W reakcji na informację o tym, że potrzeby pożyczkowe polskiego państwa i jego agend w 2025 r. wyniosą rekordowe 304 mld zł, notowania krajowego długu na rynku wtórnym spadły. Rentowność 10-letnich obligacji, która jest z ceną odwrotnie skorelowana, podskoczyła w środę o 0,12 pkt proc., do 5,48 proc. Ceny i rentowności długu na rynku wtórnym są ważne, bo dyktują koszty, po jakich się zaciąga nowe zobowiązania. Co istotniejsze, tego dnia ceny niemieckich papierów dłużnych, emitowanych przez państwo, które w Europie i strefie euro jest uważane za wzorzec rzetelnego płatnika, poszły w górę. Różnica między kosztami, po jakich pożycza rząd polski i niemiecki, wzrosła. Tym samym inwestorzy zasygnalizowali, że za udostępnienie nam swojego kapitału będą się domagali dodatkowej premii za ryzyko. Różnica między rentownością polskich papierów dłużnych i tych z rynków bazowych (Niemcy i USA), znalazła się na najwyższym poziomie od roku. W piątek, na zamknięcie tygodnia, te skutki w dużej części ustąpiły.
– Wciąż mamy wakacje i obniżoną płynność na rynku. Tak naprawdę inwestorzy nie wydali jeszcze opinii, co sądzą o tym, że po rekordowych emisjach długu w 2024 r., w kolejnym wyemitujemy go jeszcze więcej – mówi Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. Piątkowy wzrost notowań krajowego długu ekspert uzasadnia niskim odczytami inflacji w strefie euro, które podbiły kursy obligacji państw ze wspólnego obszaru walutowego, a dobre nastroje przeniosły się także do Polski.
Od niedawna Polska jest objęta unijną procedurą nadmiernego deficytu. Jesienią okaże się, czy Komisja Europejska zadowoli się tym, że w 2025 r. niedobór w finansach publicznych wyniesie 5,5 proc. PKB i będzie niższy o 0,2 pkt proc. niż w bieżącym roku.
Jak wynika z analizy Sławomira Dudka, prezesa Instytutu Finansów Publicznych, jest inaczej, bo wyższy deficyt jest pochodną optymistycznych prognoz dochodów i nowych, niemilitarnych wydatków. Dudek ocenia na portalu X, że robimy sobie „igraszki” z procedury nadmiernego deficytu. Tymczasem może być tak, że pod względem niedoboru w publicznej kasie znajdziemy się na drugim miejscu od końca w całej UE, wciąż znacznie powyżej granicy 3 proc. PKB, zapisanej w unijnych traktatach. Dług w relacji do PKB, według metodologii unijnej, ma na koniec 2025 r. się znaleźć na poziomie 59,8 proc. PKB, 0,2 pkt proc. poniżej kolejnej ważnej dla Brukseli bariery.
To oznacza, że nasza pozycja pod tym względem może być gorsza od Francji, państwa, które jest jednym z najbardziej „zatwardziałych łamaczy' unijnych reguły fiskalnych. W tym roku drugą pod względem wielkości gospodarkę strefy euro już spotkały z tego powodu nieprzyjemności – agencja S&P obniżyła, po raz pierwszy od 2013 r., ocenę wiarygodności kredytowej Francji. Kiedy później prezydent Emmanuel Macron rozpisał niespodziewanie wybory, inwestorzy zaczęli wyprzedawać francuskie obligacje, windując ich rentowność na przełomie czerwca i lipca do poziomu 3,35 proc., najwyższego od ponad dekady. Pożyczanie stało się dla Francuzów dużo droższe. Jesienią agencje ratingowe dokonają cyklicznej oceny stanu polskich finansów publicznych i musimy być gotowi, że padną nieprzyjemne opinie. Ale czy zmieni się sam poziom ratingu, tego eksperci nie przesądzają.
Jednak ryzyko, że także Polska będzie zmuszona pożyczać drożej, jawi się na horyzoncie, bo sytuacja na globalnym rynku długu jest dość napięta. W 2024 r. 38 państw OECD wyemituje obligacje o łącznej wartości 15,8 bln dol., najwyższej w historii. Jeszcze w 2023 r. globalne fundusze, w szczególności emerytalne, deklarowały, że kupią rządowe obligacje za biliony dolarów, byle tylko zdążyć przed obniżkami stóp ze strony czołowych banków centralnych i dostać maksymalnie dobre oprocentowanie. Dziś ich popyt jest zaspokojony, choćby przez Stany Zjednoczone, które nie tylko rolują swój dług, lecz także rok w rok dodają do niego obligacje za ok. 2 bln dol. W zeszłym roku przez tamtejszy rynek obligacji przetoczyła się największa od dziesięcioleci bessa, która sprawiła, że dla USA również pożyczanie stało się dużo droższe.
– Na szczęście Polska może wykorzystać kilka różnych narzędzi, które razem spowodują, że w przyszłym roku nie będziemy musieli pożyczać, jeśli ceny na rynku będą dla nas wyjątkowo niekorzystne – zwraca uwagę Rafał Benecki.
Polska może np. skorzystać z emisji długu w walucie zagranicznej. Choć z jednej strony, jako państwo już relatywnie na wysokim poziomie, powinniśmy oferować inwestorom obligacje w złotych, to z drugiej strony – jak zwraca uwagę ekspert – decydując się na emisję w obcej walucie, będziemy na tym rynku jednym z bardziej wiarygodnych emitentów. Możemy też zdecydować się na emisję bonów skarbowych, czyli krótkoterminowych papierów dłużnych, o terminie zapadalności poniżej roku. Taki dług będzie tańszy w obsłudze, choć nie możemy wyemitować go zbyt dużo. Buforem płynnościowym będą też pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy.
– Nie ulega dla mnie wątpliwości, że musimy przedstawić wiarygodną ścieżkę zejścia z deficytu w kolejnych latach, jeśli chcemy, żeby przyszły rok, nie najlepszy pod tym względem, upłynął na naszym rynku obligacji relatywnie spokojnie – ocenia Rafał Benecki. ©℗