Obniżki stóp procentowych nie były potrzebne, gdyż osłabiły zaufanie Polaków do własnej waluty – mówi Kamil Zubelewicz, członek Rady Polityki Pieniężnej.
Ile wyniesie tegoroczna recesja? Rząd zakłada spadek PKB o 3,4 proc. To dużo czy mało?
Każdy scenariusz ze spadkiem do 5 proc. będzie optymistyczny. W Szwecji, w której nie ograniczano aktywności ludności, miesiąc temu zakładano, że gospodarka spadnie jedynie o 4 proc. PKB w USA spadł w I kwartale o prawie 5 proc. Trudno jednak cokolwiek poważnie prognozować, jeżeli nie są znane daty kolejnych etapów znoszenia ograniczeń administracyjnych ani nie widać spadku liczby nowych zachorowań czy hospitalizacji. Dane medyczne nie nastrajają ludzi optymistycznie.
Patrząc na to z punktu widzenia głównego celu polityki pieniężnej, czyli utrzymania stabilności cen, kryzys chyba trochę pomaga, bo zdusi rosnącą ostatnio inflację. Czy ten wskaźnik znajdzie się przed końcem roku w pobliżu celu inflacyjnego NBP, czyli 2,5 proc.? I co w kolejnych kwartałach? Niektórzy ekonomiści spodziewają się nawet przejściowej deflacji na początku przyszłego roku.
Kryzys i sposób zarządzania nim mogą mieć paradoksalny skutek, który rodzi spore wyzwanie metodyczne. Inflacja będzie w najbliższych latach prawdopodobnie zaniżona z przyczyn metodycznych. Ten problem będzie dotyczyć wszystkich gospodarek. Choć ludność wyraźnie odczuje wzrosty cen, to ogłaszane dane mogą wskazywać nawet na ich spadek. Tu także prognozowanie konkretnych wielkości przy braku realistycznych planów byłoby zbyt ryzykowne. Wiadomo natomiast, że w polskiej gospodarce, w której i tak obserwowaliśmy wewnętrzną presję inflacyjną, pojawia się wzrost ilości pieniądza i spadek produkcji. To dodatkowe czynniki proinflacyjne, które kryzys tylko czasowo może tłumić.
Jakie będą główne czynniki obniżające inflację, a które będą ją podbijać?
W kierunku spadku przeciętnego poziomu cen dóbr konsumpcyjnych będą oddziaływały obniżki cen ropy, możliwe wzrosty dostaw energii elektrycznej z zagranicy, gwałtowne spadki popytu na usługi i niektóre towary, np. ubrania, i generalnie obniżki marż. Poważne problemy mogą dotyczyć wynajmu nieruchomości. W kierunku wzrostu będzie oddziaływać ograniczanie produkcji, a więc zmniejszenie podaży, dodatkowe transfery do ludności i wzrost popytu na niektóre towary, np. żywność, środki higieny czy spirytus. Zwiększy się też zapewne popyt na niektóre usługi, np. transportowe.
Jakie są pańskie przewidywania, jeśli chodzi o sytuację na rynku pracy? Czy wzrost bezrobocia będzie trwały? Jakiej stopy bezrobocia możemy się spodziewać na koniec roku i w średnim terminie?
Na rynku pracy dojdzie do trzech zmian. Po pierwsze, część osób straci pracę na dłuższy czas i bez obniżek podatków ta praca nie zostanie szybko sprzedana. Barierą mogą się okazać przepisy o minimalnym wynagrodzeniu. Po drugie, pojawią się niedobory na rynku pracy, w części opuszczonym przez pracowników z Ukrainy. Bez ograniczania transferów socjalnych nie zostaną one zapełnione przez polskich pracowników. Po trzecie wreszcie, zmieni się charakter pracy i wiele obowiązków zaczniemy realizować zdalnie.
Problem z dostępem do pracowników zza granicy to jedna z cech tego kryzysu, z którą borykają się gospodarki na Zachodzie. Inna to zmiany w globalnych łańcuchach dostaw. Czy Polska będzie beneficjentem tego procesu, czy raczej na nim straci?
Jeżeli ceny ropy pozostaną niskie, to Polska tylko na tym zyska. Wysokie ceny ropy i energii utrudniają rozwój gospodarczy naszego kraju. Tania ropa pozwala naszej gospodarce aktywniej i równomiernie włączać się w globalne łańcuchy dostaw. Przyszłość gospodarki światowej zależeć będzie od przemian w Stanach Zjednoczonych, Chinach i Indiach.
Ekonomiści coraz częściej wskazują na ryzyko zwiększenia protekcjonizmu w światowym handlu. Czy Polska jako gospodarka otwarta, w dużym stopniu uzależniona od eksportu, może na tym stracić? Jakie przełożenie miałoby to na bilans obrotów bieżących i czy obecna równowaga zewnętrzna nie byłaby zagrożona?
Zwiększenie protekcjonizmu w światowym handlu byłoby poważnym błędem. Każde społeczeństwo i tak boryka się z ograniczonym dostępem do zasobów. Protekcjonizm tylko pogłębiłby te problemy. Polskę mogą jednak dotknąć trudności związane z ograniczeniami w turystyce. Gdyby epidemia miała posłużyć np. jako pretekst do ograniczania ekspansji polskich firm transportowych, straciliby na tym konsumenci europejscy.
