Nie tak dawno pisałem o coraz bardziej popularnej, przynajmniej w zachodniej ekonomii, tezie, że banki centralne winny dopuścić wyższą inflację. Nie oznacza to jednak, że wszyscy ekonomiści są tego zdania. Jest jeszcze jeden ważny obóz.

Skupieni w nim eksperci powtarzają, że inflacja jest zjawiskiem przejściowym. I minie, gdy ustąpią czynniki ją powodujące: przede wszystkim gdy odetkają się światowe łańcuchy dostaw, zaczopowane przez covidowy kryzys.
Ale co, jeśli inflacja nie ustąpi? Ostatnio tekst na ten temat napisali wspólnie Charles Goodhart (emerytowany brytyjski ekonomista, profesor LSE) i Manoj Pradhan (szef firmy analitycznej Talking Heads Macro). Pytają, co się stanie, jeśli w 2022 lub 2023 r. inflacja pozostanie na poziomie 6–8 proc., przewyższając cele banków centralnych o 4–6 pkt proc.? Najgorszy, piszą, byłby zwrot o 180 stopni. A więc nagłe zaostrzenie polityki monetarnej i fala wielkich podwyżek stóp procentowych. Goodhart oraz Pradhan przypominają, że takie posunięcia odbiją się negatywnie na wzroście PKB oraz skutkują wzrostem bezrobocia. Na dodatek w większości krajów UE i w USA gospodarki są wycieńczone lockdownami, więc w takiej sytuacji schłodzenie koniunktury to prosta droga do katastrofy.
Innym fałszywym ruchem byłoby paniczne poprawianie bilansów banków centralnych. Te bilanse wyglądają dziś zupełnie inaczej niż dekadę temu. Dzieje się tak dlatego, że w ostatnich latach (czyli na naszych oczach) banki centralne całego zachodniego świata zeszły ze swoich wież z kości słoniowej i stały się ważnymi, aktywnymi i normalnymi aktorami spektaklu o nazwie ekonomia polityczna. Najdalej poszedł amerykański Fed, który aktywnie wspierał rząd (luzowanie ilościowe) w radzeniu sobie ze skutkami kryzysu 2008 r. Europejski Bank Centralny był na tym polu zrazu dużo bardziej konserwatywny, czego efektem było zmasakrowanie unijnej jedności w czasie kryzysu zadłużeniowego. Antyunijne nastroje w Grecji czy we Włoszech to następstwo tamtych wahań EBC. Jednak nawet Frankfurt ostatnio idzie drogą Fedu. Na przykład od początku koronakryzysu skupuje na potęgę obligacje państw członkowskich Eurolandu. Dzięki czemu kraje członkowskie dostały trochę oddechu i mogły uniknąć zadawania kolejnych ran własnym społeczeństwom. Efektem jest jednak coraz mocniej obciążony tym zadłużeniem bilans EBC.
W tym miejscu Goodhart i Pradhan dochodzą do momentu, w którym znalazły się już dwa czy trzy miesiące temu banki centralne w Polsce, Czechach albo na Węgrzech. W tych krajach dużo szybciej niż na Zachodzie przyszła presja opinii publicznej, by władza monetarna zrobiła coś z inflacją. Dość nerwowe ruchy i mocne podnoszenie stóp – zwłaszcza u Czechów i Węgrów – pokazuje z kolei, że banki się pod tą presją uginają. Decydując się dokładnie na to, przed czym Goodhart i Pradhan przestrzegają.
Co zatem należy robić? Na to pytanie ekonomiści niestety nie mają odpowiedzi. Piszą tylko o potrzebie „posiadania planu”. Planu, którego można będzie się chwycić, gdy opinia publiczna będzie chciała niemożliwego. To znaczy niskiej inflacji z jednej, a dobrego wzrostu i niskiego bezrobocia z drugiej strony. Pytanie tylko, co taki plan miałby zawierać? ©℗