Banki centralne będą eksperymentować z kryptowalutami, ale to rynek stworzy najlepsze rozwiązania.

Z Krzysztofem Piechem rozmawia Sebastian Stodolak
Kryptowaluty – w tym najbardziej znana, czyli bitcoin – to dzieci kryzysu finansowego z 2008 r. Powstały w odpowiedzi na zwątpienie w stabilność systemu opartego na papierowym pieniądzu. Czy obecny kryzys oznacza kolejne innowacje monetarne?
Mam nadzieję, że przełoży się na powstanie czegoś lepszego niż bitcoin, który obecnie służy wciąż przede wszystkim do spekulacji.
A przełoży się?
Nie oczekuję, że powstanie coś równie przełomowego – kryptowaluty i blockchain, na którym są oparte, to tak zwana przełomowa innowacja zdarzająca się raz na kilkadziesiąt lat. Stawiałbym je w jednym rzędzie z powstaniem komputerów i internetu.
Tak popularne to jeszcze nie są.
Ale ten kryzys może zwiększyć ich popularność. Kryptowaluty wpisują się w poszukiwania nowego rodzaju pieniądza. Prof. Kenneth Rogoff z Harvardu, jeden z najlepszych ekonomistów na świecie i znawca kryzysów finansowych, twierdzi, że kryptowaluty takie jak bit coin mogą znaleźć zastosowanie w krajach upadłych, czyli tych pogrążonych w wieloletnich kryzysach, gdzie panuje hiperinflacja. Mogą zastąpić tam lokalny i zepsuty pieniądz. Widać więc już teraz, że kryptowaluty mogą mieć – przynajmniej potencjalnie – zastosowanie inne niż spekulacja i pranie pieniędzy.
Ale chyba nie tylko upadłym rządom kryptowaluty się mogą przydać. Coraz częściej stworzenie własnych kryptowalut rozważają państwa rozwinięte, a ostatnio także nasz sąsiad – Estonia.
Owszem, rządy mogą być zainteresowane tzw. stablecoins.
Czym one się różnią od bitcoina?
Bitcoin ma podaż określoną algorytmem. Wiadomo, ile jest bitcoinów w obiegu oraz ile ich będzie przybywać przez kolejnych kilkadziesiąt lat. Z kolei podaż walut stablecoins jest zmienna i zależy od tego, czym zabezpieczamy daną walutę.
Skoro zmienna, to skąd stabilność w nazwie?
Chodzi o to, żeby tak manipulować ich podażą, aby ich cena była stała w relacji do aktywów bazowych, najczęściej do dolara amerykańskiego, jak np. w przypadku najbardziej popularnego stablecoina o nazwie tether. Dzięki temu takie kryptowaluty stają się użyteczne dla polityki pieniężnej, która wymaga zmian w podaży pieniądza: jeśli wzrost gospodarczy jest wyższy, to gospodarka potrzebuje większej podaży pieniądza, jeśli niższy – mniejszej. Bitcoin na zmienność dynamiki gospodarczej nie reaguje i nie może reagować ze względu na swoją konstrukcję. Z kolei jego cena ma tendencję do dużych wahań w relacji do innych walut. Każdy pierwszoroczniak ekonomii wie, że ta kryptowaluta jest automatycznie skazana na zbyt duże wahania cenowe.
I nie jest możliwe, by bitcoin z czasem stał się walutą stabilną?
Nie. A to wyklucza możliwość, by stał się użytecznym środkiem płatniczym. Kowalski miałby płacić w sklepie czymś, co do czego nie ma pewności, jaką będzie miało wartość nazajutrz? To niemożliwe. Bitcoin nie może być pieniądzem i to stąd wynikają poszukiwania nowych kryptowalut o stabilnej cenie.
Swoją drogą bardzo pan krytyczny wobec bitcoina.
Nie tak całkiem. Bitcoin może wkrótce stać się atrakcyjny jako aktywo inwestycyjne nie tylko do uprawiania spekulacji, lecz także do inwestycji emerytalnych. Już dzisiaj w tym względzie jest pewniejszy niż np. odkładanie pieniędzy w walutach tradycyjnych, których wartość regularnie spada. Jego długoterminowa wartość bierze się stąd, że jest furtką do całego świata kryptowalut, w którym z kolei de facto możliwe jest odkrycie Wall Street na nowo przez zwykłego człowieka.
Furtką?
