Tak najkrócej można skwitować zachowanie WIG20 w trakcie wtorkowej sesji. Zbliżenie się wskaźnika do szczytu to w dużej mierze zasługa miedziowego kombinatu. Podobnie jak późniejsze cofnięcie się indeksu.

Po wtorkowej sesji europejskich inwestorów trudno uznać za zdecydowanych w swych działaniach. Zmiany indeksów na większości parkietów miały symboliczny charakter. Najlepszym przykładem były Paryż i Warszawa, gdzie skala zwyżki liczona była w setnych częściach procenta. Entuzjazmu po batalii w sprawie Grecji nie było widać nigdzie, także w Atenach, gdzie wskaźnik zyskał zaledwie 0,3 proc., a przez sporą część dnia przebywał pod kreską. Mimo całej litanii wątpliwości i zastrzeżeń, jakie pojawiały się już wobec przyjętych rozwiązań, ich przyjęcie przez rynki finansowe było wyjątkowo chłodne. Teraz na horyzoncie nie widać czynnika, który mógłby pobudzić byki do działania. Poza klifem i Świętym Mikołajem.

Na Wall Street przeważa niepokój związany z tym pierwszym. Skala obaw, mierzona zmianami indeksów nie jest znacząca, ale do podgrzania atmosfery niewiele potrzeba. Przez sporą część sesji wskaźniki, podobnie jak w Europie, niemal nie zmieniały swej wartości. Pod koniec dnia niedźwiedzie przycisnęły nieco mocniej. Dow Jones spadł o 0,7 proc., a S&P500 stracił 0,5 proc., schodząc poniżej 1400 punktów. Wystarczyła wypowiedź jednego z senatorów Demokratów, który stwierdził, że postęp w dochodzeniu do porozumienia jest niewielki. Cała seria dobrych danych makroekonomicznych, która już wcześniej nie wzbudziła optymizmu, stała się w jednej chwili nieistotnym wspomnieniem.

Mimo niewielkich zmian, na naszym rynku trudno było mówić o nudzie. Wskaźnik szerokiego rynku wyznaczył bowiem swoje dwunastomiesięczne maksimum. Do podobnego osiągnięcia niewiele zabrakło indeksowi średnich firm. Najwięcej emocji dostarczył jednak WIG20. W ciągu dnia znalazł się bowiem o ułamki punktu od szczytu z 14 września, biorąc pod uwagę wartości osiągnięte w trakcie sesji. Wyżej jest już szczyt z 31 sierpnia 2011 r. (2451 punktów), czyli symboliczne górne ograniczenie kilkunastomiesięcznego trendu bocznego. Cofnięcie się indeksu w końcowej części sesji do 2407 punktów dobrego wrażenia nie zrobiło, choć na razie nie ma się czym nadmiernie przejmować. To głównie efekt nieco chyba przesadnej reakcji kursu akcji KGHM na obniżenie rekomendacji przez analityków Citigroup. Dalsze losy naszego rynku zależeć będą nie tyle od notowań jednej spółki, ile od sytuacji na głównych giełdach.

Ta zaś może być nienajlepsza. Poza znanymi już zagrożeniami i obawami, pojawiła się kolejny czynnik, który szczególnie psuć może atmosferę na rynkach wschodzących. Agencja Fitch ścięła rating Argentyny do niemal śmieciowego, wskutek wyroku amerykańskiego sądu nakazującego jej zapłatę 1,3 mld dolarów swoim wierzycielom. Na pół godziny przed końcem handlu Nikkei tracił 1,2 proc., a w Szanghaju i Hong Kongu indeksy zniżkowały po niemal 1 proc. Kontrakty na amerykańskie i europejskie indeksy spadały po 0,1-0,2 proc.

Roman Przasnyski