W tym roku świętujemy nie tylko 15 lat członkostwa Polski w Unii Europejskiej, ale również 100-lecie polskiego złotego i zarazem 20-lecie strefy euro. Te trzy rocznice skłaniają do refleksji nie tylko na temat miejsca Polski w Europie, ale także na temat roli, jaką własna waluta odgrywa w rozwoju gospodarczym. A to z kolei rodzi często ostatnio podnoszone pytania: przyjmować euro czynie?
Zanim zagłębimy się w rachunek kosztów i korzyści ewentualnej integracji monetarnej, powinniśmy przede wszystkim dobrze rozpoznać jej ekonomiczny kontekst.
Tu na pierwszy plan wybija się oczywiście wzrost gospodarczy w Polsce, który jest nie tylko wysoki, ale i znacznie szybszy niż w najzamożniejszych krajach Unii Europejskiej i strefy euro.
Fundamentalne źródła tego wzrostu leżą poza bezpośrednim wpływem polityki pieniężnej i banku centralnego. Zasługą polityki pieniężnej Narodowego Banku Polskiego i posiadania własnej waluty jest to, że wzrost gospodarczy w Polsce jest stabilny i zrównoważony. Nie jest to wzrost na kredyt, o czym świadczy wiele wskaźników makroekonomicznych. Inflacja utrzymuje się trwale na niskim poziomie. Nie ulega żadnej wątpliwości, że przeżywamy w Polsce prawdziwy cudgospodarczy.
Stabilny wzrost i brak nierównowagi nie jest dziełem przypadku. Zawdzięczamy go przede wszystkim posiadaniu własnej waluty, która umożliwia prowadzenie niezależnej polityki pieniężnej oraz niepodporządkowanej nakazom innych państw politykifiskalnej.
Posiadanie własnej waluty i całkowicie płynnego kursu walutowego jest więc olbrzymim atutem polskiej gospodarki. Powinniśmy go doceniać i chronić, bowiem złoty pomaga polskiej gospodarce neutralizować zewnętrzne wstrząsy makroekonomiczne i jest wentylem bezpieczeństwa w razie wystąpienia w przyszłości szoków asymetrycznych.
Pojawiają się ostatnio zaskakująco liczne sugestie, by szybko zrobić kolejny krok w integracji i wejść do strefy euro. Konkretny plan obejmuje pomysł, aby bez zmiany konstytucji, tylko decyzją przyszłego ministra finansów i Rady Polityki Pieniężnej, wejść do mechanizmu ERM II, w którym kurs złotego byłby związany z euro. Według niektórych ekonomistów i polityków działania te miałyby rzekomo przyśpieszyć wzrost gospodarczy oraz wzmocnić siłę polityczną Polski wUE.
Tymczasem trudno znaleźć przekonujące i racjonalne argumenty za takim ruchem. Wstąpienie Polski do strefy euro lub jeszcze tym bardziej przystąpienie jedynie do mechanizmu ERM II nie byłoby zasadne ani ze względów ekonomicznych, ani politycznych i zamiast wzmocnić naszą pozycję, mogłoby ją zasadniczo osłabić.
Dzisiaj wiele krajów w strefie euro patrzy z zazdrością na to, że mamy znacznie większe od nich pole manewru w polityce makroekonomicznej.
Zdecydowana większość Polaków nie chce przyjęcia euro. Powszechna niechęć do pozbycia się złotego jest zrozumiała i to nie tylko ze względu na dążenie do zachowania jednego z elementów tożsamości narodowej. Polacy po prostu mają zaufanie do złotego. Dzięki skutecznej polityce pieniężnej NBP jest on dziś walutą stabilną, która bardzo dobrze spełnia swoje funkcje. Chętnie trzymają ją w swoich portfelach nie tylko Polacy, ale także najbardziej konserwatywni inwestorzy, jakimi są zagraniczne banki centralne. Z drugiej strony, wobec mglistych korzyści ze wspólnej waluty przy wyraźnych kosztach i ryzykach pojawiają się społeczne obawy. Obawy nie tylko o wyższy poziom cen, ale też o wpadnięcie w pułapkę, w której do dziś utkwiła część krajów strefy euro. A z tej pułapki nie ma dobrego wyjścia, bo decyzja o przystąpieniu do strefy euro jest praktycznienieodwracalna.
Tych 20 lat funkcjonowania strefy euro daje podstawy do wyciągnięcia wniosków na temat korzyści i kosztów związanych ze stworzeniem wspólnego obszaru walutowego. Faktem jest, że zdecydowana większość oczekiwanych korzyści wynikających z przyjęcia wspólnej waluty nie zmaterializowała się.
