Wpływ wojny na polską gospodarkę nie będzie istotny, negatywny scenariusz zakłada spowolnienie wzrostu PKB o 1 proc. - mówi Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju
Które sankcje najbardziej dotkną Rosję?
Zachód postawił na bardzo dobrą i szybką strategię, czyli sparaliżowanie systemu finansowego. Sankcje dotyczące zamrożenia rezerw i odcięcia do rynków finansowych wywołały panikę wśród Rosjan oraz techniczną niewypłacalność systemu bankowego. Sankcje są skuteczne i kazały się potężnym ciosem, wywołując obecnie krach finansowy. Niemniej Rosja jeszcze utrzymuje kruchą stabilność, ponieważ ceny gazu i ropy są na wysokim poziomie i choć sprzedaż spada, ale nadal ten strumień pieniędzy jest znaczący.
Najdobitniejszym efektem jest załamanie krusu rubla, ale co to będzie oznaczało w praktyce dla Rosjan?
System finansowy jest krwiobiegiem gospodarki. Wymuszona sankcjami podwyżką stóp procentowych oznacza, że rosyjscy kredytobiorcy zapłacą dwukrotnie wyższe raty. Rosjanie mają problemy z wybieraniem gotówki z bankomatu o ile w ogóle mogą to robić. Firmy mają problemy z rozliczeniem się między sobą. Za chwilę pojawią się braki w sklepach, bo w coraz większym stopniu Rosja jest objęta embargiem transportowym, a ceny poszybują w górę. Zapewne inflacja przekroczy 20 proc.
Widzieliśmy naradę u Putina w sprawach gospodarczych jakie Rosja ma możliwości obrony?
Widać to było po minach uczestników narady. Putin chciał odbudowy ZSRR i mu się udało! Rosja wraca do gospodarki centralnie planowanej. Firmy są nacjonalizowane, wprowadzona jest kontrola obrotu dewizami, czy limity wypłat, by chronić płynność sektora finansowego. Efekty paraliżu systemu bankowego w Rosji są obecnie zbliżone do olbrzymich kosztów jakie ponosi w wyniku wojny ukraińska gospodarka. Już widzimy, że Rosjanie nie mogą płacić za granicę walutami, a podróże stały się niemożliwie. Visa, Mastercard i Apple Pay nie obsługują transakcji. Za chwilę zapewne upadną linie lotnicze, bo nie mogą serwisować samolotów, które z resztą nie mają gdzie latać. W tej sytuacji mit Putina, że Rosja jest potęgą i krajem gospodarczego sukcesu, który wyzwala Ukrainę, legł w gruzach. W ciągu dwóch trzech dni zobaczyli to i zwykli Rosjanie i otoczenie Putina. Oligarchowie są załamani. Nie po to otoczenie to uwijało się 20 lat okradając Rosjan, budując gigantyczne majątki, żeby stracić je w tydzień. Szacuje się, że 100 oligarchów zgromadziło ponad 200 mld dolarów. Kilka dni temu Putin pokazał się niczym Kim Dzong Un na spotkaniu z pracownikami na budowie. Uważa się, że miał na sobie kamizelkę kuloodporną i w tej sytuacji nic dziwnego.
Co sankcjami wobec rosyjskich surowców, nie pora na nie? A może Europa nie jest jeszcze gotowa?
Musimy być gotowi ponosić te koszty, ponieważ tu chodzi o nasze bezpieczeństwo. Oczywiście sankcje muszą być wykonalne i bardziej dotykać Rosję niż nas, tzn. Nie destabilizować gospodarki europejskiej. Najważniejszym surowcem jest ropa, a w mniejszym stopniu chodzi o gaz. Ropa to niemal jedna trzecia ich przychodów budżetowych. I gdyby nastąpiło zwiększenie produkcji ze strony krajów arabskich i USA to byłoby możliwe wprowadzenie takiego embarga lub po prostu spadła by cena. To byłby niemal śmiertelny coś dla Rosji zwłaszcza, gdyby do tego doszły sankcje Chin. Wówczas Rosja znalazłaby się w takiej sytuacji jak Korea Północna, czy Iran. Byłaby zamkniętym krajem z potężnym wzrostem bezrobocia, recesją i wysoką inflacją. Ograniczyłoby to możliwość finansowania zbrojeń i armii oraz zapewne wywołałoby prędzej, czy później powstanie społeczeństwa przeciw reżimowi Putina. Putin ma więc coraz mniej czasu. Niestety nadal reaguje agresją, prowadząc coraz brutalniejsze ataki na ludność cywilną i dokonując zbrodni wojennych.
Tylko czym to się skończy? Jeszcze większą desperacją Putina, czy jakiś wewnętrznym przewrotem?
Historia pokazuje, że agresywni despoci nie cofali się sami. Robili to albo w obliczu siły i kończyli w bunkrze lub usuwało ich otoczenie, ale dziś trudno przewidzieć jaki to będzie scenariusz. Chciałem w tym kontekście zwrócić uwagę, że we wtorek Chiny zapowiedziały, że nie będą kupowały węgla w Rosji, zablokowane zostały rozliczenia między tymi krajami. To może oznaczać, że Chińczycy uznali, że osłabienie Rosji jest w ich interesie. Więc choć nawet na początku nie włączyli się do sankcji, to może obecnie uznali, że to dobry moment, by Rosja w obecnym kształcie de facto upadła.
Skoro mówimy o węglu z Rosji, nie powinniśmy wprowadzić na niego embarga?
Premier Morawiecki od początku bardzo aktywnie zabiega o twarde sankcje i zapowiedział również embargo na import węgla. Czekamy teraz na decyzję UE, ale to wydaje się przesądzone. Natomiast głównym filarem rosyjskiej gospodarki jest jednak ropa. Obecnie trwa nowa światowa gra na tym rynku jak wyeliminować Rosję bez wywołania skokowego wzrostu cen. Natomiast krótkoterminowy efekt jest kosztowny, mimo uruchomienia przez USA dodatkowych rezerw cena ropa dobiła do 110 dolarów za baryłkę. Dlatego USA i Europa będą bardzo ostrożne z decyzjami w tej sprawie, bo ropa np. po 140 dolarów za baryłkę to mocny skok inflacji i złe scenariusze stagflacji na przyszły rok w ekonomii USA i Europy. To może wywołać złe nastroje i spadek poparcia dla Ukrainy w społeczeństwach zachodnich więc trzeba działać ostrożnie, by tego scenariusza uniknąć.
To jaka jest alternatywa?
Gdyby się udało uwolnić duże rezerwy ropy, zwiększyć produkcję u pozostałych producentów tak, by cena spadła do 50-60 dolarów za baryłkę to byłby to najlepszy scenariusz. Bo w Europie i USA spadałby mocno inflacja i wzmocniłoby to wzrost gospodarczy a przy takich cenach nawet, gdyby nie było embarga na rosyjską ropę to ich korzyści byłyby żadne. Koszty wydobycia ropy uralskiej to właśnie około 60 dolarów za baryłkę. Więc nawet bez embarga ich gospodarka wpadłby w głęboką recesję. Ale dziś nie wiemy, który z tych dwóch scenariuszy się wydarzy, a ma to kapitalne znaczenia nie tylko jeśli chodzi o scenariusze gospodarcze w UE, ale także koszty dla rosyjskiej gospodarki.
Przed konfliktem zajęci byliśmy hamowaniem wysokiej inflacji. Jak to wojna wpłynie na naszą gospodarkę?
Mamy dwa przeciwstawne wektory. Z jednej strony ceny ropy i gazu jeszcze poszły do góry co niestety, konsumuje część efektów tarczy inflacyjnej. Wzrost cen cały czas jest na podwyższonym poziomie około 8 proc. Ale z drugiej strony doszło do załamania cen emisji CO2. One w ciągu tygodnia spadły o jedną trzecią. To daje szanse na spadek cen energii elektrycznej, której większość mamy z węgla. I to może z kolei działać hamująco na wzrost cen.
Na ile trwały będzie ten spadek?
On może być trwały, bo w ciągu tygodnia zmieniły się przewidywania co do polityki energetycznej Europy. Niemcy zapewne wydłużą działania swoich elektrowni atomowych i nie będą wnosili zastrzeżeń do rozbudowy atomu w innych państwach UE, w tym Polsce. Oby, bo to konieczne dla prawdziwej niezależności i bezpieczeństwa energetycznego. Więc ścieżka transformacji energetycznej nie będzie tak agresywna, bo Niemcy i inne kraje muszą m.in. zwiększyć wydatki w dziedzinie obronności oraz uniezależnić się od importu z Rosji.
Będzie amnestia dla węgla?
