Na własnej skórze odczułem ułomność ochrony konsumenta na wspólnym unijnym rynku.
Tak, tytuł nie myli. Dotychczas mówiliśmy „pewny jak w ruskim banku”.
Z tej racji, że często pomieszkuję sobie w Grecji, naturalne było otwarcie tam rachunku w jednym z największych banków, co stało się około 10 lat temu. Ponieważ tam nie zarabiam pieniędzy, a jedynie je wydaję, oczywiste i bezpieczne zdawało się (piszę to w czasie przeszłym) przetransferowanie pieniędzy z banku polskiego do greckiego. A więc w sposób absolutnie transparentny, bo i pieniądze zarobione w Polsce były po wypełnieniu wszystkich obowiązków w stosunku do polskiego fiskusa.
Okazało się jednak, że nie mogę tymi pieniędzmi w żaden sposób dysponować, czyli wypłacić, przekazać na inne konto w Grecji, przelać z powrotem do macierzystego banku w Polsce. Możecie sobie państwo wyobrazić szok, jaki przeżyłem. Próbowałem dowiedzieć się, co jest powodem tak nagłego i drastycznego podejścia i dowiedziałem się, że w zasadzie nic. Nic nagłego się nie wydarzyło, ale w ogóle się wydarzyło. Przedstawiciele banku stwierdzili mianowicie, że w ciągu ostatnich 10 lat zmieniło się prawo (nie wyjaśniono mi jakie), co powoduje, iż nie dopełniłem szeregu obowiązków wymaganych w Grecji. Problem mój można rozwiązać jedynie wówczas, gdy wypełnię wszystkie obowiązki, jakie w banku nałożono na klienta.
No tak, ale skąd miałem wiedzieć, że zmieniło się prawo w jakiś sposób, gdy bank nigdy mnie o tym nie zawiadomił, nawet po grecku i malutkim drukiem. Czyli nie zrealizował obowiązku informacyjnego, jaki obowiązuje w stosunkach konsument – bank, czyli duży przedsiębiorca.
No to w takiej sytuacji, gdy bank nie wywiązał się ze swoich obowiązków w stosunku do klienta, a przecież takie wynikają chociażby z przepisów dyrektywy Rady 93/13/EWG z 5 kwietnia 1999 r. w sprawie nieuczciwych warunków w umowach konsumenckich, miałem ponosić negatywne konsekwencje. Wydawało mi się oczywiste, że do prawa greckiego implementowano tę dyrektywę i znajduje się w nim odpowiednik art. 3841 polskiego kodeksu cywilnego. I miałem rację, gdyż reguluje tę kwestię art. 2 ust. 7 lit. e greckiej ustawy 2251/1994 (Dz.Urz. 191A z 16 listopada 1994 r.).
Zaczęto machać mi przed nosem regulaminem banku, czyli postacią wzorca umownego, który zawiera usystematyzowany zbiór postanowień określających treść umowy, stanowiąc gotowy standard do wykorzystania przez strony. Pamiętać jednak należy, że wzorzec wydany w czasie trwania stosunku umownego o charakterze ciągłym wiąże drugą stronę, jeżeli m.in. został jej doręczony. Co do zasady, jeżeli posługiwanie się regulaminem jest zwyczajowo przyjęte, wiąże on także wtedy, gdy druga strona mogła się z łatwością dowiedzieć o jego treści. Ale nie dotyczy umów zawieranych z udziałem konsumentów, czyli moim.
Niestety wszystko dalej odbywało się jak w greckim banku. Po moim wywodzie dotyczącym nieprawidłowości działań banku stwierdzono, że być może będzie możliwe dysponowanie moimi – nie moimi pieniędzmi po spełnieniu szeregu warunków. Problem polegał na tym, że byłem w Grecji trzy dni i w żaden sposób, także uwzględniając sposób pracy w Grecji, nawet przy pomocy moich greckich przyjaciół, nie byłbym w stanie sprostać stawianym wymaganiom. Poniżej przedstawię listę dokumentów, jakich ode mnie zażądano w języku greckim, a więc po odpowiednim tłumaczeniu. Okazuje się, że lista taka obowiązuje również przy otwieraniu rachunku bankowego oraz np. przy uruchomieniu bankowości internetowej, co było głównym powodem mojej wizyty w banku. Kolejność wymogów jest przypadkowa, jak również nie usłyszycie państwo moich komentarzy na oczekiwania banku. Ani w języku polskim, ani w greckim, gdzie w najczęściej używanym przekleństwie akcent pada na „i”.
