Indeks największych spółek zaczyna wykazywać chęć ruchu w górę. Jednak bykom brakuje nieco siły. Wczoraj wyraźnie zabrakło kapitału. Choć nie jest to tylko warszawska bolączka, to u nas jej konsekwencje są najbardziej widoczne.

Wskaźnik naszych blue chips od trzech dni stara się dostosować do panujących na świecie tendencji i mozolnie zwiększa swoją wartość. Stojące za tym ruchem byki działają na razie bez większego przekonania. Nie oznacza to jednak, że są one skazane na przegraną. Spora część solidnych zwyżek rodzi się w atmosferze obaw, zniechęcenia lub marazmu. Wszystkie trzy elementy są obecnie na rynku widoczne.

Obawy związane z sytuacją zewnętrzną są wciąż te same: europejski kryzys i europejska gospodarka. Wewnętrzne ograniczają się do gospodarki i gdyby był to czynnik jedyny, raczej nie byłby w stanie popsuć nastrojów na giełdzie. Marazm widać było w poniedziałek po wyjątkowo mizernych obrotach, ale są one niskie już od dłuższego czasu. Nie brakuje też zniechęcenia.

WIG20 od sześciu tygodni zniżkuje. Wall Street od sześciu tygodni idzie w górę, bijąc rekordy trendu i zbliżając się do historycznie najwyższych poziomów. Czas więc przynajmniej na odreagowanie. Straty nie są duże, sięgają 5 proc., można więc mówić o łagodnej korekcie. Techniczny obraz rynku może się poprawić bardzo szybko i łatwo. Obecny nieśmiały ruch rozpoczął się w chwili, gdy wskaźnik dotarł w okolice 2450 punktów, które można uznać za obszar wsparcia. W ciągu trzech dni znalazł się w pobliżu 2500 punktów, poziomu który można uznać istotny choćby tylko z psychologicznego punktu widzenia. Nie ma przeszkód, by ruszyć w górę.

Jedynym czynnikiem, który nie pozwala na nadmierny optymizm jest sytuacja na głównych giełdach światowych. Po kilkutygodniowej wspinaczce indeksom na Wall Street należy się korekta. Jeśli przyjąć, że nie ma podstaw do zmiany trendu na spadkowy, a na razie nie ma, to zagadką jest jedynie skala tej korekty. Od listopada ubiegłego roku S&P500 zyskał 12 proc. W tym roku wzrósł o około 6 proc. Ewentualna spadkowa sekwencja nie powinna wskaźnikowi odebrać więcej niż 3-5 proc.

Gdyby miała taki wymiar, nie musiałaby negatywnie wpłynąć na nasz rynek. Można by po nim oczekiwać kontynuacji obserwowanej od kilku tygodni niezależności. Tym razem oznaczałoby to zwyżki WIG20 wbrew spadkom w Nowym Jorku. Historia pokazuje, że taki scenariusz jest możliwy. Ponadto warto przywołać przykład z 2009 r., gdy nasz indeks jako jeden z pierwszych na świecie dał sygnał powrotu hossy, zaczynając ruch w górę w połowie lutego. Wall Street zaczęła budzić się w marcu. Na weryfikację podobnego scenariusza mamy więc 2-3 tygodnie.

Dziś będziemy mierzyć się z poziomem 2500 punktów w otoczeniu raczej niekorzystnym dla byków. Nikkei co prawda zyskał prawie 2 proc., jednak kontrakty na amerykańskie i europejskie indeksy traciły na wartości po około 0,2 proc. Istotnym czynnikiem wewnętrznym, determinującym zachowanie się WIG20 będzie reakcja na kolejne zaskakująco złe informacje z Telekomunikacji Polskiej. Spółka podała, że jej zysk netto w czwartym kwartale wyniósł zaledwie 51 mln zł (rok temu sięgał 358 mln zł, analitycy oczekiwali wyniku na poziomie 133 mln zł). Zarząd ma zarekomendować wypłatę dywidendy w wysokości 0,5 zł na akcję. Można się spodziewać reakcji podobnej do tej, jaką widzieliśmy kilka miesięcy wcześniej, gdy sugerowano zmniejszenie dywidendy ze 1,5 zł do 1 zł. Wówczas kurs telekomu poszedł w dół o 15 proc. Początek sesji może więc być bardzo nerwowy.

Roman Przasnyski