Widowiskowy wzrost wydatków na obronę, rosnący deficyt i znak zapytania, czy nie pojawią się przedwyborcze cukierki.

Rząd zaczął konsultacje budżetu na przyszły rok. Jak wynika z założeń do projektu, czeka nas twarde lądowanie. Wzrost gospodarczy spowolni do 1,7 proc. z 4,6 proc. w tym roku. Nadal będziemy mieć wysoką inflację. Według rządu wyniesie ona 9,8 proc. Szybki wzrost cen w tym roku spowoduje, że waloryzacja emerytur i rent w 2023 r. będzie rekordowa – wyniesie 13,8 proc.

Rząd prognozuje, że podwyżki w budżetówce, w tym dla nauczycieli, miałyby wynieść 7,8 proc. Dla tych grup oznacza to – po uwzględnieniu inflacji – realny spadek wynagrodzeń. Nauczyciele już przypominają, że sam resort edukacji zapowiadał 9 proc. podwyżki. – Zakładam dużą dyskusję na ten temat na Radzie Dialogu Społecznego. To będzie główny punkt sporny – ocenia wiceprzewodniczący Federacji Przedsiębiorców Polskich Arkadiusz Pączka. Z rządu słyszymy, że ta kwestia będzie jeszcze negocjowana i ostatecznie wskaźnik wzrośnie w okolice prognozowanej inflacji, ale na znacząco wyższy wzrost płac nie ma co liczyć. – Nie chcemy napędzać inflacji – słyszymy.

Korekta budżetowych wskaźników – w porównaniu z czerwcowymi założeniami – oznacza też wzrost kosztów zarobkowania. Składki na ubezpieczenie społeczne osób prowadzących firmę i niekorzystających z preferencji wzrosną o 17,1 proc., czyli o 207,20 zł miesięcznie (zgodnie z wcześniejszymi założeniami podwyżka miała wynieść 15,5 proc., czyli 187,56 zł). Oznacza to, że wpłaty do ZUS z obecnego poziomu 1211,28 zł podniosą się do 1418,48 zł miesięcznie.

Teoretycznie zmiana wskaźników (inflacji i wzrostu PKB) może też wpłynąć na płacę minimalną. Przepisy nie są jednak w tym względzie precyzyjne i prawdopodobnie nie wymuszą zmiany rządowej propozycji podwyżki (3383 zł od stycznia i 3450 zł od lipca 2023 r.).

Najjaskrawszy jest jednak wzrost wydatków na obronę. W samym budżecie rosną z 58 mld zł w tym roku do 98 mld zł w przyszłym, ale łącznie z pozabudżetowym mechanizmem finansowania wyniosą nawet 140 mld zł. Największy znak zapytania dotyczy tego, czy PiS nie dorzuci w wyborczym roku ekstratransferów socjalnych.