Tak, często ze względu na jego popularność kupuje się bitcoina po to, żeby później kupić inne kryptowaluty, np. ethereum, za pomocą którego można uruchomić smart kontrakty i użyć tokenów. Dzięki temu okazuje się, że inwestycje w giełdy zagraniczne są dostępne dla każdego, a nie tylko dla banków inwestycyjnych i tylko tych największych. Przecież dzisiaj nawet polskie banki inwestycyjne nie mogą korzystać z wszystkich instrumentów inwestycyjnych oferowanych na globalnych rynkach ze względu na niewystarczającą skalę działania. Znajdują się one na peryferiach świata kapitalistycznego.
I kryptowaluty to zmieniają?
Tak. Pozwalają na przeniesienie do świata cyfrowego całego finansowego instrumentarium, na powszechną jego dostępność i do tego jeszcze na dorzucenie nowych narzędzi inwestowania, których dotąd na Wall Street nie było. Tej zmiany świat tzw. poważnych ekonomistów jeszcze nie zauważył.
Poważni ekonomiści wróżyli, że bitcoin upadnie i w ogóle krypto to strata czasu. Twierdził tak np. słynny dr Zagłada, czyli Nouriel Roubini.
To prawda. Nawet Kenneth Rogoff prognozował cenę bitcoina na poziomie raczej 100, a nie 100 tys. dol. Ale podejście się zmienia. Szef JP Morgan twierdził jeszcze trzy lata temu to samo co Roubini, a teraz jego bank sam inwestuje w bitcoiny. No ale nawet Bill Gates kiedyś nie doceniał roli internetu, wyszukiwarek internetowych czy systemu Android. Mylił się. Niektórych technologii się z początku nie docenia.
Byli też ekonomiści twierdzący, że rewolucję przyniesie nie bitcoin, lecz technologia, na której jest oparty – blockchain. Znikną pośrednicy, relacje rynkowe będą zindywidualizowane i bezpieczne.
Tyle że koncepcja blockchaina bez kryptowalut się nie sprawdziła. Promowały ją firmy technologiczne, chcące przekonać do niej rządy i duże instytucje finansowe, ale zabrakło jej pierwiastka, który napędzał innowacyjność kryptowalut: silnych bodźców ekonomicznych, czyli nastawienia na zysk. Geniusz Satoshiego Nakamoto, twórcy bitcoina, kazał mu wpisać w ochronę bezpieczeństwa tej kryptowaluty bodźce ekonomiczne. Gdyby nie przynosił on zysków, gdyby nie miał charakteru spekulacyjnego, to nikt by dzisiaj o bitcoinie nie słyszał.
A wiadomo już, czy Nakamoto to jedna osoba, czy grupa osób? Nikt go dotąd nie widział.
W tej mierze są tylko spekulacje. Mówi się, że to pojedyncza osoba, którą widzieli dotąd wyłącznie urzędnicy amerykańskiego fiskusa – zdołali go wyśledzić na podstawie analizy... wokabularza jego e-maili. Porównali go z bazą maili dostępnych rządowi i wytypowali osobę o tym samym stylu pisania. Okazało się jednak, że nie jest obywatelem USA, więc opodatkowanie jego 900 tys. bitcoinów nie wchodziło w grę.
900 tys.? To by znaczyło, że jest jednym z najbogatszych ludzi świata.
Albo raczej najsmutniejszym. Nie wiadomo, czy posiada dostęp do swoich bitcoinów, ponieważ klucze prywatne do adresów, na których się znajdują, mogą być już dzisiaj niedostępne np. w wyniku uszkodzenia twardego dysku, na którym były zapisane. Przy współczesnej kryptografii nie da się ich odtworzyć. Mógł bezpowrotnie stracić dostęp do swojej fortuny…
Wracając do znaczenia kryptowalut, pan twierdzi, że peryferia kapitalizmu zostaną dzięki kryptowalutom silniej zintegrowane z centrum?
Tak, mogą uzyskać dostęp do niedostępnych wcześniej rynków finansowych, stać się bardziej kapitalistyczne. Polska ma gospodarkę rynkową, ale czy to taki pełny kapitalizm? Owszem, mamy giełdę papierów wartościowych i faktycznie przez pewien czas rządzący działali na rzecz wzmocnienia rynku kapitałowego, ale od czasu dewastacji OFE to się zmieniło. Dzisiaj zapomina się, że zyski z kapitału potrafią bardzo przyspieszyć wzrost gospodarczy, jeśli rynek finansowy jest rozwinięty.
Czyli kapitalizm, ale nie jak u nas?
Nie jak u nas. Ostatnie kilka lat to wspieranie rozwoju kapitalizmu opartego na własności państwowej, a nie na tworzeniu rynku kapitałowego, gdzie ludzie mogliby sami decydować, w co inwestują swoje pieniądze.
