Cena europejskiej ropy Brent przekroczyła 80 dol. za baryłkę. Surowiec z Ameryki kosztuje ponad 70 dol. Najwięcej od od jesieni 2014 r.
Dziennik Gazeta Prawna
Według analityków nie ma większych perspektyw na spadek cen ropy i gazu w najbliższych kwartałach. Według kierowanego przez George’a Friedmana ośrodka analitycznego Stratfor, w IV kw. 2018 r. nawet mimo sezonowego spadku zapotrzebowania na paliwa w okresie jesienno-zimowym, niekorzystne czynniki podażowe, takie jak spadek eksportu ropy z Iranu, nie pozwolą na obniżkę cen węglowodorów.
W przypadku Polski jest to o tyle dotkliwe, że jesteśmy biorcą cen surowców. – Spadek wydobycia w krajach takich jak Wenezuela czy Algieria i Angola przekłada się nie tylko na mniejszą podaż, ale również obniża poziom światowych rezerw ropy. W efekcie Polska, nie mając wystarczających krajowych zasobów węglowodorów, jest wystawiona na globalne konsekwencje wzrostu cen importowanych paliw. Dla naszej gospodarki szczególnie niekorzystne jest osłabienie kursu złotego do dolara, na który dodatkowo wpływa kurs euro do dolara. A to właśnie ten kurs złotego do dolara ma negatywny wpływ na ceny gazu ziemnego importowanego w ramach kontraktu jamalskiego z Rosją obowiązującego do 2022 r. – wyjaśnia dr Mariusz Ruszel z Instytutu Polityki Energetycznej im. I. Łukasiewicza oraz Politechniki Rzeszowskiej.
Instytut w swoim ostatnim raporcie wskazuje, że spadkowi podaży ropy towarzyszy dobra koniunktura gospodarcza w Europie, USA i Chinach, które są jednym z największych jej importerów na świecie. Wzrost największych gospodarek powoduje, że światowe zapotrzebowanie na ropę wciąż dość stabilnie rośnie.
Ekonomiści uspokajają jednak, że gdyby obecne ceny ropy utrzymywały się w najbliższym czasie na poziomie zbliżonym do dzisiejszego, to wielkiego problemu nie będzie.
– Benzyna będzie wprawdzie kosztowała kierowców więcej, ale pamiętajmy, że obecny poziom cen ropy nie jest wyjątkowy. Bywała już droższa, i to przez dłuższy okres, jednak gospodarka dawała radę. My spodziewaliśmy się, że ropa będzie droższa niż w ubiegłym roku, choć liczymy, że średnio to będzie 75 dol. za baryłkę. Gdyby obecna cena utrzymywała się dłużej, to inflacja będzie wyższa od oczekiwań, ale tylko minimalnie – ocenia Marcin Luziński, ekonomista Santander Bank Polska.
– Nawet gdyby inflacja miała wzrosnąć, to pamiętajmy, że na razie jest na dość niskim – można nawet mieć obawy, że zbyt niskim – poziomie. Pewien wzrost inflacji sytuacji gospodarczej na pewno by nie destabilizował. Zresztą prawdopodobnie nadal bylibyśmy w przedziale dopuszczalnych odchyleń od celu Rady Polityki Pieniężnej – zwraca uwagę Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP.
Ten cel to 2,5 proc. z możliwością odchyleń o 1 pkt proc., czyli maksymalnie do 3,5 proc.
Bujak podkreśla też, że wzrost cen ropy może być u nas mniej odczuwalny ze względu na spodziewane umocnienie złotego.
– Banki centralne lubią uzasadniać, że ceny ropy i spowodowany przez nie spadek lub wzrost inflacji nie jest zależny od polityki pieniężnej. W praktyce ceny ropy mają jednak przełożenie na wysokość stóp procentowych. Inflacja w przyszłym roku będzie się pięła w górę, więc to będzie nas przybliżało do podwyżek stóp w Polsce. Nie tylko za sprawą droższej ropy. Mamy też np. drożejący prąd. W górę będzie szła inflacja bazowa – zauważa Marcin Luziński. Choć zaraz dodaje, że bankierzy centralni ostatnio martwili się raczej tym, że inflacja jest zbyt niska, a nie perspektywą jej wzrostu.
Wypowiedzi członków naszej Rady Polityki Pieniężnej wskazują, że stopy procentowe w Polsce nie zmienią się przynajmniej do końca przyszłego roku. W innych krajach stopy jednak już idą w górę. Droższa ropa może mieć w tym swój udział. W naszym regionie na podwyżkę zdecydował się wczoraj Czeski Bank Narodowy. Od dziś główna stopa jest tam taka sama jak w Polsce: 1,5 proc. Już po zamknięciu tego wydania DGP swoją decyzję w sprawie stóp ogłosiła amerykańska Rezerwa Federalna. I tam analitycy powszechnie spodziewali się podwyżki.
