Kiedy brat zaciska pasa, siostra musi poluzować, żeby bilans wydatków pozostał na podobnym poziomie. Tak w skrócie brzmi zasada, którą ekonomiści chcieliby wprowadzić w strefie euro.
Fachowo nazywa się to „symetryczna reguła długu”. Polega ona na tym, że kiedy jedne kraje zmniejszają zadłużenie, inne je zwiększają. Chodzi o to, żeby uniknąć sytuacji, w której cała strefa euro zaciska pasa i pogrąża się w recesji. W ten sposób państwa przygniecione wysokim zadłużeniem – jak np. Włochy – mogłyby rozpocząć redukcję zobowiązań bez obaw o spowolnienie gospodarki. Impuls rozwojowy bowiem przyszedłby z zewnątrz, z państw z niskim zadłużeniem, np. Niemiec.
Wprowadzenie takiego rozwiązania proponuje Europejska Rada Fiskalna – ciało doradcze przy Komisji Europejskiej, której członkiem jest były minister finansów Polski Mateusz Szczurek. Propozycje Rady to skutek narastającego w Unii przekonania, że kryteria fiskalne, na których zbudowana jest Unia Gospodarcza i Walutowa – czyli limit deficytu na poziomie 3 proc. PKB i długu w wysokości 60 proc. PKB – nie działają i trzeba zastąpić je nowymi.
Eksperci na cel wzięli zwłaszcza pierwsze kryterium. Rada zaproponowała zastąpienie go regułą wydatkową, która określałaby, ile może wydawać każdy kraj w ciągu kolejnych trzech lat. Reguła byłaby tak skalibrowana, by doprowadzić do zmniejszenia zadłużenia w państwach, gdzie dziś jest ono nadmierne, jednocześnie nie pozbawiając ich budżetowego pola manewru, którego brak w zadłużonych państwach często wywołuje recesję.
Mateusz Szczurek w rozmowie z DGP tłumaczy, jak miałoby to działać w praktyce. Według niego nie można wymagać od państw, w których dług przekracza dziś grubo 100 proc. PKB, by go szybko obniżyły o niemal połowę. Aby to zrobić, musiałyby latami utrzymywać gigantyczną nadwyżkę w swoich budżetach. Jak mówi Szczurek, byłoby to politycznie niewykonalne i ekonomicznie wątpliwe.
– Pomysł jest inny: żeby spojrzeć na politykę fiskalną Unii Europejskiej jako całość. To, co się dzieje z budżetami jednych krajów UE, ma wpływ na gospodarkę całej Wspólnoty. Według nas warto wdrożyć taki cel poziomu długu, który byłby zróżnicowany dla poszczególnych krajów, a jednocześnie symetryczny – mówi Mateusz Szczurek.
Co to znaczy symetryczny? Co kilka lat (ERF proponuje, by cykl był siedmioletni) wszystkie kraje miałyby się umawiać, jaka wielkość długu byłaby odpowiednia dla każdego z członków. W niektórych celem byłoby zmniejszenie zadłużenia, ale inne – gdzie dług już jest niski – mogłyby nieco popuścić pasa, zwiększając wydatki. Taka symetryczność miałaby ulżyć tym, którzy będą zmuszani do oszczędzania, bo zwiększanie wydatków w niektórych państwach pobudzałoby popyt. I na tym gospodarki krajów oszczędzających mogłyby skorzystać, np. zwiększając eksport.
– Dziś taki mechanizm jest szczególnie potrzebny, bo obniżonymi do zera stopami procentowymi niewiele można już zdziałać. Inne zalety tego pomysłu to jakaś forma koordynacji polityki fiskalnej w UE. Stopniowo rozwiązywałby się także problem wewnętrznej nierównowagi w strefie euro – ocenia nasz rozmówca. W propozycjach ERF na uwagę zasługuje jeszcze jeden punkt: złota zasada pozwalająca na wyłączenie z reguły wydatkowej nakładów na inwestycje publiczne.
– Nie chcemy, by walcząc z nadmiernym długiem, zdławiono inwestycje, a przez to i wzrost – także kluczowy dla wypłacalności. Żeby temu zapobiec, ERF proponuje złotą zasadę. Jeśli ktoś ma zaciskać pasa, to często pierwszym źródłem oszczędności są inwestycje publiczne. Łatwiej przestać budować drogi niż zmniejszać transfery społeczne. Ten mechanizm jest dziś niestety widoczny także w Polsce – mówi członek rady. Żeby maksymalnie uszczelnić system, ERF proponuje przepuszczać takie wydatki przez system unijnych programów i mechanizmów kontrolnych.
– Jeśli jakiś kraj będzie chciał wybudować więcej dróg, wystarczy, że wpłaci większą składkę na fundusze spójności. Te pieniądze wkrótce do niego wrócą, ale będą już znaczone i nie będą wliczane do limitu. Zresztą wachlarz wydatków inwestycyjnych może być dzięki temu szerszy niż tylko nakłady na infrastrukturę. Może to być np. inwestowanie w kapitał ludzki – tłumaczy eksminister. Jednak nawet rada przyznaje, że obecnie szanse na wprowadzenie reguły są niewielkie. Powód jest polityczny: wśród członków strefy euro nie ma zgody co do tego, w którą stronę powinna ona pójść.
Politycy w Niemczech i niektórych innych krajach alergicznie reagują na pomysły zwiększania wydatków. Mówią: „Nie po to oszczędzaliśmy, żeby teraz wydawać” i niechętnie patrzą na działania, które miałyby ulżyć zadłużonym południowcom. W tym sensie propozycja rady trafia do worka z innymi pomysłami na reformę strefy euro, które budzą silny opór u części jej członków, jak euroobligacje – czyli papiery dłużne, które na wypadek bankructwa jednego kraju spłacają pozostałe – czy nawet wspólny budżet strefy euro, który ostatecznie został wpisany do przyszłej perspektywy w okrojonej formie (17,5 mld zamiast 200 mld euro).