Mamy rekordowe przyrosty liczby rachunków maklerskich, że GPW rośnie w siłę – a to raczej napawa optymizmem.
Tylko co jest tego przyczyną? Mamy do czynienia z sytuacją, gdy w światowym obiegu finansowym dużo jest pustego pieniądza, który szuka swojego miejsca i trafia na giełdy, które w rezultacie przestają być odzwierciedleniem realnego stanu gospodarki. Dzisiaj giełdy rosną dzięki bańkom spekulacyjnym. Oczywiście ten nadwyżkowy, pusty pieniądz to zasługa działań banków centralnych i one w części pompują także wyceny kryptowalut.
Skoro tak łatwo napompować ich cenę, to czy rozsądne jest upatrywanie w nich alternatywy dla walut tradycyjnych?
To zależy od konkretnego przykładu. Ciekawą koncepcję ma Facebook – idzie ona w kierunku stworzenia kryptowaluty przywiązanej do koszyka głównych walut światowych. Wówczas faktycznie mielibyśmy do czynienia z powstaniem nowego pieniądza. Rządy nie będą jednak tworzyły nowego pieniądza à la Facebook, czyli zabezpieczonego różnymi walutami, a raczej cyfrowe odpowiedniki własnych walut narodowych, które zobowiązane są promować. Na szczęście dla rynku prywatnego nie jest to problemem. Waluty prywatne nie podlegają ograniczeniom takim jak narodowe.
Ale czy banki centralne i politycy zaakceptują taką oddolnie stworzoną walutę, jeśli ta się kiedyś pojawi?
Chodzi panu o sytuację, w której bank centralny akceptuje walutę powstałą na rynku i uznaje ją za oficjalnie obowiązującą? Może kiedyś. Może za 20 lat. Banki centralne lubią kontrolę. To paradoks umykający ekonomistom piszącym o cyfrowych walutach: po co bankowi centralnemu zdecentralizowana oddolnie wytworzona technologia?
A przed chwilą mówiliśmy, że rządy i banki centralne będą eksperymentować z kryptowalutami.
Bo będą eksperymentować, ale rynek będzie szybszy, tworząc coraz nowsze i lepsze rozwiązania. Co ciekawe, bank centralny Bahamów wypuścił już własnego stablecoina. Ma to być eksperyment pokazujący, czy to już ten moment, gdy faktycznie można traktować takie waluty na równi albo zamiennie z pieniądzem elektronicznym.
Ale co z tego, że rządy stworzą w końcu własne kryptowaluty, skoro ludzie będą używać już innej, lepszej, powstałej na rynku?
To problem. Rząd musiałby być nie tylko tak innowacyjny jak rynek, ale i równie wiarygodny. Wenezuela też przecież eksperymentowała z własną kryptowalutą i co? I nic. Nie udało się, bo jej rząd jest całkowicie niewiarygodny. Uważam, że narodowe waluty cyfrowe staną się uzupełnieniem tradycyjnych walut, papierowych i elektronicznych, opartych na scentralizowanej technologii, bo będą z czasem prostsze w obsłudze i tańsze.
To może czas na denacjonalizację pieniądza, jak proponował kiedyś Friedrich von Hayek? Dlaczego nie dopuścić walut prywatnych do konkurencji z państwowymi na równych zasadach? Dlaczego nie można by płacić np. podatków w bitcoinie?
Teoretycznie nie ma tutaj żadnych przeciwwskazań, tyle że rządy wolą mieć jedną, własną, powszechną walutę, którą można by dodrukować w razie potrzeby, i dlatego utrzymują przymus jej używania oraz monopol na jej tworzenie.
Intencją twórcy bitcoina było odebranie bankom centralnym oraz rządom władzy nad podażą pieniądza...
Tak, ale nie tędy droga – wartością, której trzeba szukać, nie jest sztywna podaż, jak w przypadku bitcoina, tylko przejrzysty, niearbitralny i rozproszony mechanizm regulacji tej podaży. Projekt waluty Facebooka jest tylko częściowo rozwiązaniem, bo jednak zabezpieczony jest tradycyjnymi, „nieprzejrzystymi” walutami. Możliwe, że w wyniku obecnego masowego dodruku pieniądza napędzającego dziesiątki baniek spekulacyjnych wybuchnie ogromny kryzys w skali globalnej, a w międzyczasie rynek prywatny będzie szukał nowego rodzaju pieniądza, który zabezpieczy ludność przed utratą przezeń wartości. To wtedy dopiero może wybuchnąć prawdziwa oddolna rewolucja pieniężna. Możliwe, że za jakiś czas będziemy mieli kilkanaście różnych rodzajów pieniądza, zupełnie niezwiązanych z konkretnymi państwami.
