W listopadzie inflacja w Polsce wyniosła 6,6 proc. To o prawie 12 pkt proc. mniej od szczytu z lutego. Teraz spadek będzie wolniejszy, ale cała gospodarka będzie rosnąć coraz szybciej

Inflacja porównywana jest do Hydry – gdy wyrwie się spod kontroli, szybko rośnie, wnikając we wszelkie zakamarki gospodarki. Walka z nią jest z reguły długa i trudna. Dlatego rządy i banki centralne starają się do wysokiej inflacji nie dopuścić, a mimo to w ostatnich latach gwałtowny wzrost cen stał się plagą globalną, która szczególnie uderzyła w Europę. Skoro rekordowa inflacja była bolączką wielu gospodarek, czy zatem wszystkie rządy i banki centralne popełniały te same błędy? Nie – o eksplozji cen zdecydowały czynniki, których nie sposób było przewidzieć.

Pierwszy czarny łabędź

Początek 2020 r. to uderzenie w globalną gospodarkę pandemii koronawirusa.

Ekonomiści mówili o „czarnym łabędziu”, czyli zdarzeniu o fatalnych skutkach dla gospodarki, którego nie sposób przewidzieć. Obostrzenia sanitarne wprowadzone w większości krajów spowodowały przejściowy krach. Wiele branż zamarło. Podstawowym celem rządów i banków centralnych stało się ocalenie gospodarki przed dalekosiężnymi, nieodwracalnymi skutkami – czyli masowymi upadłościami firm i wzrostem bezrobocia. Rządy zaczęły wspierać rynek miliardowymi pakietami pomocowymi, a banki centralne luzowały politykę pieniężną, by dać firmom i sektorowi finansowemu trochę oddechu.

Narodowy Bank Polski trzykrotnie obniżył stopy procentowe – między marcem a majem stopa referencyjna zjechała z 1,5 proc. do 0,1 proc. Czy była to reakcja wyjątkowa? Bynajmniej.

Tylko EBC, który po kryzysie strefy euro trzymał stopy procentowe na ujemnym poziomie, nie miał takiego pola manewru. Natomiast amerykański Fed dokonał dwóch szybkich cięć (poza normalnym harmonogramem posiedzeń) jeszcze w marcu 2020 r. – na początku miesiąca o 50 pkt bazowych, a w połowie, na nadzwyczajnym, niedzielnym posiedzeniu – o kolejne 100 pkt bazowych, do poziomu zerowego. Bank Rezerw Australii obniżył w marcu swoją główną stopę do rekordowo niskiego poziomu 0,5 proc. Bank Anglii w marcu dwukrotnie zdecydował się na obniżkę – 11 marca z 0,75 proc. do 0,25 proc., a tydzień później do 0,1 proc.

Drugim działaniem podjętym przez banki centralne były operacje otwartego rynku, czyli skup obligacji skarbowych od banków, co miało te ostatnie skłonić do udzielania kredytów przedsiębiorcom, by podtrzymać aktywność gospodarczą.

Pandemia była pierwszym czynnikiem odpowiedzialnym za dzisiejszą inflację – pompowanie pieniędzy w stojącą z powodu lockdownu gospodarkę pogłębiało nierównowagę między popytem a podażą, ale panowało powszechne przekonanie, że jest to koszt, który należy ponieść, by po pożegnaniu się z COVID-19, nie pozostała „ekonomiczna pustynia”.

Boom i wojna

Po złagodzeniu covidowych ograniczeń, w 2021 r. światowa gospodarka wystrzeliła. Znacznie wzrósł popyt na towary ze strony konsumentów, którzy w okresie lockdownu wstrzymywali się z zakupami, i ze strony firm. Nie mogły one sprostać zwiększonemu zapotrzebowaniu na produkty, do tego w obliczu skokowego zwiększenia popytu, pogłębiała się niewydolność łańcuchów dostaw. Koszty frachtu z Azji, gdzie Zachód ulokował znaczącą część swojej produkcji, urosły nawet ośmiokrotnie. Wzrost cen w tej sytuacji był nieunikniony. Większy popyt na ropę wywindował ceny surowców, co samo w sobie było kolejnym impulsem inflacyjnym.

Wtedy jeszcze nikt nie miał świadomości, co za chwilę będzie się dziać na rynku paliw, gdzie zaczynała się wojna energetyczna Moskwy przeciw Europie. W górę poszły ceny gazu, który był głównym paliwem dla energetyki Starego Kontynentu, a ok. 50 proc. zapotrzebowania na to paliwo zaspokajała Rosja. Latem 2021 r. Gazprom zaczął ograniczać dostawy do Europy i podbijać cenę. Sprzedawany hurtowo gaz podrożał z 20 euro za 1 MWh w początkach 2021 r. do 130 euro na koniec roku.

Mniej więcej od połowy 2021 r. inflacja w większości krajów zaczęła ostro rosnąć. Miesiąc po miesiącu na rynek docierały szokujące komunikaty o rekordach widzianych ostatnio wiele dekad temu.

„W ostatnich miesiącach 2021 r. uwarunkowania makroekonomiczne polityki pieniężnej zmieniły się istotnie. Na rynkach światowych nastąpił ponowny silny wzrost cen surowców, przede wszystkim energetycznych, a także rolnych. Ponadto przedłużały się zaburzenia w globalnych sieciach dostaw. W konsekwencji znacząco podwyższono prognozy inflacji na kolejne kwartały, przez co wzrosło ryzyko kształtowania się inflacji powyżej celu inflacyjnego NBP” – oceniał Narodowy Bank Polski w raporcie rocznym za 2021 r.

