Czy nagły zwrot w retoryce Europejskiego Banku Centralnego to akt desperacji w ratowaniu strefy euro, czy też element przemyślanej strategii, którą rozpoczął czerwcowy szczyt Unii Europejskiej? Czas pokaże.

W ostatni czwartek Mario Draghi przyznał, że strefa euro jest obecnie znacznie silniejsza, niż może się to wydawać, a także powtórzył, iż jest zadowolony z wyników ostatniego szczytu UE. Dał też do zrozumienia, iż w ostatnim półroczu zrobiono wiele, aby pokazać, że dla strefy euro nie ma odwrotu. Na potwierdzenie tych zdań dorzucił dwie kluczowe rzeczy, które stały się zapalnikiem do dynamicznego ruchu na rynkach w końcu tygodnia. Przyznał, iż ECB jest gotów zrobić wszystko co leży w jego mandacie, aby bronić stabilności Eurolandu, zaznaczając przy tym „uwierzcie, że to będzie wystarczające” i rozwijając ten wątek przyznał, iż w gestii mandatu banku centralnego leży też stabilizacja rynku długu, jeżeli jego funkcjonowanie zaburza kanał transmisji monetarnej (inwestorzy bez uzasadnienia oczekują nadmiernych premii).

To już uznano za furtkę przygotowującą rynki do potencjalnej, znaczącej interwencji na rynku hiszpańskiego i włoskiego długu (były one w ostatnich dniach na celowniku spekulantów). Zwłaszcza, że dzień wcześniej jeden z członków ECB, Ewald Nowotny przyznał, iż można by rozważyć przyznanie ESM licencji bankowej, co de facto dałoby mechanizmowi ratunkowemu dostęp do ogromnych środków z banku centralnego. Inwestorzy szybko zestawili te fakty ze sobą uznając, że pośrednio to ECB poprzez ESM, ale i też EFSF (gdyby też dostał licencję), mógłby interweniować na rynkach długu, co rzeczywiście byłoby długo wyczekiwanym przełomem.

Niestety droga do rozwiązania trudnych, kryzysowych kwestii zawsze bywa długa i wyboista. W piątek Niemcy zaznaczyły, iż masowe interwencje ECB na rynkach długu (czy to bezpośrednio, czy pośrednio przez EFSF/ESM, byłyby niezgodne z unijnym prawem) i opowiedziały się za wykorzystaniem obecnie dostępnych narzędzi. Wprawdzie Angela Merkel i Francois Hollande zdawali się mówić tym samym językiem zapewniając, iż są w stanie „zrobić wszystko, co w ich mocy”, to jednak ich możliwości są ograniczone. Oczekiwanie, iż sytuację na rynkach uda się uspokoić dzięki deklaracjom nt. kolejnych reform jest błędne, gdyż zawsze znajdą się kolejne powody do obaw. Świetnym przykładem są Hiszpania i Włochy, gdzie informacje o radykalnych działaniach po stronie fiskalnej zmieszały się z obawami o finansową kondycję regionów. Inna sprawa, że polityka zaciskania pasa w obliczu narastającej recesji, mimo, że w teorii słuszna, to w praktyce zbytnio nie zdaje egzaminu.

Mario Draghi miał świadomość, że musi zrobić coś, aby ukierunkować rynki finansowe na inne kwestie. Zapowiedź potencjalnych interwencji nie może być jednak pustym gestem, gdyż w efekcie zniszczy się kolejny bastion stabilizacji, jakim jest zaufanie do banku centralnego. Wizja scenariusza „Grexitu” w najbliższych miesiącach, rosnącego ryzyka mega-bailoutu dla Hiszpanii (w piątek pojawiły się spekulacje, jakoby rząd Rajoya rozmawiał na ten temat zakulisowo z Niemcami), ale i też potencjalnej niechęci Bundestagu do uczestnictwa w kolejnych programach ratunkowych, mogła być sygnałem, iż ECB musi porzucić dotychczasowe kanony i stać się ostatnim bastionem ratunku dla strefy euro.

Marek Rogalski