Euro, wbrew politykom i ideologicznie motywowanym entuzjastom, nie tylko nie przyniosło spodziewanych korzyści gospodarczych. Członkostwo w strefie euro przyczyniło się w mniej zamożnych krajach do znaczącego zahamowania wzrostu gospodarczego i spowolnienia, a nawet odwrócenia procesu doganiania bogatszych krajów tego obszaru walutowego. Proces ten nie był przypadkowy. Wynikał on z immanentnej konstrukcji strefy euro, można by rzec jej „grzechu pierworodnego”, polegającego na połączeniu wspólną walutą gospodarek wyraźnie różniących się między sobą strukturą, poziomem zamożności, a także preferencjami społecznymi i kulturą. Konsekwencje tego okazały się dla wielu gospodarek zgubne.
Brak możliwości dewaluacji kursu walutowego radykalnie zaostrzył kryzys w krajach południa Europy. Brak możliwości dostosowania kursowego powodował, że do odzyskania konkurencyjności gospodarek konieczne stało się prowadzenie polityki zaciskania pasa, które prowadziło do wzrostu bezrobocia wywierającego presję na obniżenie cen i płac.
Dzisiaj, 10 lat po kryzysie, wiele krajów wciąż zmaga się z poważnymi problemami ekonomicznymi, których źródłem jest euro, o czym się najczęściej głośno nie mówi.
Zwrócę jeszcze uwagę na inne konsekwencje wspólnej waluty, które są skwapliwie pomijane przez część ekonomistów. Euro powiązało gospodarki nie tylko różniące się poziomem rozwoju gospodarczego, ale także odmienne strukturalnie, instytucjonalnie i kulturowo.
Jednak wspólna waluta i niskie stopy procentowe doprowadziły do dramatycznego zadłużania się części państw biedniejszych u bogatszych. Wraz z nastaniem kryzysu wzmogło to wzajemną niechęć między tymi krajami. Te zadłużone musiały bowiem akceptować narzucane im przez państwa wierzycieli warunki pomocy finansowej, które pogłębiały kryzys i potęgowały niezadowolenie społeczne. Z kolei w krajach wierzycielach opinia publiczna wywierała nacisk uniemożliwiający potrzebną dla dalszego wzrostu restrukturyzację i redukcję zadłużenia krajów Południa. W efekcie pojawiły się silne negatywne emocje pomiędzy niektórymi krajami strefy euro, które obecnie chwilowo przycichły, czemu sprzyjały dotychczas dobra koniunktura i silnie akomodacyjna polityka monetarna EBC. Problemem jest również to, że niechęć do euro często przekłada się na stosunek społeczeństw do samej Unii Europejskiej. W ten sposób stabilność Unii staje się poniekąd zakładnikiem euro, które stanowi często źródło niesnasek między poszczególnymi krajami należącymi do wspólnego obszaru walutowego.
Przyjęcie euro przez Polskę na obecnym etapie rozwoju wiązałoby się z wielkimi kosztami dla gospodarki, co zresztą przyznają nawet zwolennicy wprowadzenia wspólnej waluty. Bez własnej waluty stracilibyśmy całkowicie kontrolę nad jednym z istotnych narzędzi stabilizowania koniunktury gospodarczej, jakim jest niezależna polityka pieniężna i możliwość ustalania przez bank centralny poziomu stóp procentowych dostosowanych do krajowej sytuacji makroekonomicznej.
Obecnie koniunktura gospodarcza w Polsce jest bardzo dobra, a inflacja niska. Jednocześnie krótkoterminowe stopy rynku międzybankowego, na które wpływa NBP, są o 2 pkt proc. wyższe niż w strefie euro. To z jednej strony pozwala wspierać wzrost gospodarczy, ale jednocześnie nie stwarza ryzyka przegrzania gospodarki i powstania nierównowagi w systemie finansowym. Czystą mrzonką jest twierdzenie, że ryzyko związane z przyjęciem polityki pieniężnej EBC dałoby się ograniczyć wyłącznie za pomocą odpowiednio skalibrowanych działań w zakresie polityki makroostrożnościowej i fiskalnej. Dobitnie pokazuje to przykład Finlandii, która w ostatnich kilkunastu latach doświadczyła kilku osłabiających gospodarkę szoków asymetrycznych. Będąc członkiem unii walutowej, Finlandia nie mogła szybko złagodzić skutków tych szoków. W rezultacie przywrócenie konkurencyjności eksportu oraz przezwyciężenie stagnacji gospodarczej wymagało zaakceptowania polityki makroekonomicznej prowadzącej do wzrostu bezrobocia i ograniczenia dynamiki płac przez kilka lat. Właśnie dlatego argumentacja, że dla krajów dobrze przygotowanych uczestnictwo w strefie euro jest korzystne, jest błędna. Zatem wiara w to, że kraj odpowiednio dobrze przygotowany poradzi sobie lepiej i skorzysta na wprowadzeniu euro, jest niestety bezmiernienaiwna.
