Czy bogactwo poprawia ludzki byt? Na to zadawane od tysięcy lat pytanie od 1974 roku próbuje się znaleźć odpowiedź empiryczną. Richard Easterlin rozpoczął wtedy dyskusję ekonomistów nad tym zagadnieniem, dowodząc, że nie widać wyraźnego związku między szczęściem a materialnym dobrobytem. Po latach para ekonomistów z University of Michigan podważyła te ustalenia.

Jeżeli świat nauki uzna ich wynik, w ekonomii szczęścia dojdzie do dramatycznego zwrotu. Rozwiązany zostanie bowiem tzw. paradoks Easterlina. Brał się on stąd, że wcześniejsze badania wskazywały na brak związku między subiektywnie rozumianym poczuciem szczęścia a poziomem gospodarczego rozwoju. Po przekroczeniu pewnego pułapu PKB na mieszkańca (szacowanego na ok. 10 tys. dolarów) dalszy wzrost nie łączył się z większym zadowoleniem obywateli. Z drugiej strony ekonomiści w modelach teoretycznych zakładają, że głównym źródłem użyteczności jest konsumpcja. Te dwa twierdzenia da się uzgodnić tylko w następujący sposób. Uczestnikom rynku z pozoru tylko wydaje się, że chcą więcej zarabiać, a tak naprawdę chcą mieć po prostu więcej niż inni. Ludzie masowo popadają więc w pułapkę hedonizmu – przeciętny człowiek poświęca swoją energię życiową na zdobywanie dóbr materialnych, które nie uczynią go szczęśliwszym, gdyż jego względna pozycja w społeczeństwie (z definicji) nie może się zmienić.

Ustalenia Easterlina i innych ekonomistów, którym udało się powtórzyć jego wynik, były powitane z aprobatą przez środowiska lewicowe. Domagano się, by w związku z tym rządy nie ogniskowały polityki gospodarczej wokół wzrostu PKB, a zamiast tego więcej uwagi poświęciły problemom nierówności, ochrony środowiska czy walki z wykluczeniem i dyskryminacją. Z drugiej strony brak związku między dobrobytem materialnym a szczęściem cieszył również środowiska religijnej prawicy, które podkreślały konieczność wyjścia poza wartości materialne ku innym ludziom i Bogu. Oczywiście odkrycie dodatniej korelacji między zadowoleniem z życia a poziomem bogactwa nie stoi w sprzeczności ani z lewicowością, ani z religijnością, ale wymusza nieco większe wyrafinowanie argumentacji.

O ile użyta w badaniu zmienna PKB per capita nie budzi większych wątpliwości, o tyle warto napisać, czym jest szczęście, tak jak je rozumieją ekonomiści. W badaniu Gallup World Poll respondenci odpowiadają na następujące pytanie: „Wyobraź sobie drabinę, której stopnie ponumerowane są od zera na dole do dziesięciu na górze. Powiedzmy, że ostatni szczebel drabiny reprezentuje najlepsze możliwe życie dla ciebie, a szczebel najniższy życie najgorsze. Na którym szczeblu drabiny masz poczucie, że stoisz teraz?”. Uzyskaną odpowiedź (w skali 0-10) można więc porównać pomiędzy 122 krajami, które uczestniczyły w badaniu. Jak prezentują się wyniki?

Najszczęśliwsze kraje są również najbogatsze – na czele stawki są m.in. Dania (najwyższa wartość – prawie 8), Kanada, USA, Nowa Zelandia, Izrael, Luksemburg i Katar. Nieco zastanawiający jest trzeci najlepszy wynik Wenezueli. Polska jest mniej więcej w środku skali (ok. 5,5) –

Polacy okazali się mniej szczęśliwi od większości mieszkańców Europy Zachodniej, w tym m. in. Niemców (ok. 7) czy Francuzów (ok. 6,5). W całej próbie zmienność dochodu per capita wyjaśnia ponad połowę zmienności poziomu subiektywnej szczęśliwości pomiędzy krajami. Co ważne zależność między logarytmem dochodu a poczuciem szczęścia jest stabilna niezależnie od poziomu PKB. Oznacza to, że wzrost dochodu z $1000 do $2000 powoduje ten sam przyrost szczęścia co wzrost z $10 000 do $20 000. Każda złotówka dla bogatego jest warta mniej, ale procentowe zmiany biedni i bogaci odczuwają tak samo.

Opisany przed chwilą wynik nie jest aż tak nowatorski i nie dowodzi jeszcze jednoznacznie, że to absolutny poziom bogactwa jest źródłem poczucia szczęścia, a nie są nim różnice między krajami. Obywatele Luksemburga mogą przecież być średnio szczęśliwsi dzięki temu, że prawie wszyscy inni są od nich mniej zamożni. To, na czym polega przełomowość badania przeprowadzonego przez parę ekonomistów Betsey Stevenson i Justina Wolfersa, jest powtórzenie rezultatów w nieco innym badaniu.

Jeżeli bowiem jest tak, że obywatele bogatszych krajów są szczęśliwsi dlatego, że ludzie w biedniejszych krajach są biedniejsi, samopoczucie biednych ludzi w bogatym kraju powinno być gorsze niż bogatych w biednym. Tak jednak nie jest – związek między zamożnością a poczuciem szczęścia jest, średnio rzecz biorąc, identyczny także wewnątrz badanych krajów. Tę interpretację potwierdza też badanie ewolucji poczucia szczęścia w czasie w ramach jednego kraju – wraz z rozwojem gospodarczym wszystkich badanych krajów Europy Zachodniej (wyłączywszy Belgię) rośnie zadowolenie z życia. Podobny wynik otrzymano w Japonii, kłopot za to był z USA. Tam jednak, choć doszło przez ostatnie trzydzieści lat do znaczącego wzrostu dochodu na mieszkańca, bardzo pogłębiły się nierówności, przez co konsumpcja przeciętnego Amerykanina wzrosła jedynie w niewielkim stopniu. Nie zaprzecza to więc w żadnym razie związkowi między szczęściem a dochodem.

Przez ekonomiczny mainstream ekonomia szczęścia nie zawsze traktowana jest poważnie. Prawdopodobnie jednym z powodów było to, że dotychczas jej ustalenia szły nieco pod prąd zasadniczym tezom, na jakich zasadza się ta nauka. Spodziewam się więc, że niedługo się to zmieni i zainteresowanie badaczy ekonomią szczęścia mocno wzrośnie. Myślę też, że opisany tu wynik będzie bardzo często wykorzystywany w debatach nad polityką gospodarczą, gdyż Stevenson i Wolfers dali orędownikom reform zmierzających do przyspieszenia tempa wzrostu poważny oręż do ręki. Ci mogą teraz powiedzieć swoim oponentom: stoicie na drodze ludzkiego szczęścia. A co najmniej poczucia szczęścia. Bo to chyba jednak jest różnica.

Maciej Bitner