Oto lista:
1) rachunek za telefon z Polski (a co w takim razie, gdy nie mam telefonu albo jest to telefon „firmowy”?),
2) rachunek za telefon w Grecji (pytanie, co oczywiste, jak wyżej),
3) rachunek za prąd w Grecji (po co, skoro rozliczam się za niego za pośrednictwem tego banku),
4) dowód, że płacę rachunki za prąd w Polsce,
5) potwierdzony urzędowo numer identyfikacji podatkowej w Polsce,
6) numer podatkowy w Grecji,
7) deklaracja podatkowa z Grecji,
8) deklaracja podatkowa z Polski za ostatni rok potwierdzona przyjęciem przez Ministerstwo Finansów,
9) dowód przekazania środków z banku w Polsce (jakby nie było to widoczne w systemie przelewów) i że pochodzą z mojego konta,
10) potwierdzenie mojego wykształcenia.
Nie pamiętam, czy było jeszcze coś pod numerem 11, chyba rachunek za internet. Z całej listy, w czasie krótkiego pobytu, nr 6 i 7 były najprostsze do wykonania. No i oczywiście łatwo było z paszportem.
Mam nadzieję, że po przeczytaniu ww. listy docenimy polski system bankowy i to, w jak prosty sposób jesteśmy obsługiwani przy otwarciu rachunku. Nie mam wątpliwości, że również byłoby tak w przypadku obywatela Grecji.
To jednak nie był koniec moich problemów, bo musiałem jeszcze podpisać oświadczenie dotyczące greckiego RODO i oświadczenie, że z powodu ewentualnego zwrotu środków zobowiązuję się do rozliczenia podatkowego w Polsce. Bowiem zdaniem bankowców greckich może powstać po mojej stronie obowiązek podatkowy, również gdy płacę sam sobie, a raczej zwracam pieniądze sam sobie, które „wypłynęły” ode mnie kilka dni wcześniej. Ponieważ na moim koncie będzie „incom”, to taka sytuacja może mieć miejsce, a moi greccy bankowcy bardzo się martwią o polski system podatkowy. To nic, że wcześniej nie był incom, tylko wypływ tych samych środków.
Wbrew tytułowi felieton ten ma związek z prawem, bo to ono jest regulatorem nie tylko naszego, polskiego rynku wewnętrznego, ale tych „zewnętrznych”, a przecież połączonych wspólnym rynkiem Unii Europejskiej. Pokazuje on w praktyce rzeczywistą ochronę konsumenta w kontakcie z dużym bankiem i pewną słabość tej ochrony. A przecież wszyscy martwiliśmy się sytuacją w Grecji sprzed paru lat, gdy kryzys zmiótł z powierzchni prawie wszystko co „się rusza”. Fiskalizm osiągnął szczyty, a pensje i emerytury zmalały.
Martwienie się o Grecję wydaje się mniejsze z powodu skuteczności – w odróżnieniu od innych krajów południa – w walce z koronawirusem. Jednak to, co mnie się przytrafiło, jest pewnym zmartwieniem, gdy wyobrazimy sobie inwestora, który przybył do Grecji i chce otworzyć rachunek bankowy. A przecież często musi to uczynić, choćby ze względu na kontrolę przepływów finansowych między krajami, nawet UE. Nie chodzi więc tylko o wielkie inwestycje, ale również te drobniejsze jak zakup nieruchomości w ukochanej dla wielu Grecji. Mojej też. Ale poziom mojej wyrobionej już niestety wyrozumiałości dla urzędów greckich (o tym nie będę pisał) po prostu nie wytrzymał. Odkładanie coś ad kalendas graecas to normalne. Na przykład, gdy umówiłem się z monterem na środę, a ten do wieczora nie przybył, zadzwoniłem by usłyszeć, że owszem tak umówiliśmy się na środę, tylko nie ustaliliśmy na którą.
W moim opowiadaniu muszę wspomnieć o ludziach, którzy wiedząc, że unoszę się w oparach nonsensu prawnego, robili wszystko, aby mi pomóc. Ale cóż, system ich ograniczał. Ale udając Greka, rozwiązaliśmy w końcu (po dwóch dniach) problem, jakby system nie istniał. Udaliśmy, że dokumenty potrzebne istnieją i są w banku.
Doceńmy więc to, co mamy, a Grecy niech dalej udają Greka. To czasem nam pomaga.