Maj przyniósł tąpnięcie sprzedaży obligacji detalicznych Skarbu Państwa i najlepszą od ponad dwóch lat sprzedaż funduszy inwestycyjnych.
/>
Po historycznym rekordzie w kwietniu, gdy udało się sprzedać obligacje detaliczne za ponad 5,4 mld zł, Ministerstwo Finansów w maju znalazło chętnych na papiery warte niecałe 886 mln zł. Wyraźnie widać efekt decyzji MF o radykalnym obniżeniu oprocentowania, dla przykładu odsetki od dwuletnich obligacji spadły z 2,1 proc. w kwietniu do 1 proc. w majowej ofercie. Decyzja o zmianie została ogłoszona pod koniec kwietnia, co wywołało wówczas run na obligacje.
‒ Kto miał zamiar zainwestować w dług Skarbu Państwa, przyspieszył decyzję i zrobił to w kwietniu, by załapać się jeszcze na wyższe oprocentowanie – mówi Jarosław Sadowski, analityk firmy doradczej Expander. Tak tłumaczy słabe wyniki sprzedaży w maju. Jego zdaniem z tego właśnie powodu wyniki sprzedaży obligacji w czerwcu też mogą być słabe. Chyba że pod koniec miesiąca MF znów obniży oprocentowanie w lipcowej ofercie. To może przyciągnąć niezdecydowanych.
‒ Dziś oprocentowanie trzymiesięcznej obligacji, choć niskie, bo na poziomie 0,5 proc., nadal wygląda lepiej, niż oferta lokat o podobnych terminach w największych bankach. Jeśli ktoś nie szuka bankowych promocji, gdzie zwykle oprocentowanie jest wyższe, tylko zależy mu na bezpieczeństwie, to obligacja nadal będzie godna uwagi. Zwłaszcza gdybyśmy mieli powtórkę z kwietnia, czyli zapowiedź obniżki odsetek – mówi Jarosław Sadowski.
Eksperci zwracają jednak uwagę, że lokaty bankowe czy obligacje Skarbu Państwa nie tylko nie dają realnego zysku (inflacja jest wyższa od oprocentowania), lecz także nominalnie jest on bardzo niski. Według danych Narodowego Banku Polskiego już w kwietniu oprocentowanie lokat dłuższych niż trzy miesiące po raz pierwszy w historii spadło poniżej 1 proc.
Nic dziwnego, że uwagę inwestorów zaczął ponownie przyciągać rynek kapitałowy, który wychodzi z marcowego załamania. Przez ostatnie trzy miesiące WIG-20, który odzwierciedla notowania 20 największych spółek na warszawskiej giełdzie, zyskał ponad 30 proc. Wzrost zainteresowania drobnych inwestorów widać w wynikach sprzedaży jednostek uczestnictwa funduszy inwestycyjnych. W maju sprzedaż netto (czyli różnica między napływającym kapitałem a wartością środków wycofywanych z funduszy) wynosiła prawie 1,6 mld zł. To najwięcej od marca 2018 r. Zainteresowaniem cieszą się przede wszystkim fundusze akcji i mieszane, które zanotowały – już drugi miesiąc z rzędu ‒ dodatni bilans przepływów na poziomie 1 mld zł.
Małgorzata Rusewicz, prezes Izby Zarządzających Funduszami i Aktywami, ocenia, że nerwowość, jaką widzieliśmy na rynku w marcu, bezpowrotnie minęła, rządowe tarcze – antykryzysowa i finansowa – pomogły ustabilizować sytuację, a uspokajająco na inwestorów działają też rewizje prognoz ekonomistów wskazujących, że recesja nie musi być tak głęboka, jak wcześniej oczekiwali.
‒ Dlatego wierzę, że zmieni to sposób myślenia wielu osób i spowoduje większe zainteresowanie oszczędzaniem długoterminowym, do czego są predestynowane fundusze inwestycyjne – ocenia prezes IZFiA.
Ale rynek funduszy czeka bardzo długi marsz, by odbudować swoją pozycję do czasów przedpandemicznych. Wartość aktywów w maju co prawda wzrosła o 5,1 mld zł, do 243,3 mld zł, ale przed kryzysem było to 268,4 mld zł.
Przemysław Kwiecień, główny ekonomista Domu Maklerskiego XTB, zwraca uwagę, że zjawisko nagłego wzrostu zainteresowania drobnych inwestorów rynkiem kapitałowym ma dobre i złe strony. Dobra jest taka, że wchodzą oni na rynek w momencie, w którym się on dopiero podnosi. A zła – że może brakować im doświadczenia i będą nerwowo reagować, gdy dojdzie do korekty.
‒ Na świecie określa się to mianem „robinhood rally”, od nazwy aplikacji dla inwestorów indywidualnych. U nas jest podobnie, mamy masę nowych ludzi, którzy wchodzą na giełdę. Byłoby niedobrze, gdyby wśród nich przewagę mieli ci, którzy dziś traktują taką inwestycję jako pozbawioną ryzyka – mówi Kwiecień.
‒ Inwestorzy kupują akcje nie zawsze dlatego, że uważają to za dobrą inwestycję, tylko dlatego, że stopy procentowe są bliskie zera. Do tego coraz więcej jest informacji o wzrostach na giełdach, co dodatkowo przyciąga uwagę. W efekcie to także może prowadzić do niezdrowego rynku – mówi Przemysław Kwiecień.