Ekonomiści od tygodni ostrzegali, że ignorując przyspieszenie inflacji, bank centralny ryzykował wymknięcie się jej spod kontroli.
Ekonomiści od tygodni ostrzegali, że ignorując przyspieszenie inflacji, bank centralny ryzykował wymknięcie się jej spod kontroli.
O ile wcześniej Rada Polityki Pieniężnej zdawała się bagatelizować inflacyjne przyspieszenie, nazywając je przejściowym i trzymając się łagodnego kursu w polityce pieniężnej, to od wczoraj nieco zmieniła ton. W komunikacie po rekordowo długim posiedzeniu dostrzega inflacyjny wyskok w kwietniu i przyznaje, że wskaźnik wzrostu cen może się teraz utrzymywać przez kilka miesięcy powyżej celu inflacyjnego NBP (czyli 2,5 proc. z możliwością odchylenia o punkt procentowy w górę lub w dół). Choć nadal zakłada, że po wygaśnięciu „czynników przejściowych” wzrost cen powinien wyhamować w przyszłym roku, to dodaje, że tak naprawdę wszystko będzie zależeć od tempa poprawy koniunktury w gospodarce. A w szczególności od sytuacji na rynku pracy po wygaśnięciu programów pomocowych. Jeszcze miesiąc temu RPP była przekonana, że ograniczająco na inflację będzie oddziaływać niższa niż przed wybuchem pandemii presja płacowa. To zdanie z komunikatu zniknęło.
RPP nie zmieniła zdania co do powodów kształtowania się inflacji. Nadal jej zdaniem wywołują ją czynniki niewrażliwe na wysokość stóp procentowych, a więc przede wszystkim wzrost niektórych cen regulowanych (np. za wywóz śmieci), surowców (jak ropa naftowa) czy energii (np. przez wysoki kurs uprawnień do emisji CO2). Filozofia, konsekwentnie dotąd prezentowana przez RPP, sprowadza się do uznania, że w żadnym z tych przypadków podwyższanie stóp czy jakiekolwiek inne zaostrzanie polityki pieniężnej nie przyniosłoby pożądanego efektu, za to mogłoby mieć negatywne skutki dla odradzającego się po pandemii wzrostu gospodarczego. Jednocześnie jednak RPP dała do zrozumienia, że inflacja może pozostawać na podwyższonym poziomie. Czy coś z tym faktem zrobi – tu rada zostawiła duże pole do spekulacji. Bo w komunikacie nadal podkreśla, że ożywienie gospodarcze wciąż jest obarczone dużą niepewnością, a łagodna polityka pieniężna, którą prowadzi, to ożywienie wspiera. Stąd kurs, przyjęty po wybuchu COVID-19, nie zmienił się: stopy będą na rekordowo niskim poziomie, do tego NBP będzie kontynuował program skupu obligacji rządowych i gwarantowanych przez państwo, w razie potrzeby może też osłabiać złotego interwencjami na rynku.
O tym, czy prezes NBP podtrzymuje deklarację o „prawdopodobieństwie bliskim zeru” podwyżek stóp przed końcem kadencji, przekonamy się dopiero jutro, na jego konferencji prasowej. Tym razem szef banku centralnego będzie musiał się zmierzyć z pytaniami o nieoczekiwane wybicie inflacji do 4,3 proc. w kwietniu i sygnały o rosnącej presji na ceny. Ostatni to chociażby opublikowane we wtorek badanie PMI dla polskiego przemysłu, którego autorzy zwracają uwagę, że rosnący popyt na materiały do produkcji w połączeniu z zakłóceniami w łańcuchach dostaw spowodowały rekordową inflację kosztów produkcji. Już 78 proc. respondentów poinformowało o wzroście cen materiałów w stosunku do marca, co wywołało rekordowe podwyżki cen wyrobów gotowych, gdyż producenci próbowali przenieść większe wydatki na klientów.
Ekonomiści zwracają uwagę, że inflacyjne dylematy to problem nie tylko polskiej polityki monetarnej, dyskusja o zagrożeniu wzrostem cen wybrzmiewa też w innych krajach.
‒ W takiej sytuacji, gdy na decyzje o zaostrzaniu polityki pieniężnej jest za wcześnie, kluczowa staje się umiejętna komunikacja, która buduje wiarygodność władz monetarnych. Inaczej może dojść do takiej sytuacji, z jaką mamy teraz do czynienia: przedstawiciele NBP deklarują utrzymanie stóp bez zmian do końca kadencji obecnej rady, a rynek wycenia podwyżki w tym czasie o 30 pkt bazowych – mówi Grzegorz Maliszewski.
Utrzymanie łagodnego tonu w komunikowaniu z rynkiem byłoby ryzykowne. Ekonomiści Santander Bank Polska uważają, że mogłoby się to skończyć tym, że inwestorzy uznają politykę banku centralnego za spóźnioną, przez co rentowności długoterminowych polskich obligacji zaczną rosnąć. Ich zdaniem NBP mógłby próbować temu przeciwdziałać, jeszcze bardziej podkręcając skup obligacji, ale to by było jak dolewanie benzyny do ognia w sytuacji, gdy wzrost gospodarczy mocno by przyspieszał.
– Naszym zdaniem lepszym krokiem byłoby przejście na bardziej neutralny ton w komunikacji i podkreślenie, że NBP jest gotów do działania, aby ograniczyć inflację, gdy będzie to konieczne – piszą w opublikowanym wczoraj raporcie. ©℗
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama