Reakcje giełdowe na wynik wyborów prezydenckich w Stanach były mniej nerwowe niż po referendum w sprawie Brexitu.
Pomijając krótkotrwały pierwszy szok, reakcja rynków finansowych na niespodziewane zwycięstwo Donalda Trumpa była raczej spokojna, a notowania szybko wróciły do dotychczasowych trendów. Inwestorzy nauczeni doświadczeniem referendum w sprawie Brexitu wiedzieli już, że samo głosowanie niczego nie zmienia, zatem na razie nie ma powodów do paniki.
Politycznych analogii między czerwcowym referendum w Wielkiej Brytanii a wtorkowymi wyborami w USA jest sporo. W obu przypadkach wynik był inny, niż zapowiadały niemal wszystkie badania opinii publicznej, w obu przypadkach wygrała opcja odwołująca się przynajmniej częściowo do populistycznych haseł i która jest uważana za gorszą z punktu widzenia stabilności rynków finansowych.
Pierwszego i drugiego dnia po brytyjskim referendum główny indeks londyńskiej giełdy FTSE100 mocno poszedł w dół, tracąc prawie 6 proc., choć nie zbliżył się do najniższych poziomów z bieżącego roku. Jednak już trzeciego dnia zaczął odrabiać straty, czwartego był na poziomie wyższym niż przed referendum, a w kolejnych dalej rósł, ustanawiając tegoroczne maksima. W ostatni piątek na zamknięciu miał już wartość ponad 6730 pkt, co oznacza, że był prawie 7 proc. wyżej niż w dniu referendum. W przypadku brytyjskich obligacji rządowych wynik plebiscytu nie spowodował wzrostu ich rentowności. W kolejnych tygodniach po głosowaniu wręcz ona spadała. Zaczęła wyraźniej rosnąć dopiero w październiku, gdy coraz bardziej zaczęło wyglądać na to, że Londyn w zamian za wprowadzenie ograniczeń w dostępie do swojego rynku pracy jest gotowy poświęcić udział w unijnym wolnym rynku.
/>
Jedynym wskaźnikiem, który wciąż nie może powrócić do przedreferendalnych wartości, jest kurs funta szterlinga. Pierwszego dnia po ogłoszeniu, że większość Brytyjczyków zagłosowała za wyjściem z UE, zaczął on słabnąć zarówno w stosunku do dolara, jak i do euro i ten trend nie został zatrzymany. O ile w dniu referendum za jednego funta można było dostać prawie 1,5 dol. i ponad 1,3 euro, to dziś wart on jest 1,26 dol. i 1,16 euro, a w momentami – zwłaszcza koło połowy października – było to jeszcze mniej. Brytyjska waluta osiągnęła wówczas historyczne minimum wobec euro i najniższy kurs wobec dolara od 31 lat.
Gdy w nocy z wtorku na środę okazało się, że to Trump, a nie Hillary Clinton będzie następnym prezydentem USA, na otwarciu amerykańskich giełd miały miejsce spore spadki, ale jeszcze tego samego dnia nastąpiło odbicie. Dow Jones zyskiwał w każdym z trzech powyborczych dni, zanotował w sumie najwyższy tygodniowy wzrost od grudnia 2011 r., a w piątek osiągnął wręcz historyczne maksimum. Również indeks S&P500 po słabym starcie w środę jeszcze tego samego dnia mocno poszedł w górę i mimo lekkiej korekty w czwartek i piątek jego wartość jest wyższa niż tuż przed wyborami (oraz blisko historycznych maksimów, które zostały osiągnięte w sierpniu). Wzrosła natomiast rentowność amerykańskich obligacji (choć nie można mówić o żadnych dramatycznych ruchach), a kurs dolara w stosunku do euro zmienił się w minimalnym stopniu. Tuż po ogłoszeniu wyników mocno – o prawie 60 dol. – podrożała uncja złota, ale później równie szybko nastąpiła jej przecena i cena tego kruszcu jest na najniższym poziomie od pół roku.
Przyczyną braku dramatycznych reakcji jest – prócz doświadczenia Wielkiej Brytani – także to, że w USA jest dość długi okres przejściowy między wyborami a zaprzysiężeniem (Trump zostanie prezydentem 20 stycznia) oraz fakt, że większość republikanów zasiadających w Kongresie jest związana raczej z partyjnym establishmentem niż z frakcją Trumpa. Rynki finansowe liczą więc, że w razie czego będą oni hamować co bardziej nieodpowiedzialne pomysły nowego prezydenta.