Stopy w górę

Polska Rada Polityki Pieniężnej zareagowała na te czynniki w październiku 2021 r., rozpoczynając bezprecedensowy w historii cykl podwyżek stóp. Jeszcze w czerwcu inflacja w Polsce wynosiła 5 proc., miesiąc później 5,5 proc., a między wrześniem a październikiem skoczyła z 5,9 proc. do 6,8 proc. Nigdy jeszcze stopy procentowe w Polsce nie rosły tak bardzo i tak szybko, ale też nigdy wcześniej polityka monetarna nie stanęła wobec tak poważnych wyzwań.

Mimo podwyżek stóp inflacja rosła nadal, co jednak rozsądnych ekonomistów nie dziwiło, bo efekty zmian stóp są widoczne w gospodarce po kilku kwartałach. Rada Polityki Pieniężnej zaczęła wciskać hamulec już jesienią 2021 r., czego skutki widać dopiero teraz.

Ani nasza RPP, ani inni decydenci nie mogli jeszcze wówczas brać pod uwagę kolejnego proinflacyjnego czarnego łabędzia – pełnoskalowej wojny na Ukrainie, która wybuchła w lutym 2022 r. i stanowiła kolejny cios w ceny surowców, łańcuchy dostaw i stabilność makroekonomiczną.

Z dzisiejszej perspektywy widać również, że Władimir Putin rozpoczął działania wojenne znacznie wcześniej – właśnie w połowie 2021 r., dolewając inflacyjnego ognia do ówczesnych nierównowag rynkowych.

Gdy Rosja najechała na Ukrainę ceny surowców eksplodowały – w 2022 r. mieliśmy dwa kolejne szczyty cen gazu. 220 euro za 1 MWh w marcu i 340 euro za 1 MWh w sierpniu. Wystrzeliły też notowania innych surowców energetycznych, a inflacja rozlewała się na całą gospodarkę. Średnia w Unii Europejskiej sięgnęła w 2022 r. – po raz pierwszy w historii – poziomu 11,5 proc., w strefie euro – 10,6 proc. W państwach nadbałtyckich czy na Węgrzech wyraźnie przekraczała 20 proc.

W Polsce wzrost cen nie był aż tak duży, ale większy niż na Zachodzie. W szczytowym dla Europy październiku inflacja wyniosła u nas 17,9 proc., by osiągnąć maksimum w lutym 2023 r. – 18,4 proc. Różnica w porównaniu z Zachodem może się wydawać znacząca, pamiętajmy jednak o tym, że jesteśmy krajem przyfrontowym, a gospodarki zachodnioeuropejskie mają inną strukturę i w większości były w mniejszym stopniu uzależnione od surowców z Rosji.

Z tych też względów inflacja w Polsce wciąż jest wyższa niż w większości innych krajów europejskich – według Eurostatu (odczyty różnią się od danych GUS ze względu na inną metodologię, ale dzięki temu można porównać dane między różnymi krajami) w Polsce było to w listopadzie 6,3 proc., podczas gdy średnia dla UE wyniosła 3,1 proc.

Uniknąć recesji

Czy to oznacza, że RPP popełniła błędy?

– RPP zareagowała chwilę później niż banki centralne w Czechach czy na Węgrzech, ale też zdecydowanie wcześniej niż EBC czy Rezerwa Federalna. Wzrost stóp procentowych w Polsce był radykalny – od 0,1 proc. do 6,75 proc. Rada decydowała nawet o podwyżkach o 100 pkt bazowych na jednym posiedzeniu. Trudno więc stawiać zarzut braku determinacji w walce z inflacją. To była bardzo jastrzębia RPP, która wyprzedzała oczekiwania rynku. Wtedy też rada komunikowała, że szczyt inflacji przypadnie na przełom lat 2022 i 2023, a później zobaczymy szybki spadek inflacji do jednocyfrowego poziomu na koniec bieżącego roku w okolicy 7–8 proc. – mówiła wiceprezes NBP Maria Knightley pod koniec listopada 2023 r. w wywiadzie dla Business Insider Polska.

Prezes NBP Adam Glapiński już w marcu br. prognozował, że inflacja w listopadzie będzie niższa niż 7,4 proc. wskazywane wówczas w projekcji NBP. 6,6 proc., które ogłosił ostatnio GUS, to sporo poniżej tej wartości. Zejście do tego poziomu z ponad 18 proc. w ciągu kilku miesięcy to duży sukces NBP, ale trzeba mieć świadomość, że dojście do celu inflacyjnego, jakim jest 2,5 proc. +/- 1 pkt proc., potrwa jeszcze wiele miesięcy.

Ważne są jednak również efekty polityki NBP dla całej gospodarki. Pierwszy to utrzymujący się od miesięcy rekordowy poziom zatrudnienia i brak bezrobocia. Drugi – wzrost gospodarczy. Z grudniowego raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego wynika, że PKB Polski w 2023 r. wzrosło o 0,3 proc., a 27 krajów UE o 0,6 proc. W przyszłym roku nasz wzrost gospodarczy może już jednak wynieść 2,3 proc., podczas gdy prognoza KE dla UE mówi o 1,3 proc.

ikona lupy />
Główne stopy procentowe / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe

partner

ikona lupy />
fot. materiały prasowe