– W perspektywie trzech–sześciu miesięcy to, co dzieje się na rynku ropy i złotego, sprawi, że oczekiwany spadek inflacji będzie po prostu płytszy, niż dotychczas się spodziewano. Poważniejszym zagrożeniem może być trwalszy wzrost cen, z jakim możemy mieć do czynienia w kolejnych latach – uważa Piotr Bujak z PKO BP. – To może sprawić, że Polska nie będzie traktowana jako „goldilocks economy”, czyli szybko rosnąca gospodarka bez nierównowag, a przesuniemy się w stronę scenariusza stagflacyjnego – ze słabszym wzrostem i wyższą inflacją – dodaje. Jego zdaniem są jednak i takie czynniki, które spowodują, że presja inflacyjna w Polsce będzie nadal niska. Chodzi przede wszystkim o wzrost produktywności i utrzymujący się napływ pracowników z zagranicy.
Wysokie ceny paliw to czynnik ryzyka
Polscy kierowcy zdążyli się już przyzwyczaić, że przychodzi im płacić powyżej 5 zł za litr, niezależnie od tego, czy tankują benzynę czy diesla. Na obniżki nie ma co liczyć, choć zdaniem analityków BM Reflex w najbliższym okresie czeka nas stabilizacja cen na stacjach. W dłuższym horyzoncie wszystko pozostaje w rękach krajów zrzeszonych w OPEC+ (oficjalni członkowie kartelu oraz dziesiątka innych producentów ropy, z których najważniejszy to Rosja).
– Rynek paliw w ostatnim czasie cechuje duża niestabilność. Nie mamy informacji, czy będziemy podążać w kierunku stałego poziomu powyżej 100 dol. za baryłkę, czy raczej czekają nas kolejne fluktuacje. Ropa jako nośnik energii nie ma znaczącego udziału w wydatkach polskich gospodarstw domowych czy firm. Jednak przedsiębiorcy, nie widząc jasnego kierunku, w którym zmierzałby rynek, muszą brać to pod uwagę jako kolejny czynnik ryzyka w prowadzonej przez nich działalności – wyjaśnia Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek z Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego.
Ekspert dodaje, że w tych warunkach trudno o myślenie o rozwoju. Przedsiębiorcy starają się raczej prowadzić biznes tak, by zachować jego dotychczasową pozycję. To dla polskiej gospodarki niekorzystne o tyle, że krajowa stopa inwestycji wiosną tego roku sięgnęła poziomu najniższego od lat i mimo odbicia wciąż pozostaje na niskim poziomie.
Problemem są nie tylko ceny ropy naftowej. W 2019 r. firmy muszą liczyć się z dwucyfrowymi podwyżkami cen gazu i energii elektrycznej. Szczególne obawy przedsiębiorców energochłonnych budzą zarówno te widoczne, jak i oczekiwane w przyszłym roku podwyżki opłat za energię elektryczną. Stawki hurtowe wzrosły od początku roku o 40–50 proc. Minister energii Krzysztof Tchórzewski powiedział wczoraj, że nie ma mowy o wzroście taryf dla gospodarstw domowych. W związku z tym oczekuje się, że to przedsiębiorcy będą musieli się zrzucić na odbudowę przychodów energetyki. Jak pisaliśmy wczoraj, dla części firm jest to na tyle trudna sytuacja, że decydują się na krótsze umowy ze sprzedawcami np. gazu, zamiast podpisywać, jak zazwyczaj, umowy roczne.
Inaczej sprawa ma się ze spółkami paliwowymi, takimi jak Orlen i Lotos. Chociaż nie komentują one bieżących cen surowców i paliw, to wiemy, że wynik finansowy PKN za II kw. 2018 r. był bliski rekordu. Wielkie koncerny petrochemiczne z jednej strony muszą kupować ropę po wyższych cenach, jednak stosują bardziej wyrafinowane strategie zakupowe niż małe przedsiębiorstwa i są w stanie zabezpieczyć się przynajmniej częściowo przed ryzykiem. Z drugiej strony korzystają na rosnącym popycie na paliwa, walce z szarą strefą oraz zakazie handlu w niedzielę, który w wyraźny sposób przyczynia się do wzrostu sprzedaży na stacjach (niepodlegających ograniczeniu sprzedaży).