Może nie tyle amnestia, ile ścieżka transformacji będzie bardziej racjonalna. W ostatnich 12 miesiącach nagle położono na stole bardzo ambitne cele redukcji emisji bez zwiększenia podaży certyfikatów na emisję CO2. To spowodowało, że ceny emisji wzrosły prawie trzykrotnie powyżej ścieżki cenowej wyznaczonej przez samą KE. Wszyscy zakładali, że cena uprawnień wyniesie 30-40 euro, ale nie 90 euro. Dziś jest szansa na to, że będziemy mieli trochę więcej czasu na dokonanie tej transformacji, chyba będzie konsensus co do budowy atomu, a to oznacza, że i koszty transformacji będą niższe dla społeczeństwa, a wraz tym spadną rachunki za energię. To daje też szansę na łagodzenie presji inflacyjnej. Rząd najprawdopodobniej będzie zmuszony przedłużyć tarczę antyinflacyjną na drugie półrocze. Kluczowa walka dla wzrostu gospodarczego i ścieżki inflacyjnej rozegra się na rynku ropy. Tu są dwa scenariusze. Jeden zakłada, że cena ropy mocno rośnie, co stanowi ryzyko stagflacji w 2023 r. To byłaby zła wiadomość, oznaczająca, że Rosja więcej zarabia. Drugi scenariusz zakłada, że USA i Arabia Saudyjska uruchamiają olbrzymią podaż ropy, Europa odcina Rosję przy spadku cen rzędu 60-70 proc. To byłby idealny scenariusz, oznaczający gigantyczne koszty dla Rosji, a dla Europy i USA - wzrost gospodarczy i spadek inflacji.
Czy w obecnej sytuacji geopolitycznej unijny pakiet klimatyczny Fit for 55 idzie do kosza?
Założenia tego pakietu powinny być zmienione. Cele powinny być racjonalnie rozłożone w czasie - tak, by dokonać tej transformacji, ale minimalizując koszt dla zwykłych ludzi, choćby w rachunkach za energię. Dziś jest na to realna przestrzeń. W ciągu tygodnia wydarzyły się ruchy tektoniczne w różnych obszarach. Priorytetem Europy jest dziś energetyczne uniezależnienie się od Rosji, a dodatkowo dla nas jest szansa, że koszty transformacji będą niższe.
Co z kursem złotego? W połowie lutego euro było za 4,5 zł, teraz jest za 4,80 zł.
Za złotym stoją silne fundamenty naszej gospodarki. Mamy nadwyżkę budżetową, silny wzrost na ponad 5 proc. PKB, gospodarka wykazuje wręcz oznaki przegrzania. Mamy bardzo silny sektor bankowy, który posiada jeden z najwyższych w Europie poziomów kapitałów i płynności. Natomiast to, co osłabia złotego, to nerwowość inwestorów - zarówno na globalnych rynkach, jak i w stosunku do krajów naszego regionu, bo przecież jesteśmy na głównym froncie wsparcia dla Ukrainy. To powoduje, że kapitał zaczyna uciekać z tej części Europy, ale zakładam, że to ma charakter krótkoterminowy. Złoty może podlegać teraz pewnym wahaniom w zależności od tego, jak wojna będzie dalej przebiegać, natomiast nie ma powodu do tego, by złoty jakoś mocno tracił na wartości. Kolejny czynnik to wzrost cen ropy, której jesteśmy importerem. Zawsze gdy rośnie cena ropy, osłabia się złoty. Do tego dochodzą oczekiwane podwyżki stóp procentowych w Europie i USA, a to powoduje waluty wszystkich krajów wschodzących tracą na wartości. Mimo to fundamenty są dobre, dlatego w długim terminie o złotego się nie obawiam. Po okresie osłabienia, kurs powinien się umocnić tak jak to było podczas pandemii.
Co ta wojna może jeszcze oznaczać dla naszej gospodarki?
Szczęśliwie jesteśmy niezależni od rynków wschodnich, cały eksport na Ukrainę, Białoruś i do Rosji to ok. 5,5 proc. Polscy eksporterzy już w 2014 r. pokazali, że są elastyczni, jeśli chodzi o poszukiwanie nowych rynków zbycia swoich towarów. Nawet jeśli spadek eksportu do trzech wspomnianych krajów wyniesie po 100 proc., to koszty dla gospodarki nie będą duże, to może być ok. 0,5 pkt. proc. PKB. Choć kilka branż może mieć problemy. Ostrożnie trzeba podchodzić do szacowania skutków po stronie importu, bo jednak z samej Ukrainy importowaliśmy kilka ważnych towarów, potrzebnych w przemyśle - niektóre pierwiastki, rudy żelaza czy stali. Tu szybko trzeba szukać innych rynków, bo już widać pewne zakłócenia w łańuchu dostaw. Widoczny jest też odpływ pracowników - Ukraińców, którzy wracają z Polski do ojczyzny, by ją bronić przed agresorem. Coraz większa liczba przedsiębiorców, zwłaszcza z branży budowlanej, zgłasza, że może mieć pewne problemy, szacuje się, że na ten moment 30-40 tys. Ukraińców wróciło do swojego kraju. Mimo to uważam, że wpływ wojny dzisiaj na polską gospodarkę nie będzie istotny, w negatywnych scenariuszach zakłada się, że on może spowolnić wzrost o ok. 1 proc. PKB. W perspektywie najbliższych 3-4 kwartałów ten wzrost zapewne wyhamuje do ok. 3 proc. PKB. Przy przegrzanej gospodarce Polski i wysokiej inflacji takie wyhamowanie byłoby wręcz pożądane, bo to pomogłoby ściąć inflację poniżej poziomu 5 proc.
