Kierujący resortem aktywów państwowych Jacek Sasin przywoływał liczby z raportu Pekao (opisujemy go obok). Z kolei minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro krytykował dotychczasową linię negocjacyjną w kwestiach klimatu, uderzając tym samym w ministra ds. UE Konrada Szymańskiego czy premiera Mateusza Morawieckiego (przedstawiał polskie postulaty dotyczące zmniejszenia cen uprawnień ETS). Pojawiły się wówczas postulaty, z którymi Ziobro wystąpił potem publicznie, czyli wyłączenia Polski z polityki klimatycznej UE.

Jak wynika z naszych informacji, Szymański odpowiedział, że stawianie oficjalnie tego typu postulatów wyłączy nas z realnego udziału w negocjacjach dotyczących pakietu klimatycznego Fit for 55. Widać, że Ziobro stara się - podobnie jak w sprawach sądownictwa - obrać twardy kurs i narzucić go w Zjednoczonej Prawicy. Raport Pekao - banku uznawanego z kolei za będący w sferze wpływów Sasina - pojawił się w samym środku dyskusji. - Ten raport wstrząsnął wieloma osobami w rządzie. Mam nadzieję, że będzie przyczynkiem do prawdziwej debaty o polityce klimatycznej - zauważa jeden z ziobrystów.
Jednak z kilku ośrodków wewnątrz rządu słychać, że dziś główny dylemat nie dotyczy wyjścia z polityki klimatycznej, tylko tego, czy droga transformacja klimatyczna ma się odbyć z pieniędzmi z UE czy bez. - Koszty są wysokie, ale my i tak musimy zmieniać miks energetyczny i dostosować się do wymogów polityki klimatycznej. Wielka Brytania, która wyszła z UE, robi dokładnie to samo. Koszty alternatywne zaniechań będą o wiele większe - zauważa osoba z rządu.
Dziś widać trzy grupy. Jedna to Konrad Szymański i, do niedawna, Michał Kurtyka prowadzący bezpośrednie negocjacje w UE jako eurorealiści, chcący rozmiękczać Fit for 55. Na drugim biegunie jest Zbigniew Ziobro stawiający postulaty wyjścia z ETS, co praktycznie jest niemożliwe bez wyjścia z UE. Pośrodku Jacek Sasin czy minister rozwoju i technologii Piotr Nowak, którzy chcą twardszego kursu, ale nie podzielają zdania Ziobry. Nie chodzi im o kwestionowanie ogólnego kierunku zmian, lecz o podkreślanie kosztów, zwłaszcza najbardziej radykalnej wersji Fit for 55, i wywalczenie ustępstw.
Stąd pojawiają się pomysły aktywnego lobbingu na Zachodzie - wynajęcia liczących się think tanków i dotarcia do obywateli oraz polityków innych państw UE, żeby pokazać, że koszty zbyt forsownej polityki klimatycznej będzie ponosił przemysł i zwykli ludzie. Część ministrów liczy, że ostatnia zima i duża zwyżka cen gazu czy uprawnień ETS w zeszłym roku spowodują przynajmniej częściową rewizję w UE, jeśli chodzi o tempo polityki klimatycznej. Mówił o tym w ostatnim wywiadzie dla DGP Piotr Nowak. „Istnieje potężne ryzyko w postaci wysokich cen prądu i paliw. Na przykład w Hiszpanii czy Włoszech już zaczyna się ubóstwo energetyczne” - argumentował.
Zwolennikiem zaostrzenia kursu jest też lider PiS Jarosław Kaczyński. Powstaje pytanie, jakie stanowisko zajmie ostatecznie minister klimatu Anna Moskwa, obecnie odpowiedzialna za negocjacje. Z nieoficjalnych informacji wynika, że kurs będzie twardszy niż w przypadku poprzednika, ale na pewno daleki od postulatów Zbigniewa Ziobry.
Temat polityki klimatycznej znajduje się na szczycie koalicyjnej agendy. Przed świętami w tej sprawie nieoficjalnie spotkała się Rada Ministrów
Co w praktyce oznacza twardy kurs? Dziś widać główne kwestie do załatwienia. Pierwsza doraźna dotyczy korekty obecnych rozwiązań dotyczących ETS, np. przez wyeliminowanie czy ograniczenie możliwości obracania nimi przez instytucje finansowe, które traktują je jako instrumenty. Druga to negocjowanie pakietu Fit for 55 i łagodzenie lub wycięcie jego najbardziej dolegliwych części. W tej sprawie liczymy na Francję, która przejęła przewodnictwo w UE. Emmanuel Macron przygotowujący się na tegoroczne wybory chciałby uniknąć powrotu widma żółtych kamizelek, więc nasi rozmówcy z rządu liczą, że będzie chciał ograniczyć pomysły wprowadzenia systemu ETS do sektora transportu i budownictwa. Sytuacja Polski jest jednak o tyle trudna, że w sprawie ETS na placu boju z naszym węglowym miksem energetycznym zostaliśmy niemal osamotnieni.
Spory w rządzie w sprawie polityki klimatycznej mogą być największym problemem w najbliższych latach, gdy będzie finalizowana dyskusja w UE w sprawie Fit for 55. Brak realnego scenariusza negocjacji i wyjście z postulatami, które mogą iść za daleko, może spowodować wyłączenie Polski z realnego wpływu na negocjacje. To dzis jeden z większych problemów w obozie władzy.
Konflikty w kwestii prowadzenia polityki energetycznej stają się jedną z głównych osi sporu wewnątrz koalicji. Na początku ubiegłego roku ministrowie Solidarnej Polski zaprotestowali przeciwko unijnym ustaleniom zmierzającym do neutralności klimatycznej i opracowanej na tej podstawie Polityce Energetycznej Polski do 2040 r. Za sprzeciw stanowiskiem zapłacił ówczesny wiceminister aktywów państwowych Janusz Kowalski.
OPINIE

Sięgnięcie do kieszeni ostudzi entuzjazm

Paweł Musiałek, dyrektor Centrum analiz Klubu Jagiellońskiego
Polska gospodarka, realizując założenia Fit for 55, nie ucieknie od bardzo wysokich kosztów. Niezależnie od przyjętego scenariusza trzeba liczyć się z kwotami obciążającymi nie tylko budżet państwa, ale również przedsiębiorstwa i gospodarstwa domowe. Obecne zawirowania na rynku handlu emisjami (ETS) pokazują zresztą, że prognozy mogą i tak nie uwzględniać niektórych zawirowań, które przydarzą się po drodze. Komisja Europejska przewidywała jeszcze niedawno, że cena uprawnień osiągnie 90 euro za tonę CO2 dopiero za 10 lat. Fakt, że stało się to już w ubiegłym roku, pokazuje, jak trudno kontrolować stworzony system.
Zwolennicy zaostrzania polityki klimatycznej zwracają uwagę na to, że koszty będą rekompensowane awansem technologicznym. Rodzący się zielony przemysł ma być jednym z katalizatorów przyszłego wzrostu gospodarczego. To sensowny argument, lecz często przeceniany. W wyścigu czystych technologii startują najbardziej zaawansowane państwa świata. Przekonanie o tym, że nagle polskie przedsiębiorstwa będą gotowe stawać z nimi w szranki jak równy z równym, wydaje się złudne. Zwłaszcza że Polska na tle państw Zachodu jest energetycznie mocno zapóźniona. Rodzima gospodarka będzie musiała zmierzyć się z zauważalnym spadkiem konkurencyjności. Dotychczas jedną z jej zalet były niższe koszty produkcji przy zachowaniu stosunkowo wysokiej jakości. Dalsze zaostrzanie polityki klimatycznej znacznie zmniejszy siłę tego atutu.
Koszty związane z transformacją energetyczną odczujemy wszyscy, zwłaszcza że środki unijne są zdecydowanie niewystarczające w porównaniu do bardzo wysokich nakładów, jakie trzeba będzie ponieść. A to może spowodować gasnący entuzjazm społeczeństwa co do realizacji Nowego Zielonego Ładu. Wizja, w której trzeba będzie zrezygnować z wyjazdu na wakacje na rzecz walki z globalnym ociepleniem, ostudzi nastroje. ©℗
Notował Grzegorz Kowalczyk

Nie koszt, lecz oszczędność

Michał Hetmański, prezes Fundacji Instrat
Przeciwnicy podwyższania poprzeczki w polityce klimatycznej często przytaczają różne szacunki kosztów członkostwa Polski w Unii Europejskiej, bijąc coraz to nowe rekordy tego, ile ten „drenaż” kosztuje. System ETS nie jest idealny, ale na pewno środki ze sprzedaży uprawnień CO2 idą do polskiego budżetu - nie finansują pałaców i limuzyn brukselskich biurokratów. Te miliardy złotych przeznaczane są na termomodernizację polskich domów jednorodzinnych (Czyste Powietrze, STOP Smog) czy zakup aut elektrycznych, których łańcuch wartości znajduje się również w Polsce.
Zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy rozszerzenia systemu ETS na pozostałe sektory (w tym budynki i transport) zgadzają się, że przydział uprawnień do emisji dla Polski do tej pory nie był korzystny. Ale można i trzeba go poprawić, nie tylko poprzez zmianę systemu przydziału uprawnień na poziomie unijnym, lecz także uaktualnić prognozy emisji z polskiej gospodarki w zapowiadanej rewizji PEP2040 (Polityka Energetyczna Polski) oraz KPEiK (Krajowy plan na rzecz energii i klimatu), uwzględniając nowy, podwyższony cel 55 proc. Wtedy bilans korzyści i kosztów wyjdzie bardziej na plus dla polskiego budżetu.
Redukcja emisji w budynkach wymagać będzie przede wszystkim inwestycji w ograniczenie zużycia energii (cieplejszy, bardziej szczelny dom), co zabezpieczy gospodarstwa domowe przed wzrostem rachunków za energię (przy niezaprzeczalnie rosnących cenach nośników energii). Ten krok to nie koszt, lecz oszczędność.
Jeśli polski rząd woli traktować członkostwo w UE jako wizytę w sklepie z koszykiem, to wersja budżetowa też jest dostępna. Wystarczy, że Polska podniesie cel OZE w elektroenergetyce do 61 proc. (a mogłaby nawet do 76 proc.), a wtedy spełnimy całościowy cel dla Polski 31 proc. udziału OZE w końcowym zużyciu energii w 2030 r. bez podnoszenia go dla budynków i transportu. Z rewizją celów w obu tych sektorach możemy osiągnąć jeszcze więcej.
Notował Grzegorz Kowalczyk