Frank Giustra, inwestor i miliarder, przekonuje, że banki centralne nie pozwolą na powszechne przyjęcie niezależnych walut, zwłaszcza bitcoina.
Za bitcoinem stoją już zbyt silne interesy i poparcie społeczne. Jeśli banki centralne zrozumieją, że bitcoin nie jest wprost dla nich zagrożeniem, bo nikt nie będzie go przecież używał w sklepie zamiast złotych czy dolarów, to presja na jego zwalczanie zmaleje. Pytanie, ile przestrzeni dostaną przedsiębiorcy na kolejne eksperymenty walutowe. Pamiętajmy jednak, że koncepcja pieniądza narodziła się w sytuacji, gdy władca danego kraju nie miał jeszcze nad nim kontroli i możliwości wykorzystywania go do swoich celów – muszelki, sól czy futra funkcjonowały jako pieniądz w oderwaniu od terytorium czy konkretnego władcy. Może być więc tak, że nie będzie wyjścia i nową walutę, która powstanie w drodze naturalnej rynkowej konkurencji, po prostu będzie trzeba zaakceptować.
Albo jej zakazać.
Tendencja do zakazywania kryptowalut będzie dotyczyć krajów autorytarnych, nie demokracji.
Swój narodowy pieniądz cyfrowy tworzą Chińczycy...
Ale zakazują eksperymentów w sektorze prywatnym z alternatywnymi środkami płatniczymi. Z jednej strony Chiny już testują za pomocą platformy WeChat cyfrowego juana, a z drugiej ograniczają działalności AliPay i ucierają nosa zbyt ambitnemu Jackowi Ma. Chcą kontrolować użycie pieniądza. Ich cyfrowy juan pozwala rządowi na śledzenie transakcji obywateli, a także pozwala na ograniczanie wypływu kapitału za granicę.
Więc kryptowaluty nie są gwarantem anonimowości?
Nie są. Uzyskanie anonimowości w sieci wymaga zaawansowanej wiedzy i umiejętności. W przypadku bitcoina i większości kryptowalut każda transakcja jest archiwizowana i ta wiedza pozostaje na dekady, więc nawet jeśli teraz nie ma dobrych narzędzi do analizowania takich transakcji, to one powstaną. Jeśli w końcu będzie można łatwo powiązać dany adres publiczny z konkretną osobą, to będzie można prześledzić wszystkie jej transakcje. Prawda jest taka, że można stworzyć kryptowalutę, która nie gwarantuje żadnej anonimowości, a na pewno taką, która gwarantuje jej jeszcze mniej niż zwykłe waluty elektroniczne. Ludowy Bank Chin poszedł właśnie w tym kierunku – cyfrowy juan daje mu dostęp do takiej wiedzy.
Wiadomo, chiński rząd to zło. Ale czy nasze demokratyczne rządy będą pozbawione pokusy drobiazgowego śledzenia naszych finansów?
No właśnie nie będą. Przeczytałem kilkadziesiąt artykułów naukowych na temat cyfrowych walut banków centralnych i właściwie wcale nie było tam rozważań, jak zabezpieczyć czy zwiększyć anonimowość osób przeprowadzających z ich pomocą transakcje. Rogoff twierdzi wręcz, że potrzeba pozyskania wiedzy o potrzebach obywateli przeważy nad ich prawem do prywatności. Jest więc ryzyko, że pieniądz cyfrowy nie będzie cyfrowym odpowiednikiem gotówki, lecz narzędziem do inwigilacji.
To się może ludziom nie spodobać i tym bardziej wzmocnić niepaństwowe kryptowaluty. A jak na ich popularność wpłynęło postrzeganie pieniądza papierowego? Mówiliśmy już, że traci na wartości. Banki centralne oficjalnie dbają o stabilność waluty, ale przecież chodzi o stabilność względem innych walut, a nie o utrzymanie takiej samej wartości.
