Bank Japonii nie zawiódł nowego premiera Japonii. Mamy kolejną ekspansję, ale jednocześnie słowa szefa Banku, który tonuje oczekiwania. Posiedzenie może zatem być okazją do realizacji zysków na bardzo rozgrzanych rynkach. Dziś trochę danych z USA, głosowanie w Kongresie i we włoskim Senacie.

10 bilionów, czyli kompromisowe rozwiązanie

Bank Japonii nie zaskoczył – rozluźnił politykę pieniężną, decydując się na rozszerzenie programu zakupu aktywów o 10 bilionów jenów (łącznie do 76 bilionów jenów). To pewnego rodzaju salomonowe rozwiązanie. Z jednej strony mamy ekspansję, co pozwala BoJ odeprzeć zarzuty zwycięskiej partii LDP. Z drugiej strony BoJ już wcześniej rozszerzał program o 5-10 bln JPY, tak więc bank zachował twarz, stwarzając przynajmniej pozory niezależności.

Dla rynków takie rozwiązanie jest najmniej konkretne, pozostawia ono możliwość zrealizowania się różnych scenariuszy – zarówno oportunizmu ze strony BoJ, jak i rzeczywiście przyspieszenia ekspansji monetarnej. Konferencja po posiedzeniu nakazuje oczekiwać, iż do kwietnia polityka Banku nie zmieni się znacząco. Prezes Shirakawa mówił na niej, że jakkolwiek ekspansja jest potrzebna, nie jest jedynym remedium na ożywienie, że rząd ma swoją część zadania do odrobienia (deregulacja), że Bank nie może pozwolić aby w wyniku ekspansji doszło do niepożądanych zjawisk ubocznych, a wyższa inflacja jest pożądana, gdy towarzyszy jej zdrowy wzrost gospodarczy.

Mówiąc krótko, Shirakawa dał do zrozumienia, iż nie wystarczy dodrukować więcej pieniądza, aby wyprowadzić Japonię na ścieżkę wzrostu. Dlatego też taka postawa sprzyja scenariuszowi korekty na parach z jenem (szczególnie, iż od strony technicznej testujemy tam wyraźne opory). Należy jednak pamiętać, iż kadencja szefa BoJ (jak i dwóch wiceprezesów) kończy się w kwietniu, a to Abe będzie powoływał ich następców. Temat zatem szybko wróci.

Jednocześnie wysoki rangą przedstawiciel LDP zapowiedział, iż partia przedstawi swój program gospodarczy w połowie stycznia.

Amerykańskie przepychanki, dziś głosowanie…

Dziś izba niższa amerykańskiego Kongresu głosować będzie nad ustawą przedłużającą ulgi podatkowe dla osób o dochodzie rocznym poniżej miliona dolarów. Nie, to nie kompromis ws. klifu fiskalnego. To zagrywka Republikanów, którzy w tej izbie mają większość, a to tam rozpoczyna się procedura legislacyjna. W przypadku przegłosowania takiej ustawy (co wcale nie jest pewne, gdyż część Republikanów nie chce się zgodzić na jakiekolwiek podwyżki podatków) Republikanie postawią prezydenta i Demokratów w niewygodnej pozycji. Jeśli Senat (kontrolowany przez Demokratów) odrzuci ustawę (tak zapewne się stanie), a do innego kompromisu nie dojdzie na czas, Republikanie winą obarczą Demokratów.

Ci nie godzą się na republikańską propozycję, gdyż ta przyniosłaby tylko umiarkowany wzrost dochodów (ok. 400 mld USD w ciągu 10 lat z sumy ponad 2 bilionów, które trzeba zaoszczędzić) i proponuję próg 400 tys. USD (wcześniej 250 tys.). Wydaje się zatem, iż głosowanie jest taktyką negocjacyjną i ostatecznie dojdzie do przyjęcia ustawy z progiem pomiędzy 400 a 1mln USD. Kluczowe będzie to w jaki sposób znalezione zostaną pozostałe pieniądze. Cięcia bieżących wydatków przełożyłyby się najbardziej niekorzystnie na krótkoterminowy wzrost gospodarczy.

…i trochę danych

Dziś w USA opublikowanych będzie kilka figur makroekonomicznych. O 14.30 poznamy tygodniowe dane z rynku pracy i finalny odczyt PKB za trzeci kwartał, o 16.00 dane o sprzedaży domów na rynku wtórnym. Po tych publikacjach jednak wiadomo czego (mniej więcej) można się spodziewać. Sporą niewiadomą jest natomiast indeks Fed z Filadelfii, który odnotował mocny spadek przed miesiącem. Rynek oczekuje bardzo dużego odbicia (z -10,7 do -2,2 pkt.), ale przypomnijmy, iż takie odbicie nie zmaterializowało się w przypadku wskaźnika Fed z Nowego Jorku. Dane mogą okazać się zatem pewnym ostrzeżeniem dla bardzo optymistycznie nastawionych inwestorów na rynkach akcji.

dr Przemysław Kwiecień