Projekt przyszłorocznego budżetu zakłada, że dochody wyniosą 604,4 mld zł. W porównaniu z 2022 r. mają wzrosnąć o ponad 113 mld zł. Wydatki rząd szacuje na 669,4 mld zł. To o 148 mld więcej niż w tym roku. Wyższy miałby być także deficyt - 65 mld zł w 2023 r. wobec niespełna 30 mld zł w roku bieżącym.
Jeśli jednak zrobić bilans wydatków i dochodów w całym sektorze finansów publicznych liczonym według metodologii unijnej, to deficyt rośnie do ponad 130 mld zł, czyli 4,4 proc. PKB.
Największy wpływ na ten wynik będą miały rosnące o 40 mld zł wydatki obronne w samym budżecie i możliwe kolejne 40 mld poza nim w ramach funduszu zarządzanego przez Bank Gospodarstwa Krajowego.
Sporo będzie kosztować waloryzacja rent i emerytur - ok. 30 mld zł. Kilka miliardów pójdzie na 7,8-proc. podwyżkę w budżetówce. W przypadku nauczycieli, których pensje miałyby pójść w górę w takim samym stopniu, to 8 mld zł.
Wysoka tegoroczna inflacja powoduje, że w przyszłym roku będziemy mieli 13,8-proc. waloryzację rent i emerytur - ocenia rząd w projekcie budżetu. Byłaby najwyższa od wprowadzenia nowego systemu emerytalnego w 1999 r. Dla porównania - tegoroczna waloryzacja to jedynie 4,24 proc.
Premier Mateusz Morawiecki i minister finansów Magdalena Rzeczkowska podkreślali wczoraj wyzwania związane z wojną i sytuacją na rynkach energii, ale mówili jednocześnie o konserwatywnym projekcie budżetu.
Nie wszyscy się zgadzają z taką oceną ustawy. Piotr Bielski, ekonomista Santander Bank Polska, uważa, że prognoza wzrostu może być zawyżona. - O wzroście PKB o prawie 2 proc. można pomarzyć, będzie dobrze, jak wyniesie on 0,5 proc. W sprawie inflacji w projekcie nie ma zakładki. Założenia makroekonomiczne nie tworzą zakładki bezpieczeństwa. Wydaje mi się, że w projekcie nie ma różnych elementów, które będą obciążały finanse publiczne w przyszłym roku - podkreśla Bielski.
Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska, zauważa, że budżetowe prognozy makro są zbliżone do tych jego banku, ale zgadza się, że projekt nie pokazuje w pełni zamiarów obozu rządzącego na przyszły rok. - Jest pytanie, czy nie nastąpią istotne korekty tuż przed wyborami. Prezydent Andrzej Duda ostatnio przychylnie wypowiedział się o 15. emeryturze. Dlatego jest dość prawdopodobne, że ten budżet nie jest tym, co zostanie zrealizowane - podkreśla Borowski.
W 2023 r. czekają nas wybory parlamentarne i samorządowe. W poprzednich latach kampanii wyborczych Prawo i Sprawiedliwość deklarowało duże zmiany, jak obniżki PIT czy 500 plus na każde dziecko. Wczoraj premier Morawiecki mówił jedynie o podtrzymaniu obecnych programów socjalnych.
Ekonomistę Credit Agricole niepokoi także co innego. - Jesteśmy na ścieżce rosnącego deficytu. To efekt rosnących wydatków obronnych oraz ekspansji fiskalnej amortyzującej skutki wysokich cen energii dla gospodarstw domowych, co można zrozumieć. Ale zatrzymał się proces obniżania deficytu w relacji do PKB, a to może budzić niepokój - podkreśla.
Nasz rozmówca z rządu przyznaje, że przyszłoroczny budżet jest bardzo wymagający. - Z jednej strony musimy ograniczać potrzeby pożyczkowe państwa ze względu na sytuację gospodarczą, z drugiej strony trzeba pokazać, że mamy zdrowy budżet bez wielkiego deficytu. Mamy też sztywne wydatki, które oznaczają niemałą rewolucję, chociażby na armię - wskazuje rozmówca DGP.
W planie budżetowym nie ujęto środków z KPO - Krajowego Planu Odbudowy. Wypłaty z tego źródła są dla Polski na razie zablokowane przez Komisję Europejską. Poza tym polski rząd jeszcze nawet nie złożył pierwszego wniosku o płatność.
Rząd nie przewiduje bezpośredniego finansowania z budżetu projektów z KPO. Te są na razie objęte systemem tzw. prefinansowania, za który odpowiada Polski Fundusz Rozwoju (pieniądze pochodzą ze zwrotów z tarczy PFR). - W przyszłym roku wydalibyśmy na projekty z KPO do 15 mld zł, to nie są jakieś przełomowe kwoty z perspektywy budżetu - bagatelizuje sprawę rozmówca z rządu.
Przy okazji prac nad budżetem trwają dyskusje nad stawkami VAT. Jak pisaliśmy w zeszłym tygodniu, na razie propozycja zakłada powiązanie od 2024 r. utrzymania podwyższonych stawek 23 i 8 proc. z ponadprzeciętnymi wydatkami na obronność (wszystko ponad 3 proc. PKB założone w ustawie o obronie Ojczyzny). W przyszłym roku stawki te miałyby zostać utrzymane poprzez wpisanie ich na sztywno do ustawy o VAT.
Jak słyszymy, nie wszyscy są entuzjastami tej propozycji. - Nie należy do nich m.in. premier, dlatego jeszcze nie wykluczałbym jakiegoś innego mechanizmu - przekonuje osoba z rządu. I wskazuje, że można utrzymać stawki metodą, jaką planuje się to zrobić w przyszłym roku (wpisanie na sztywno i bez dodatkowych warunków). - Tyle że wtedy co rok wznawialibyśmy dyskusję, której byśmy nie chcieli, czyli dlaczego nie możemy obniżyć stawek VAT podniesionych w 2011 r. przez rząd Donalda Tuska - wskazuje rozmówca DGP.
Kontrowersje dotyczące powiązania podstawowych stawek VAT z wydatkami na obronność dotyczą m.in. tego, że wysokość podatku zależałaby od decyzji ministra obrony narodowej i władz BGK. Propozycja mówi bowiem nie tylko o wydatkach ujętych w budżecie, lecz także w planie finansowym Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych zarządzanego przez państwowy bank.
Zdaniem części ekspertów tak istotne kwestie jak stawki podatkowe powinny zostać ujęte w ustawie. Resort finansów odrzuca jednak te zarzuty, twierdząc, że wysokość stawek VAT wynika wprost z projektowanego art. 146ea ustawy o podatku od towarów i usług.
ikona lupy />
Co zakłada projekt budżetu na 2023 r. / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe