Wczorajsza sesja na polskim parkiecie po raz kolejny nie przyniosła żadnych rozstrzygnięć i to nawet pomimo pozytywnego otoczenia zewnętrznego i dobrych danych z krajowego przemysłu. Być może powrót Amerykanów i ustanowienie przez nich nowych szczytów na swoich indeksach pomoże przywrócić bycze nastroje na naszej giełdzie.

WIG20 zakończył wtorkową sesją symbolicznym wzrostem, wynoszącym zaledwie 0,05 proc. Na tle innych giełd europejskich wypadliśmy wczoraj dość blado. Francuski CAC40 zwyżkował wczoraj o 1,9 proc., niemiecki DAX o 1,6 proc., indeks DJ Euro Stoxx 50 zakończył dzień wzrostem o 1,1 proc.

Głównym powodem poprawy nastrojów na parkietach Starego Kontynentu była publikacja niemieckiego indeksu instytutu ZEW, który obrazuje nastroje wśród analityków i inwestorów instytucjonalnych w odniesieniu do sytuacji gospodarczej Niemiec. Indeks ZEW wzrósł w lutym tego roku do 48,2 pkt. z 31,5 pkt. w styczniu i jest najwyżej od kwietnia 2010 roku. Prognozy analityków mówiły o wzroście do poziomu 35 pkt. Drugim pozytywnym czynnikiem, który jednak tradycyjnie nie był w stanie wpłynąć na krajowych inwestorów, była publikacja rocznej dynamiki produkcji przemysłowej w Polsce, która wzrosła o 0,3 proc., mimo prognoz wieszczących spadek o 3,1 proc. Czynnik ten być może zmniejszy oczekiwania co do marcowej obniżki stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej.

Pozytywne nastroje na Starym Kontynencie udało się natomiast przenieść na rynek amerykański. Indeks Dow Jones zakończył wtorkową sesję wzrostem o 0,4 proc., S&P500 rósł o 0,7 proc., Nasdaq o 0,7 proc. Dzięki tak dobremu rozpoczęciu tygodnia w USA tamtejszym głównym indeksom udało się po raz kolejny osiągnąć poziomy najwyższe od pięciu lat. Inwestorzy zza oceanu coraz głośniej zastanawiają się, czy tamtejszemu rynkowi nie przydałby się przypadkiem odpoczynek od wzrostów. Korekta po siedmiu wzrostowych tygodniach z rzędu była zdrowa dla rynku. Z kolei prezydent USA Barack Obama zaapelował we wtorek do Republikanów, by wspólnie z Demokratami przyjęli w Kongresie kompromis w sprawie redukcji deficytu, który pozwoli uniknąć 1 marca szkodliwych dla gospodarki automatycznych cięć na sumę 85 mld dolarów. 1 marca amerykańskiemu budżetowi grożą automatyczne cięcia w wysokości 1,2 biliona dolarów w ciągu 10 lat, w tym 85 mld już w ciągu najbliższych miesięcy.

Obejmą wszystkie tzw. nieobligatoryjne wydatki budżetowe, a więc te negocjowane co roku z Kongresem. Wydatki obronne zostaną zredukowane najbardziej, bo aż o 8 proc., a nakłady na rozmaite programy narodowe o 5 proc. Jedyne dane z gospodarki USA, które poznaliśmy wczoraj to indeks nastrojów wśród amerykańskich firm budowlanych przygotowany przez NAHB, który spadł w lutym o 1 pkt. i wyniósł 46 pkt. Analitycy oczekiwali indeksu na poziomie 48 pkt. Reakcja na te dane była ograniczona. Z kolei uwagę inwestorów przykuło zachowanie kursu akcji Google, które kosztowały wczoraj po raz pierwszy w swej historii 800 dolarów. Od kwietnia 2011 roku akcje spółki zyskały już 35 proc., z czego 20 proc. wzrosły w ciągu ostatnich trzech miesięcy.

W nocy dotarły na rynki dane z Japonii. W styczniu 2013 roku deficyt handlowy sięgnął tam rekordowego poziomu 1,6 bln JPY. W styczniu eksport w Japonii wzrósł o 6,4 r./r., a import o 7,3 proc r./r. Dziś jeszcze czeka nas publikacja danych o inflacji z Niemiec i Francji, protokół z posiedzenia BoE, stopa bezrobocia w Wielkiej Brytanii, a o 14:30 naszego czasu pozwolenia na budowę domów oraz rozpoczęte budowy domów w USA.

Eliza Dąbrowska