Przeciwnicy funduszu odbudowy dostali nowy argument do ręki – 3 mld euro, jakie według wyliczeń Ministerstwa Finansów Polska miałaby płacić rocznie, gdyby inne kraje przestały spłacać swój dług. Dla ziobrystów to kolejny argument w sporze z premierem Morawieckim. Zwolennicy funduszu odpowiadają, że to mało realny scenariusz.

Fundusz odbudowy zakłada zasilenie europejskich gospodarek kwotą 750 mld euro. Na pierwszy ogień pójdzie bezzwrotna pomoc w wysokości 390 mld euro (z czego Polska dostanie prawie 24 mld). Kraje mogą też skorzystać z korzystnych pożyczek na łączną sumę 360 mld euro, które potem będą musiały spłacić same. Co, jeśli nie spłacą?
To właśnie w dokumencie, który ma ratyfikować Sejm, a na co nie zgadza się Solidarna Polska, zapisano, w jaki sposób zostanie zabezpieczona „wypłacalność” UE. Według niego Komisja Europejska powinna – jako rozwiązanie stosowane w ostateczności – mieć możliwość wezwania do „udostępnienia zasobów pieniężnych”. Na tej podstawie resort policzył ewentualne polskie zobowiązania. Wskazał, że Komisja mogłaby wezwać państwa członkowskie do udostępnienia środków w wysokości nawet do 0,6 proc. dochodu narodowego brutto rocznie, co w przypadku Polski oznacza nawet ok. 3 mld euro (bazując na wysokości DNB dla Polski w 2020 r. na poziomie 496 mld euro).
Wyliczenia MF ziobryści traktują jako kolejny argument na ich rzecz. – Roczna kwota gwarancji Polski jest ogromna. To krok w stronę federalizacji UE i droga do uwspólnotowienia długu. Nasza wymiana pism z MF w tej sprawie dowodzi tylko, że wszelkie obawy Solidarnej Polski w zakresie konstrukcji funduszu odbudowy są jak najbardziej zasadne. Polska jako kraj o wysokiej wiarygodności kredytowej może sama zaciągać zobowiązania i odpowiadać za swoje długi – komentuje Sebastian Kaleta, wiceminister sprawiedliwości z SP.
Sam MF sugeruje jednak, że droga do zrzutki na dług niewypłacalnego państwa jest bardzo długa. Nawet jeśli dojdzie do niewypłacalności jakiegoś państwa, to wciąż żądanie spłaty przez pozostałe kraje traktowane będzie jako ostateczność. – Gdyby biorcy pomocy stali się niewypłacalni, w pierwszej kolejności Komisja Europejska jest zobowiązania do podjęcia działań mających na celu aktywne zarządzanie środkami pieniężnymi oraz, w razie potrzeby, skorzystanie z finansowania krótkoterminowego na rynkach kapitałowych. Tylko gdyby te działania nie wygenerowały niezbędnej płynności, Komisja mogłaby tymczasowo wezwać państwa członkowskie do dokonania należnych wpłat. Każde państwo członkowskie pozostaje nadal zobowiązane do przekazania kwot należnych do budżetu UE, a Komisja podejmie działania w celu odzyskania długu od zalegającego dłużnika – wyjaśnia nam MF.
To scenariusz o tyle odległy, że najpierw jakieś państwo członkowskie musiałoby okazać się bankrutem. MF ocenia, że ryzyko niespłacenia przez państwa swoich zobowiązań należy ocenić jako „bardzo niskie”, a ryzyko obciążenia skutkami tego pozostałych państw jako „jeszcze niższe”. – W historii UE nigdy nie miała miejsca sytuacja braku spłaty pożyczki udzielonej państwu członkowskiemu i gwarantowanej przez UE lub braku wpłaty składki członkowskiej do budżetu UE przez jedno z państw – przypomina MF. Zdaniem polityków Solidarnej Polski nie jest to jednak scenariusz abstrakcyjny. – W końcu od 10 lat UE ciągle musi ratować Grecję w ramach bailoutu. Trudno uwierzyć, że potencjalny bankrut będzie w stanie uregulować swoje długi w przyszłości i zrekompensować koszty poniesione przez inne kraje członkowskie – przekonuje Sebastian Kaleta.