W Polsce obecnie kurs złotego względem euro pozostaje relatywnie stabilny, jednak w przeszłości pozwalał nam amortyzować szoki gospodarcze i takim stabilizatorem powinien pozostać. Nawet wchodzenie do przedsionka eurolandu, jakim jest system ERM II, byłoby niezwykle szkodliwą decyzją. Wiązałoby ręce krajowej polityce pieniężnej i fiskalnej. Jednocześnie przy trwałym braku społecznego i politycznego poparcia dla przyjęcia euro stwarzałoby ryzyko utraty rezerw walutowych, a ostatecznie niekontrolowanego wypadnięcia z ERM II, ze wszelkimi tego negatywnymi konsekwencjami.
Argument, że będąc w ERM II moglibyśmy otrzymać większe środki unijne, również jest błędny. Geneza dyskusji na temat przekierowania części budżetu UE na działania dotyczące strefy euro bierze się właśnie z kryzysu strefy euro. To właśnie społeczna frustracja wywołana kryzysem w niektórych krajach wywiera presję, by stworzyć mechanizm redystrybucji fiskalnej w ramach strefy euro. Jednak nawet jeśli taki mechanizm powstanie – co wcale nie jest przesądzone – to wszystko wskazuje na to, że jego skala będzie minimalna. Ponadto jako bardzo konkurencyjna i zrównoważona gospodarka raczej nie korzystalibyśmy z tych środków, chyba że dopiero w kryzysie. Podejmowanie zatem działań, zwiększających ryzyko kryzysu, który wymagałby bolesnych reform i zaciskania pasa, by na końcu otrzymać pomocowe środki unijne, wydaje się nieodpowiedzialne czy wręcz absurdalne.
W debacie na temat euro pojawia się też następujący argument: nawet jeśli ekonomicznie przyjęcie euro się nie opłaca, to warto ponieść ten koszt, bo zwiększy się nasze bezpieczeństwo międzynarodowe i wzmocni polityczna pozycja Polski w UE. Jest to idealistyczna iluzja, albowiem nasze bezpieczeństwo zależy wyłącznie od tego, jak silna jest nasza gospodarka, jakie mamy siły zbrojne oraz jakie sojusze militarne zawiązaliśmy. Jeśli więc zależy nam na bezpieczeństwie i wzroście znaczenia Polski na arenie międzynarodowej, w tym w ramach UE, to w zakresie polityki gospodarczej powinniśmy przede wszystkim skupić się na umacnianiu fundamentów naszej gospodarki.
Z powyższego wynika, że nie ma żadnych dobrych argumentów za wstąpieniem Polski do strefy euro ani tym bardziej do ERM II. Zamiana złotego na euro lub samo usztywnienie kursu wobec euro nie przyspieszyłyby trwale wzrostu gospodarczego, a jedynie zwiększyłyby ryzyko destabilizacji makroekonomicznej, nadmiernego zadłużenia, pogorszenia konkurencyjności polskiej gospodarki, a ostatecznie uzależnienia od pomocy zagranicznej. Wzrosłoby też ryzyko zahamowania konwergencji w dłuższym okresie i zwiększenia naszej zależności od silniejszych gospodarczopaństw.
Dzisiaj Polska jest europejskim liderem nie tylko jeśli chodzi o wzrost, ale także, co równie ważne, równowagę makroekonomiczną. Stabilność makroekonomiczna jest olbrzymią wartością, umacnia dobrobyt Polaków, ugruntowuje integrację społeczną i umożliwia stabilne funkcjonowanie państwa.
Z polskim złotym i niezależną polityką pieniężną rozwijamy się szybciej i stabilniej. Nie rezygnujmy ze złotego, bo to dramatycznie ograniczy szanse rozwojowe naszej gospodarki.
W tym decydującym czasie chcę uświadomić wszystkim, że w związku z brexitem powstała dla naszego kraju bardzo trudna sytuacja. Narasta bardzo silna i bezwzględna presja na wejście do strefy ERM II, co jest możliwe bez zmiany konstytucji. Polska opinia publiczna nadal nie zdaje sobie sprawy, że jest to możliwe bez zmiany konstytucji, a jedynie po zmianie rządu i wspólnej decyzji z Radą Polityki Pieniężnej. Nie ulegnijmy tej presji i nie zmarnujmy szansy, jaką sobie wywalczyliśmy i jaką dał nam kaprys historii. Nie ulegnijmy zewnętrznym naciskom, które próbują ułożyć nasze polskie sprawy zgodnie z zewnętrznymi interesami, a wbrew interesom Polaków i Polski. Dlatego też podjąłem decyzję, aby niezależnie od tego, kto będzie rządził w Polsce, dopóki będę prezesem Narodowego Banku Polskiego, dopóty Polska nie wejdzie do strefy ERM II i euro. I stwierdzam to, mając świadomość, że może to spowodować kolejną falę krytyki i nieprzychylnych uwag pod moim adresem. Bo tego wymaga dobro polskiej gospodarki i Polaków.
Wstąpienie Polski do strefy euro lub jedynie do mechanizmu ERM II nie byłoby zasadne ani ze względów ekonomicznych, ani politycznych. Zamiast wzmocnić naszą pozycję, mogłoby ją zasadniczo osłabić