Choć Ben Bernanke nie obiecał inwestorom skupu obligacji, indeksy giełdowe na całym świecie wzrosły. Inwestorzy głęboko wierzą, że pogorszenie gospodarcze wywoła bankierów do tablicy.

Przewodniczący Fed nie powiedział właściwie nic nowego - Fed zajmie się skupem obligacji, jeśli okoliczności będą tego wymagały. Choć nie ma w tym obietnicy natychmiastowego wdrożenia QE3, inwestorom bardzo odpowiada ta retoryka. Podobnie jak wcześniejsze słowa Margio Draghiego, który zapewnił, że ECB "zrobi wszystko co możliwe" dla ratowania strefy euro.

Choć od czasu tej deklaracji Draghi nie zrobił nic więcej, rynki są święcie przekonane, że w razie potrzeby ECB wkroczy do akcji. W istocie deklaracje ECB i Fed dają bowiem świetne alibi inwestorom - jeśli stan gospodarki się pogorszy, wkroczą banki centralne i wyciągną ich z tarapatów, zapewne da się przy okazji sporo zarobić. Jeśli w gospodarce nastąpi natomiast poprawa, akcje są dziś bardzo tanie. Jedyny scenariusz, w którym inwestorzy nie zarabiają (ale też niewiele tracą) to utrzymanie status quo. Identyczną logiką kierować musieli się dziś inwestorzy w Azji.

Choć indeks PMI dla sektora produkcji spadł poniżej 50 pkt po raz pierwszy od dziewięciu miesięcy według miar rządowych i do najniższego poziomu od marca 2009 r. według HSBC i Markit Indeks, giełdy w Azji zwyżkowały w drugiej części dnia, ponieważ inwestorzy są przekonani, że takie osłabienie danych musi pociągnąć za sobą nowe pakiety stymulacyjne dla chińskiej gospodarki. Na godzinę przed końcem sesji Shanghai Composite zyskiwał 0,7 proc., a Hang Seng 0,4 proc. Natomiast na minuty przed końcem notowań Kospi zyskiwał 0,3 proc., Nikkei tyle samo tracił. Wiadomo, że dla tych krajów chińskie pakiety stymulacyjne nie byłyby tak korzystne.

Obserwatorzy chińskiej gospodarki przypominają jednak, że w październiku dojdzie do rotacji na szczycie chińskiej partii komunistycznej i do tego czasu decyzje o pakietach stymulacyjnych mogą nie zapaść, ponieważ będą one przedmiotem troski nowej władzy. Chiński optymizm może okazać się więc krótkotrwały, w przeciwieństwie do skutków gospodarczych widocznego spowolnienia. W Europie inwestorzy także narażeni są na rozczarowanie odczytami PMI dla sektora produkcji, które poznamy dziś rano.

Rynki są do pewnego stopnia uodpornione na negatywne odczyty za sprawą wstępnych danych oraz oczywiście serii rozczarowań w poprzednich miesiącach. Ale warto przypomnieć, że Europa nie myśli o żadnych pakietach stymulacyjnych. Gra toczy się o utrzymanie strefy euro w jednym kawałku, na naprawę gospodarki pieniędzy nie ma (na szczęście). W czwartek odbędzie się posiedzenie ECB i inwestorzy bardzo chcieliby usłyszeć więcej konkretów na temat skupu obligacji Włoch i Hiszpanii.

Ponieważ jednak Margio Draghi wypowiadał się ostatnio pozytywnie o postępach Włoch, zaś w przypadku Hiszpanii może zechcieć wywołać wzrost rentowności obligacji, aby przypomnieć rządowi, do kogo należy obowiązek przeprowadzenia reform, rynki mogą obejść się smakiem. Chyba, że wystarczy im ta sama deklaracja, którą Draghi i Bernanke składają od jakiegoś czasu. Jeśli chodzi o nasze podwórko, to piątkowy, imponujący wzrost WIG20 (zwłaszcza w ujęciu dolarowym, gdzie sięgnął 2,8 proc.) niczego niestety nie zmienia. Indeks dotarł na skraj luki bessy. Musi przeskoczyć na 2280 pkt, żeby piątkowy wysiłek nie został zmarnowany. A na to dziś się nie zanosi.

Emil Szweda