Wyjście głównych indeksów na rekordowo wysokie poziomy na poniedziałkowej sesji przywiodło na myśl rajd Świętego Mikołaja. Późniejsze cofnięcie się rodzi obawy, że nie obędzie się bez przeszkód.

Pierwszą grudniową sesję europejskie byki zaczęły umiarkowanie odważnie. Po wzroście wskaźnika PMI, sygnalizującym szanse na poprawę w chińskiej gospodarce, zaczęły badać grunt pod zwyżkę. Po kilku godzinach dreptania kilka dziesiątych procent powyżej piątkowego zamknięcia, przystąpiły do bardziej zdecydowanych działań. W ich wyniku CAC40 i DAX znalazły się na poziomach najwyższych od lipca-sierpnia 2011 r. Rajd, choć niezbyt dynamiczny i prowadzony bez euforii, trwał aż do pojawienia się niekorzystnych danych zza oceanu. Wówczas w ciągu kilkudziesięciu minut skala zwyżki stopniała i indeksy znalazły się w punkcie wyjścia, czyli w okolicach poziomu otwarcia. To cofnięcie nie robi dobrego wrażenia, ale nie przekreśla szans na kontynuację ruchu w górę i na kolejne rekordy.

Tym co powstrzymało zapał kupujących była informacja o nieoczekiwanym spadku wskaźnika ISM amerykańskiej przemysłu do 49,5 punktu, a więc poziomu sygnalizującego negatywne tendencje. To jednocześnie wartość najniższa od ponad trzech lat. To podziałało na przyzwyczajonych już do lepszych informacji Amerykanów jak kubeł zimnej wody. Trzeba też jednak przyznać, że wielkiej reakcji na Wall Street nie spowodowało. Początkowa zwyżka indeksów, sięgająca 0,4-0,5 proc. szybko stopniała, ale przez kilka godzin nie było widać wielkiej chęci do spadków. Pojawiły się one pod koniec sesji, a ich zasięg nie był zbyt poważny. Dow Jones i S&P500 straciły po niecałe 0,5 proc. Do pogorszenia się nastrojów prawdopodobnie przyczyniły się także obawy związane z szansami na porozumienie w sprawie klifu fiskalnego.

Nasz rynek zachowywał się podobnie, jak główne giełdy europejskie. Wypada jednak zwrócić uwagę na kilka kwestii. Skala pogorszenia się nastrojów w końcówce handlu była znacznie mniejsza, niż w Paryżu, czy Frankfurcie. To zjawisko należy ocenić pozytywnie, choć może mieć swoje "korekcyjne" konsekwencje na początku dzisiejszej sesji. Zwyżka obejmowała większość blue chips, jednak była niewidoczna w segmencie małych i średnich firm. Po trzecie, wzrostowi nie towarzyszyły zwiększone obroty, a stawka liderów nie wskazuje na obecność inwestorów zagranicznych. Fakt, że atak na poziom 2450 punktów nie nastąpił "z pierwszego uderzenia" nie stanowi dla byków ujmy, a może wręcz świadczyć o ich rozwadze. Układ sił może być bardziej klarowny po dzisiejszej sesji. We wtorek nie ma istotnych danych makroekonomicznych, a te które mogą się pojawić dotyczą kwestii już dobrze znanych, czyli Grecji i Hiszpanii. "Rynek" będzie więc mógł zademonstrować swoje zamiary w sposób "niezakłócony detalami".

Ranek przynosi jednak interesującą rozbieżność między lekko tracącymi na wartości kontraktami na indeksy amerykańskie, a nieznacznie zwyżkującymi pochodnymi na wskaźniki europejskie.

Roman Przasnyski