Zeszłotygodniowe notowania na rynkach akcji były w największym stopniu przypomnieniem graczom o problemach, które na progu 2013 roku większość chciała ignorować. Zaczęło się od finału wyborów we Włoszech, które właściwie nie dały wyniku a skończyło na obawach o paraliż decyzyjny w Waszyngtonie.

W przeciwwadze były dane makro z USA i Niemiec oraz konsekwentna obrona płynnościowych programów Rezerwy Federalnej przez szefa amerykańskiego banku centralnego w Kongresie, który stłumił obawy przed wcześniejszym zakończeniem trzeciej rundy luzowania ilościowego.

Niemniej na plan pierwszy wybił się wynik wyborów parlamentarnych we Włoszech, którego efekty stosunkowo łatwo wycenić przez porównanie rentowności włoskich papierów dziesięcioletnich. Na pierwszej aukcji po wyborach benchmarkowe obligacje ulokowano o przeszło 60 punktów bazowych wyżej niż w styczniu i na poziomie ostatni raz widzianym miesiące wcześniej. Inaczej mówiąc rynek wycenił wzrost ryzyka i szerzej otworzył paszczę spreadu strachu, jakim można nazwać różnicę pomiędzy rentownością papierów niemieckich i włoskich. To klasyczny przykład powrotu obaw przed kryzysem politycznym we Włoszech i w całej strefie euro.

Pochodną były mieszany tydzień na rynkach akcji w skali globu. Konsekwentnie na północ maszerowała giełda japońska, którą ucieszył wybór gołębia na fotel prezesa banku centralnego. W przeciwnym obozie były rynek włoski, który oglądany przez pryzmat indeksu giełdy mediolańskiej oddał przeszło 3,2 procent. Główne średnie podążyły ścieżką środka, ale dla wszystkich kluczowym wydarzeniem jest porażka DJIA w spotkaniu z rekordem wszech czasów. Z zarysowanego obrazu jasno wynika, iż na rynku podniosła się znów awersja do ryzyka, czego pochodną jest również osłabienie euro wobec dolara.

Dlatego zasadnym jest zadać pytanie, czy rynki amerykańskie i europejskie wreszcie poddadzą się korekcie, która przyjmie kształt czytelnej fali spadkowej, czy też dalej będą tkały jakiś trend boczny przy większej zmienności. Wydaje się, iż w krótkim terminie trudno oczekiwać od giełd zdolności do ożywienia się nawet wyjściem DJIA na nowe maksima a już szczególnie oczekiwać fali wzrostowej po pokonaniu w sumie psychologicznego oporu na szczycie sprzed wielu lat. Rynki – zwłaszcza amerykańskie – mają za sobą dobry początek roku, ale kilkuprocentowe wzrosty średnich po 1 stycznia w połowie wypełniają oczekiwania giełdowej większości wobec zysku w całym roku. Dlatego stale zasadnym jest myślenie o cofnięciu, które skoryguje blisko siedmioprocentowe wzrosty DJIA czy S&P500.
W średniej perspektywie klucz do przyszłości rynków leży jednak na zupełnie innym polu niż wykresy. Najważniejszym elementem jest momentum ożywienia gospodarczego, któremu właśnie dosypano piachu w tryby. Jeśli działania amerykańskich polityków będą dalej równie kontrproduktywne, jak ostatnio a Europa będzie wybierała do parlamentów postacie, które szacowny The Economist nazywa komicznymi, to walka banków centralnych o ożywienie będzie skazana na porażkę. W istocie w ostatnim czasie właściwie każdy z szefów banków centralnych podkreślał, iż polityka monetarna czy kurs walutowy nie jest fundamentem, na którym można budować trwałe ożywienie, ale słowa trafiają w próżnię a to oznacza powrót znanych z poprzedniego roku obaw.

Adam Stańczak