Z kolei europoseł PO Jan Olbrycht podkreśla, że wyliczone przez MF 3 mld euro to suma bardzo abstrakcyjna, bo zakładająca sytuację, w której swoje pożyczki przestają spłacać wszyscy. – 0,6 proc. DNB, z których ta liczba się bierze, to jest odsetek, o jaki podniesiono poziom zasobów własnych UE, by dać KE gwarancje i możliwość pożyczenia pieniędzy na rynku. Podniesienie zobowiązań krajów do tego poziomu to czysto hipotetyczna sytuacja – mówi. Przyznaje jednak, że nie można wykluczyć, że jakieś państwo nie spłaci swoich zobowiązań. – Dajmy na to, że jakiś kraj wziął pożyczkę na 10 mld euro i nie jest w stanie jej spłacić. Jeśli KE tych pieniędzy nigdzie nie znajdzie i zdecyduje się na ściągnięcie ich ze stolic, to wówczas zwraca się o to do 26 krajów. Polsce przypadłby w takiej sytuacji nie więcej niż 1 mld euro. I to nie rocznie, ale w ogóle – podkreśla.
Tymczasem Polska wynegocjowała łącznie w budżecie europejskim wraz z grantami i pożyczkami z funduszu odbudowy 173 mld euro. W perspektywie najbliższych siedmiu lat łącznie nasze składki do budżetu wyniosą ok. 40 mld euro. Nawet jeśli nie zdecydujemy się na kredyty, do Polski napłynie łącznie z UE w tym czasie ok. 100 mld euro. – Jeżeli ktoś powie, że grozi nam pozycja płatnika netto, to gratuluję – dodaje Jan Olbrycht.
Co więcej, zobowiązanie do spłacania długu innych państw dotyczy wyłącznie części pożyczkowej funduszu odbudowy, a z niej nie wszystkie kraje będą chciały skorzystać. Polski rząd w projektowanym Krajowym Planie Odbudowy nie planuje na razie korzystania z ewentualnych pożyczek, a jedynie z części grantowej (ok. 24 mld euro). Co więcej, jak nieoficjalnie słyszymy, na razie jedynie Włochy i Grecja zadeklarowały chęć sięgnięcia po pożyczki. Państwa mogą się na to decydować do 2023 r. Na dodatek stolice nie mogą pożyczać bez końca, bo KE wyliczyła limit dla każdego z krajów. Polska może wziąć kredyt do maksymalnej kwoty 34 mld euro. Najwięcej będą mogli pożyczyć Włosi – 90 mld euro.
Na razie Solidarna Polska jest pewna swoich racji i zapowiada głosowanie przeciwko ratyfikacji tzw. zasobów własnych UE, co pozwoliłoby uruchomić fundusz odbudowy w Polsce. – Apelujemy o wstrzymanie ratyfikacji decyzji o powiększeniu zasobów własnych UE i przeprowadzenie w Polsce debaty z udziałem ekspertów – powiedział kilka dni temu Zbigniew Ziobro.
Z kolei europoseł PiS Zdzisław Krasnodębski nie bagatelizuje potencjalnych obaw, ale – jak mówi – dostrzega też duże korzyści z funduszu. – Krytycy funduszu obawiają się, że Polska będzie musiała ponosić skutki niegospodarności innych krajów i ja ten argument rozumiem, ale też musimy ważyć nasze cele. Zwolennicy funduszu mówią, że pieniądze te są nam potrzebne na rozwój i pozwolą wzmocnić naszą gospodarkę. Jeżeli dzięki temu będziemy bogatszym państwem, kiedy przyjdą te spłaty, to nie będzie to wielki problem – zauważa. Wątpliwości mają też środowiska prawicowe w Niemczech związane z Alternatywą dla Niemiec, które wniosły skargę do Trybunału Konstytucyjnego w tej sprawie. Sędziowie w Karlsruhe w zeszłym tygodniu wstrzymali ratyfikację. – To pokazuje, że nie tylko w Polsce są wątpliwości związane z uwspólnotowieniem długu. Ja generalnie nie jestem zwolennikiem wzmacniania uprawnień UE, ale pamiętajmy też o tym, że ten mechanizm jest tymczasowy i prawo europejskie przewiduje takie nadzwyczajne środki na nadzwyczajne czasy – dodaje Zdzisław Krasnodębski.