Za żywność i napoje płaciliśmy w styczniu o 1,3 proc. więcej niż rok wcześniej i o 1,6 proc. więcej niż w grudniu 2020 r.

Ceny towarów i usług konsumpcyjnych były w styczniu średnio o 2,7 proc. wyższe niż rok wcześniej – takie wstępne dane podał w poniedziałek Główny Urząd Statystyczny. Dla ekonomistów okazały się one zaskoczeniem. W grudniu inflacja wynosiła jeszcze 2,4 proc.
W porównaniu z poprzednim miesiącem ceny poszły w górę o 1,2 proc. Większy miesięczny wzrost ostatni raz zanotowano w styczniu 2000 r. Było to 1,8 proc. W obecnym stuleciu tylko raz ceny podskoczyły w skali miesiąca równie mocno co w styczniu bieżącego roku – na początku 2011 r.
Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista Banku Pekao, zwraca uwagę, że styczniowe wzrosty były związane nie tyle z presją cenową wynikającą z procesów gospodarczych, ile ze wzrostem cen administrowanych. Wtóruje mu Piotr Bielski, ekonomista Santander Bank Polska. – Skumulowało się wiele podwyżek wynikających z wyższych podatków, cen regulowanych. Wprowadzono podatek cukrowy, opłatę mocową, mamy wyższy abonament RTV, w wielu miejscach w górę poszły ceny biletów, opłaty parkingowe – wylicza ekspert.
Wstępny szacunek inflacji przedstawiony przez GUS zawiera niewiele szczegółów. Wiadomo, że ceny żywności i napojów były w styczniu o 1,3 proc. wyższe niż rok wcześniej (w porównaniu z grudniem urosły o 1,6 proc.), a w transporcie spadły o 3,7 proc. Inflację podbijają ceny w kategorii „mieszkanie”. W ubiegłym miesiącu były one o 6,4 proc. wyższe niż w styczniu 2020 r. i o 1,3 proc. wyższe niż w poprzednim miesiącu.
Wyższa inflacja w Polsce nie była wyjątkiem. W Czechach spodziewano się spowolnienia rocznego tempa wzrostu cen do 1,7 proc. Głównie za sprawą żywności inflacja wyniosła 2,2 proc. W Rumunii osiągnęła 3 proc. (rynek spodziewał się wyniku w granicach 2,5 proc.). Przyczyniła się do tego liberalizacja rynku energii, która spowodowała niemal 20-proc. wzrost cen elektryczności. W Niemczech w grudniu była jeszcze deflacja wynosząca w skali roku 1,6 proc. W styczniu nasi zachodni sąsiedzi mieli już 1,7-proc. inflację. Tak na statystykach odbiło się zakończenie z końcem roku obniżki VAT wprowadzonej po wybuchu pandemii.
– Dlatego mamy temat, który wpisuje się w myślenie o „reflacji”. Rynki już jakiś czas temu zaczęły wyceniać w Polsce dwie podwyżki stóp procentowych w ciągu najbliższych dwóch lat – mówi Ernest Pytlarczyk. O stabilność cen dba bank centralny. Sposobem na ograniczenie inflacji są właśnie podwyżki stóp.
Ekonomiści zwracają jednak uwagę, że charakter zaskoczenia inflacyjnego u nas był inny niż u naszych sąsiadów, a przyspieszenie inflacji powinno potrwać krótko. Dlatego wyższy wzrost cen nie będzie spędzał snu z oczu członkom Rady Polityki Pieniężnej. Może być jednak argumentem przeciwko dopuszczanym przez część członków RPP obniżkom stóp. Obecnie główna stopa naszego banku centralnego wynosi 0,1 proc. O możliwości dalszego łagodzenia polityki monetarnej mówił w ostatnich tygodniach prezes NBP Adam Glapiński.
– W tej sytuacji raczej nie ma co mówić o obniżkach. Ale też takie decyzje miałyby mniejszy związek z inflacją, a większy ze wzrostem gospodarczym – wskazuje Piotr Bielski.
Jego zdaniem mimo styczniowej górki w najbliższych miesiącach nie należy obawiać się znaczącego wzrostu inflacji. Będzie ona wahać w pobliżu celu NBP, czyli 2,5 proc. w skali roku. – Jeśli chodzi o inflację u nas ten rok będzie przebiegał inaczej niż za granicą. Tam pandemia spowodowała obniżki cen. Statystyczny efekt bazy będzie tam działał w stronę wzrostu inflacji. U nas w ubiegłym roku było odwrotnie – restrykcje związane z pandemią doprowadziły do przyspieszenia inflacji, więc teraz efekt bazy będzie ją ograniczał – wyjaśnia Bielski. W opinii ekonomisty, w perspektywie kilku kwartałów możemy się spodziewać przyspieszenia inflacji w związku z ożywieniem koniunktury. Tempo wzrostu cen może podskoczyć zwłaszcza w sytuacji ograniczeń podażowych związanych np. z trudną sytuacją finansową firm po pandemii.