Wbrew alarmistycznym przepowiedniom podwyżki płacy minimalnej okazały się cennym sojusznikiem w walce z kryzysem inflacyjnym. I to nie tylko w Polsce.

Jeśli ktoś uważnie śledził naszą debatę na temat inflacji, to nie raz i nie dwa usłyszał ostrzeżenie przed uruchomieniem spirali płacowo-cenowej. To właśnie obawa przed nią błyskawicznie kończyła rozmowę na temat tego, jak sobie radzić ze społecznymi skutkami inflacji. Zwolennicy opowieści o spirali mieli na wszystko zawsze tę samą odpowiedź: nie wolno podnosić płac (w tym minimalnej), bo to się natychmiast przełoży na poziom cen. Ludziom więc niczego te podwyżki nie dadzą, a tylko rozpędzą ceny. Na końcu będą się czaić – a jakże by inaczej – Wenezuela, Zimbabwe oraz Republika Weimarska. A do odbioru wypłaty taczka nie nada się tylko dlatego, że kolejne zera „pustego pieniądza” zostaną przelane na konto.

Nie będę ukrywał, że uważam tezę o spirali cenowo-płacowej za jeden z koronnych przykładów ekonomicznego płaskoziemstwa naszych czasów. Nie ma w literaturze ekonomicznej przekonujących dowodów na jej istnienie. A ci, co nią straszą, powtarzają argumenty pracodawców, którzy po prostu podwyżek płac nie lubią. I godzą się na nie albo bardzo niechętnie, albo wtedy, gdy – jak w przypadku płacy minimalnej – zmusza ich do tego prawo.

Wpływ podwyżek płac minimalnych na poziom inflacji był znikomy. Za jej dynamiką w latach 2020–2023 stały w sposób oczywisty zupełnie inne czynniki. Z szokami cen energii na czele

Nowa praca ekonomistów Sandriny Cazes i Andrei Garnero (oboje z OECD) dobrze pokazuje, że straszenie spiralą płac i cen także w przypadku najnowszego kryzysu inflacyjnego było bezpodstawne. Badacze przypominają, że w latach 2020–2023 w zasadzie wszystkie kraje rozwinięte podniosły poziom nominalnej płacy minimalnej. I to w sposób znaczący: średnio o prawie jedną trzecią. W tym samym okresie skumulowany wzrost cen wyniósł średnio 25 proc. Pozwoliło to gospodarkom OECD uniknąć niszczącego scenariusza, w którym realny poziom płacy minimalnej zaczyna – z powodu wysokiej inflacji – spadać. Warto w tym miejscu dodać, że kwestia płacy minimalnej nie podlega wiążącym regułom międzynarodowym. Nie jest ona nawet koordynowana wewnątrz Unii Europejskiej. Ba, istnieją kraje rozwinięte, gdzie nie ma jej wcale. W większości państw płaca minimalna bywa negocjowana w trójkącie: pracodawcy, pracownicy, rząd. W niektórych miejscach istnieją formy automatycznej indeksacji. W innych indeksacja pojawia się dopiero wtedy, gdy partnerzy społeczni się między sobą nie dogadają. Tak czy inaczej, wśród krajów OECD z najwyższym wzrostem nominalnej płacy minimalnej znalazły się w latach 2020–2023: państwa bałtyckie, Węgry i Polska. Mocno podnosili też Czesi, Słowacy, Chilijczycy, Kolumbijczycy oraz Wielka Brytania i Niemcy.

A jak te podwyżki wpłynęły na dynamikę cen? Cazes oraz Garnero dokładnie przebadali tę kwestię w poszukiwaniu potwierdzenia tezy o nadejściu spirali płacowo-cenowej. Ale go nie znaleźli. Wpływ podwyżek płac minimalnych na ogólny poziom inflacji w badanych gospodarkach był ograniczony albo znikomy. Za dynamiką inflacji z lat 2020–2023 stały w sposób oczywisty zupełnie inne czynniki. Z szokami cen energii na czele.

I tak na dobrą sprawę jedynym wyzwaniem związanym z wysoką dynamiką płacy minimalnej była w minionych latach kompresja płac. To znaczy zmniejszanie się różnic pomiędzy nominalnymi dochodami najsłabiej zarabiających a tymi, którzy dotąd zarabiali sporo lepiej od nich. Ale ich płace nie poszły w górę, więc „doły” ich dogoniły. To znaczy – innymi słowy – zmniejszyły się nierówności płacowe wewnątrz gospodarki. Tylko czy to koniecznie musi być aż takie złe? ©Ⓟ