W latach 2015-2020 priorytetem wydatków budżetowych były programy społeczne. Po wybuchu pandemii w 2020 r. na pierwszym miejscu było zdrowie. Po roku 2022 priorytetem będzie obronność?
W tej chwili finanse publiczne są w bardzo dobrej kondycji - mówię o bieżących wpływach budżetowych, bardzo niskim deficycie za 2021 rok i obecnych nadwyżkach. Ustawa o obronie Ojczyzny spowoduje, że nastąpi skok wydatków na obronność, co jest w tej sytuacji niezbędne. Niestety agresja Putina na Ukrainę pokazała, że dotychczasowa architektura bezpieczeństwa zmienia się, a my musimy wzmocnić nasz realny potencjał obronny. Strategicznie ważna jest obecność NATO, być może też tarcza antyrakietowa, szkoda że prezydent Obama - poprzez swoją politykę resetu w relacjach z Rosją - wstrzymał ten projekt. Wzrost wydatków na obronność stanie się faktem, stać nas na to. W tym kontekście ważne jest, by zamknąć spór z Komisją Europejską o Krajowy Plan Odbudowy i jak najszybciej uruchomić ten strumień środków, bo on odciąży polski budżet i pozwoli na jednoczesne realizowanie inwestycji w innych obszarach bez negatywnego wpływu na deficyt i dług publiczny.
Tylko czy strukturalnie jesteśmy przygotowani do zwiększenia wydatków na obronność? Czy mamy jasną koncepcję, co kupić i ile ma w tym być krajowego udziału?
Dobrze by było, gdyby tego polskiego udziału było jak najwięcej. PFR zainwestował w jedną z najlepszych polskich spółek technologicznych w branży zbrojeniowej - WB Electronics. To firma, która dostarcza m.in. drony. Tak więc jakiś potencjał u nas istnieje. Na pewno MON analizuje przebieg wojny na Ukrainie i określi, jaki rodzaj wyposażenia i typy wojsk są Polsce najbardziej potrzebne. Pozytywną informacją dla nas byłoby przystąpienie Finlandii i Szwecji do NATO. To są mocne kraje pod względem potencjału militarnego, ich akcesja do Sojuszu byłaby istotnym wzmocnieniem jego wschodniej flanki.
Mamy Program Inwestycji Strategicznych, w ramach którego rząd przekazuje samorządom miliardy złotych na inwestycje. Czy tu nie przewiduje pan turbulencji, biorąc pod uwagę odpływ siły roboczej z sektora budowlanego?
Brak rąk do pracy to jedno z głównych wyzwań. Widać, że skala uchodźców przypływających do Polski jest olbrzymia, to już 500 tys., kto wie, czy za chwilę nie będzie milion. Wszystkim trzeba zapewnić godne warunki życia. Te osoby masowo szukają produktów dla siebie - od żywności i środków higienicznych do urządzenia mieszkań, w których się zatrzymali. To może przyłożyć się do wzmocnienia się wzrostu gospodarczego. Jeśli chodzi o inwestycje, to mamy dołek w inwestycjach publicznych, a rosną prywatne. To rodzi narastające ryzyko w perspektywie 2023 roku dotyczące tego, jak te inwestycje będą się rozpędzać. Nie wiemy, jak konflikt będzie przebiegał czy ilu uchodźców zdecyduje się zostać po wojnie w Polsce i ściągnie tu całe rodziny. Trudno więc powiedzieć, na ile to, co obserwujemy, wpłynie na polski rynek pracy pozytywnie, a na ile negatywnie. W pozytywnym scenariuszu można założyć, że dodatkowe 100-200 tys. Ukraińców postanowił tu zostać i tym samym wesprze polski rynek pracy. Ale teraz najważniejsze jest wsparcie dla Ukraińców, którzy naprawdę walczą także o nasze bezpieczeństwo i przechodzą straszną tragedię. Polacy zareagowali wspaniale, a rząd prowadzi obecnie chyba największą operację logistyczną w historii, organizując pomoc uchodźcom oraz główny międzynarodowy hub transportowy wsparcia dla Ukrainy.