Giełda w Moskwie nadal nie działa, rubel traci na wartości. Złoty dostał rykoszetem i słabnie mimo interwencji NBP i resortu finansów

Moskwa wprowadza ograniczenia w transferach dla zagranicznych posiadaczy rosyjskich aktywów. Oznacza to, że inwestorzy spoza Rosji nie mogą wycofać pieniędzy ulokowanych na giełdzie czy w obligacjach. Bank centralny zdecydował o wstrzymaniu płatności odsetek od krajowych papierów będących w posiadaniu obcych inwestorów. To samo dotyczy wypłaty dywidend przez rosyjskie firmy. Według danych, na jakie powołuje się Agencja Reutera, na początku lutego w rękach podmiotów spoza Rosji były tamtejsze obligacje skarbowe o równowartości 28 mld dol.
Po zamrożeniu przez Unię Europejską, Stany Zjednoczone i Kanadę aktywów rosyjskiego banku centralnego Moskwa ma problemy z regulowaniem bieżących rozliczeń z zagranicą. Potęguje je gwałtowny wzrost popytu na twardy pieniądz. Obywatele chcą mieć dolary lub euro, by zabezpieczyć się przed spadkiem wartości nabywczej lokalnej waluty.
Bank Rosji ustalił wczoraj kurs dolara na 103,2 rubla, a euro na 114,6 rubla, przy czym inaczej wyceniano go w transakcjach międzynarodowych, a inaczej na rynku wewnętrznym. „Wprowadzenie sankcji wobec wielu rosyjskich banków doprowadziło do rozdwojenia na kasowym rynku walutowym rubla. Był on wczoraj (we wtorek – red.) krótko o 10–15 proc. słabszy na rynku offshore niż na rynku onshore. Należy się spodziewać, że «dwupoziomowy» rynek utrzyma się, a europejskie waluty pozostaną pod presją” – napisali w środowym komentarzu ekonomiści holenderskiego banku ING. Offshore to rynek poza granicami kraju, którego waluty, akcji czy obligacji dotyczy. Onshore to w tym przypadku transakcje walutowe zawierane z bankami działającymi w Rosji.
Środa była trzecim z rzędu dniem, w którym nie działała giełda w Moskwie. To uniemożliwia sprzedaż akcji czy obligacji w regulowanym obrocie i nie pozwala na poznanie pełnej skali spadku cen związanego z atakiem Rosji na Ukrainę i wprowadzanymi sankcjami.
Część rosyjskich spółek jest jednak notowana również na giełdach w innych krajach. Papiery takich firm, jak: Łukoil, Rosnieft czy Sberbank tylko wczoraj straciły na giełdzie w Londynie po 80–90 proc. wartości. Są tam notowane tzw. kwity depozytowe, spadki po części wynikają z ograniczeń wprowadzonych przez Bank Rosji. Ale nie tylko.
„FMA – Urząd Nadzoru Rynku Finansowego w Wiedniu zabronił Sberbank Europe AG kontynuowania działalności gospodarczej ze skutkiem natychmiastowym” – poinformowała zarejestrowana w Austrii filia największego rosyjskiego banku. Klienci, którzy w momencie zamknięcia działalności mieli pieniądze na kontach, odzyskają środki gwarantowane – do 100 tys. euro. Sberbank ogłosił wycofanie się również z innych środkowoeuropejskich krajów. Podał, że w ostatnich dniach notował nadzwyczajną skalę odpływu depozytów i że nie był w stanie w dalszym ciągu dostarczać płynności zagranicznym filiom. Nadal ma działać spółka zależna w Szwajcarii.
Sberbank – podobnie, jak bank należący do koncernu Gazprom – nie znalazł się na liście instytucji, które mają być odcięte od systemu SWIFT. Premier Mateusz Morawiecki zaapelował wczoraj o objęcie obu podmiotów sankcjami. Wcześniej zapowiadano, że w restrykcjach ze strony Unii Europejskiej mają być wyjątki dla instytucji uczestniczących w rozliczeniach dokonywanych w Rosji zakupów surowców. Na liście są natomiast Wniesztorgbank czy VTB Bank.
Wojna w Ukrainie uderza w rynki finansowe wielu krajów. Złoty tracił wczoraj, podobnie jak inne waluty z naszego regionu. Należał do najsłabszych na świecie. Za euro trzeba było zapłacić ponad 4,8 zł, frank kosztował powyżej 4,7 zł, a dolar 4,33 zł. Po południu złoty odrobił kilka groszy.
Spadki to efekt tego, że inwestorzy, którzy nie mogą się pozbyć akcji czy obligacji rosyjskich, są zmuszeni do pozbywania się aktywów z innych krajów zaliczanych do tego samego „koszyka”. W takiej sytuacji są np. fundusze, których klienci wycofują pieniądze, obawiając się konsekwencji agresji Rosji na Ukrainę.
Od dwóch dni spadkowi wartości złotego stara się przeciwdziałać Narodowy Bank Polski. Dokonał pierwszych od czerwca 2013 r. interwencji polegających na sprzedaży walut obcych (interwencje z końca 2020 r. polegały na kupowaniu walut). Wczoraj Ministerstwo Finansów zapowiedziało, że trafiające do niego waluty będą w pierwszej kolejności wymieniane na rynku. Dotychczas robiono to co do zasady w NBP, z pominięciem rynku. Chodzi przede wszystkim o pieniądze trafiające do naszego kraju z Unii Europejskiej.
„Wysoka zmienność i nieoczekiwane zmiany nastrojów na rynkach towarzyszyć nam będą również w najbliższych dniach. Notowania pozostaną jeszcze długo pod wpływem czynników geopolitycznych” – ocenili w środowym komentarzu analitycy PKO BP.