 może skończyć rok wzrostem sięgającym nawet 25 procent. W praktyce jednak trudno oczekiwać, by wzrost był równie łatwy, jak w pierwszej połowie roku. W czerwcu rynek wysłał sygnał, iż obawy związane z końcem QE3 w USA owocują wzrostem niepewności, kreują nastroje korekcyjne i podnoszą zmienność. Niemniej ostatni, wzrostowy tydzień sygnalizuje, iż po nerwowych reakcjach przychodzi uspokojenie a wchodzący do gry na korektach kapitał stosunkowo łatwo gasi nastrój paniki czy zwątpienia. Trudno zatem o lepsze wskazanie, iż w USA popyt ciągle gra pod wyższe wyceny w końcówce roku.