Brak inwestorów w USA sprawia, że inwestorzy stają się bardziej podatni na sugestie autorytetów. A kiedy noblista mówi, że czuje się niekomfortowo z cenami akcji…

…to oczywiście nie musi znaczyć nic. Rynek nigdy nie był posłuszny autorytetom – nawet Josephowi Stiglitzowi, który powiedział, że czuje się niekomfortowo ze wzrostem cen akcji, który znacznie wyprzedza tempo rozwoju samej gospodarki. Jego zdaniem rekordowe wyceny amerykańskich koncernów międzynarodowych opierają się w większym stopniu na zyskach z rynków wschodzących, niż na rynku krajowym, gdzie pensje rosną wolno, a udział zatrudnionych jest niski.

Inny argument do spadków dała w weekend Christine Lagarde, szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego, która powiedziała, że jej instytucja zastanawia się nad obniżeniem prognozy światowego PKB ze względu na niskie wydatki inwestycyjne. Oczywiście również i ta wypowiedź sama w sobie nie musi, a nawet nie powinna, mieć przełożenia na zachowanie rynków (od ostatniej obniżki prognoz światowego PKB, światowe indeksy sporo zyskały), ale przy odpowiednich nastrojach może okazać się pretekstem.

Zapowiedź trafiła na podatny grunt, bo z opublikowanych dziś rano danych wynika, że produkcja przemysłowa w Niemczech spadła o 1,8 proc. (m/m) w maju u i był to trzeci z kolei spadek, który może –ze względu na skalę – sugerować, że niemiecka gospodarka zaczyna łapać zadyszkę.

Warto też dodać, że w piątek na większości parkietów nie działo się nic godnego uwagi, być może poza zsynchronizowanym osłabieniem w końcówce notowań. Być może to zbiorowe dyskontowanie niepewności związanej z weekendem okaże się pewną poduszką dziś rano, która nie pozwoli indeksom zejść zbyt głęboko przed rozpoczęciem notowań w USA. Kilka minut po otwarciu CAC40 tracił prawie 0,5 proc., FTSE stał w miejscu, a WIG20 zyskiwał 0,1 proc.

Emil Szweda