Co tzw. nowa normalność w porządku globalnym po epidemii może oznaczać dla złotego?
Obawiam się kontynuacji procesów osłabiających naszą walutę. Osłabianie złotego względem innych walut i wzrost cen w Polsce to skutki świadomie prowadzonej polityki. W czasach kryzysu skutki tych działań będą bardziej dotkliwe. Szybki wzrost gospodarczy mógłby te procesy załagodzić.
Jak pan z tego punktu widzenia ocenia współdziałanie instytucji państwa przy minimalizowaniu skutków kryzysu epidemicznego? Czy ultrałagodna polityka pieniężna, na jaką zdecydowała się Rada Polityki Pieniężnej, ma uzasadnienie?
Ultrałagodna polityka pieniężna nie jest potrzebna. Sprowadza się do promowania konsumpcji i wydatków socjalnych kosztem oszczędności i inwestycji. W sytuacjach kryzysowych ułatwia państwu powiększanie kompetencji właścicielskich, przez co zamiast dyskusji o sensowności ewentualnych regulacji w danej branży, mamy dodatkowo problemy z efektywnym zarządzaniem majątkiem wspólnym.
Ale czy nowy sposób prowadzenia polityki pieniężnej przez NBP nie jest nadmiernie ryzykowny dla kursu złotego? Czy w ogóle kurs walutowy jest dziś jakimś czynnikiem ryzyka, który powinniśmy brać pod uwagę, oceniając stabilność systemu finansowego?
Wszystkie modele prezentowane Radzie wskazują na niedowartościowanie złotego. Polityka jego nadmiernego osłabiania jest dla mnie niezrozumiała. Kurs walutowy jest czynnikiem ryzyka, gdyż ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy, to odwracanie się społeczeństwa od tracącego na wartości złotego.
Widzi pan jakieś istotne ryzyko wzrostu inflacji w związku z planowanym istotnym zwiększeniem bazy monetarnej NBP?
Długoterminowe ryzyko takich skutków bez wątpienia rośnie. Gdy gospodarka zacznie się szybciej rozwijać, pojawi się presja na Radę, by w imię krótkoterminowych korzyści niektórych podmiotów nie walczyć z inflacją. Dlatego jest ważne, by odpowiednio wcześnie umiejętnie tę inflację wyeliminować. Raz tę okazję już mieliśmy, ale niestety dopuszczono do wzrostu cen o 4,6 proc. w skali roku.
Czy ostatnia obniżka stóp procentowych jest uzasadniona z punktu widzenia oddziaływania jej na kreowanie popytu w gospodarce? Przynajmniej w początkowej fazie kryzys nie był szokiem popytowym, tylko raczej podażowym, bo bezpośrednim skutkiem lockdownu był spadek podaży niektórych usług i dóbr.
Obniżki stóp procentowych nie były potrzebne, gdyż osłabiły zaufanie Polaków do naszej waluty. Obserwowano zwiększone zainteresowanie kupnem obcych walut, co znalazło odzwierciedlenie w cenie złotego. Nie podzielałbym nadziei, że wesprze to eksport, bo co z tego, skoro w Polsce i tak spadła produkcja? Raczej ułatwi to wykupywanie aktywów w Polsce przez zagraniczne podmioty.
Jak pan ocenia mechanizm pośredniego finansowania długu Skarbu Państwa przez bank centralny?
Ocena tego mechanizmu będzie możliwa dopiero po jego ewentualnym zakończeniu. Obawiam się, że pod pretekstem walki z epidemią wprowadzono rozwiązania, które będą stosowane na stałe.
Czy nie obawia się pan, że w Polsce powtórzy się scenariusz z innych gospodarek, które w odpowiedzi na poprzedni kryzys zastosowały ultrałagodną politykę pieniężną, znacznie obniżając jej efektywność w czasach pokryzysowych? Trwale obniżyły stopy procentowe i trudno im było oddziaływać na gospodarkę.
Skuteczność niskich stóp w Polsce już przed kryzysem była wątpliwa. Choć mieliśmy rekordowo niską cenę pieniądza, to nie odnotowaliśmy jakiegoś spektakularnego wzrostu inwestycji, który byłby niezwiązany z dostępnością środków unijnych. Manipulowanie przy cenie pieniądza w czasie może się skończyć jedynie przesunięciami środków od oszczędzających do żyjących na kredyt. I warto zaznaczyć, że w Polsce osoby niezamożne nie spłacają kredytu, bo nie mają zdolności do jego zaciągania. Na niskich stopach korzystają deweloperzy, bo rośnie zapotrzebowanie na mieszkania, i osoby spłacające kredyty hipoteczne, a tracą wszyscy konsumenci. Dostępność mieszkań maleje, gdyż pensje nie nadążają za wzrostami cen nieruchomości. Skoro decyzja o obniżce stopy sprzyja wzrostom cen, to tak naprawdę jest decyzją o obniżce realnych dochodów reszty ludności.