Spójrzmy, jak często rządy topiły majątek ludzi poprzez dewaluację, wymianę waluty na nową czy konfiskatę, jak w latach 30. XX w. w USA, gdy odebrano obywatelom złoto. Zawsze się to robi pod hasłem dobra wspólnego, a sprowadza się to do grabienia ich oszczędności. Dzisiaj coraz więcej ludzi na świecie dostrzega te manipulacje wartością pieniądza i próbuje się jakoś zabezpieczyć. Stąd rosnąca popularność kryptowalut. Zabezpieczanie się przed spadkiem wartości dolara nie jest wyrazem fobii, ale rozpoznaniem realnego zagrożenia. A tak swoją drogą, może się wydawać, że pieniądz papierowy to świeży, bo zaledwie 50-letni eksperyment (w 1971 r. zerwano ostatecznie powiązanie dolara, a za nim innych walut, ze złotem – red.), ale już w średniowieczu w imperium mongolskim posługiwano się papierowym pieniądzem i.… upadło ono przez zbyt duży jego dodruk. Zresztą papierowy pieniądz to chiński wynalazek. Możliwe, że ten sam doprowadzi także do upadku kolejnego imperium – Stanów Zjednoczonych.
Kryptowaluty to także nowy rodzaj przedsiębiorczości. W 2019 r. spotkałem młodych polskich bit coinowo-blockchainowych przedsiębiorców w Szwajcarii. Przeprowadzili się tam, bo jak twierdzili, w Polsce klimat nie sprzyja technologiom. To prawda? A może przesadzali?
Do 2016 r. Polska była krajem przyjaznym dla tego rodzaju przedsiębiorców – głównie w wyniku otwartości i nowoczesności banków. Potem przyszła wiosna 2017 r., gdy bank centralny rozpoczął nieformalne naciski na banki komercyjne, żeby ograniczyły ludziom związanym z kryptowalutami możliwości korzystania ze swoich usług, głównie z tych pozwalających im uczestniczyć w giełdach kryptowalutowych. Latem tego samego roku NBP i KNF wydały wspólny komunikat, w którym wystąpiły przeciw kryptowalutom jako takim, nie przeciw spekulacjom i nadużyciom, ale przeciw całej ich idei. Od tamtej pory klimat wokół kryptowalut się popsuł. Kropką nad „i” było odejście z Ministerstwa Cyfryzacji minister Anny Streżyńskiej. Firmy kryptowalutowe zostały wkrótce zmuszone do zamknięcia swojej działalności, straciły miliony, polikwidowano wartościowe miejsca pracy. Ci bardziej odważni przedsiębiorcy przenieśli się za granicę i pewnie tych właśnie ludzi pan spotkał. Z kraju będącego w czołowej trójce rynków kryptowalut na świecie w latach 2012–2013 spadliśmy do trzeciej dziesiątki.
Da się z tym coś zrobić?
Trzeba by zmienić klimat wokół kryptowalut, zdrapać z nich tę niesprawiedliwą narrację, że to same oszustwa i strata pieniędzy.
To wystarczy?
Trzeba zacząć od zmiany nastawienia władz, od eliminacji nieformalnego zakazu współpracy z rynkiem kryptowalutowym. Zaplecze techniczne, czyli programistów i dobrą, innowacyjną, otwartą na kryptowaluty bankowość, już mamy. Trzeba pozwolić społeczeństwu na eksperymentowanie. Wówczas w ciągu kilku miesięcy można by stworzyć podwaliny do budowy własnej „doliny blockchainowej” w Polsce, ściągając kapitał z zagranicy i licząc przy okazji na to, że w przyszłości da to polskiemu państwu nowe dochody podatkowe.
Niektórzy zwracają uwagę, że tzw. kopanie kryptowalut, czyli wytwarzanie ich kolejnych jednostek, jest bardzo energochłonne, a więc nieekologiczne. Żyjemy w czasach, gdy takie kwestie stanowią o być albo nie być kierunku rozwoju gospodarczego. Może na drodze rewolucji kryptowalutowej stanie... klimat?
Nie sądzę. Jeśli chodzi o bitcoina, to sytuacja zmieniła się na plus. Faktem jest, że jego kopanie wymaga wciąż sporego wydatku energii, ale dzisiaj jest ona pobierana ze źródeł odnawialnych. W Polsce, jeśli gdziekolwiek kopie się jeszcze bitcoin, to tylko z pomocą fotowoltaiki lub energii wiatrowej. W Europie – tam, gdzie są największe kopalnie bit coinowe – wykorzystuje się elektrownie wodne. Co ciekawe, bitcoin zazielenił się sam, bez rządowego zakazu czy nakazu. Sam rynek to wyregulował. Stablecoiny są w większości tokenami ethereum, które jeszcze jest kopane tradycyjnie, ale wielkimi krokami zbliża się nieuchronna zmiana protokołu konsensusu i energochłonne kopanie przejdzie do lamusa. Klimat nie zabije kryptowalut.
Krzysztof Piech ekonomista, profesor Uczelni Łazarskiego, zajmuje się badaniem innowacji technologicznych